Długie życie ubeckiej listy - komentarz Piotra Pacewicza

Lista Wildsteina - 240 tysięcy ułożonych alfabetycznie nazwisk - trafiła do internetu. Wildstein musiał się z tym liczyć, zresztą chodziło mu o to, by ?jak najszybciej przywrócić narodowi pamięć", chciał - jak rzekł w TVP - ?pogonić IPN"

Pytany, czy nie żal mu niewinnych ludzi, którzy wymieszani z ubekami i agentami znaleźli się na liście, odpowiadał w Polsacie, że takie koszty trzeba ponieść, a im szybciej to zrobimy, tym będą mniejsze (co przypomina dewizę wojskową: straty muszą być; albo w ludziach albo w sprzęcie).

Publikacja listy w internecie upewnia nas w przekonaniu, że słusznie podnieśliśmy alarm. Powielanie ubeckich materiałów (IPN nie zdołał zweryfikować ani uporządkować tego obłędnego katalogu) sprawia, że pokrzywdzeni są niewinni ludzie. Do IPN, a także do nas dzwoni wielu zaniepokojonych. Słyszeli, że są na liście, i pytają, co robić.

Zapytałem w radiowej "Jedynce" Wildsteina, co ma do powiedzenia10 Pacewiczom, którzy są na liście (nie wiedziałem, że tylu Pacewiczów jest na świecie!). - Zawsze podkreślałem, że to nie lista agentów - odparł. - Ale ci ludzie i ich otoczenie odbierają to inaczej - powiedziałem. Machnął ręką.

"Gazeta" zawsze ostrzegała przed nadmiernym zaufaniem do dokumentów SB. Ale skoro lustracja już się toczy, niech się toczy według prawa, z minimalizowaniem krzywd, bez ekscesów jak teczkowy szantaż Bendera czy nadgorliwość Wildsteina.

Wildstein powtarza, że padł ofiarą "partii antylustracyjnej". Zarzuca, że to "Gazeta" nastraszyła ludzi, nazywając listę "ubecką". A jak nazwać ten zestaw nazwisk gromadzonych przez SB, odsyłających do teczek, które wypełniał owocem swej ponurej pracy personel służb PRL? Kto jest prawdziwym twórcą tej listy?

Choć Wildsteina krytykowało wielu, jego obrońcy kontratakują głównie "Gazetę". Ciekawą hipotezę wysunął Maciej Rybiński z "Rzeczpospolitej": mścimy się na Wildsteinie, bo znalazł w "Gazecie" agenta Maleszkę. Jeszcze paru wypominało nam Maleszkę: walczycie z lustracją, bronicie agentów.

Wiązanie tych przypadków jest absurdem. Maleszka przez lata donosił na kolegów, za pieniądze. Wszystkich okłamywał. Gdy jesienią 2001 r., m.in. dzięki Wildsteinowi, wyszło to na jaw, pisaliśmy: "Maleszka stracił wiarygodność i szacunek (...) jego nazwisko zniknie z "Gazety"".

I zniknęło. Nie ma już publicysty Maleszki. Pozostał wyłącznie agent Maleszka. Owszem, nie wyrzuciliśmy go z pracy. Adiustuje teksty, pracuje w domu. Cofnęliśmy się przed zniszczeniem go.

Z całej tej ponurej historii jest może korzyść - przyspieszona edukacja na temat wiarygodności ubeckich teczek. I ostrzeżenie przed lustrowaniem szybkim, a więc pochopnym.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.