Pływanie z prądem

Żeglarzu, uważaj na linie energetyczne! W Węgorzewie prąd zabił 25-letniego Pawła, maszt jego łódki dotknął linii energetycznej. Po drodze nie było żadnych znaków ostrzegawczych. Zgodnie z przepisami - twierdzą urzędnicy

Białostoczanie - Paweł z żoną, siostrą i przyjacielem - wielokrotnie pływali po węgorzewskich szlakach. 21 sierpnia - po raz pierwszy - wypływali z portu Mamry Yacht Czarter w Węgorzewie na jezioro Mamry. Zamiast skręcić w lewo do Kanału Węgorzewskiego, popłynęli w prawo. - Widzieliśmy druty nad wodą, ale myśleliśmy, że jesteśmy na Kanale. Każdy żeglarz wie, że linie są tu na wysokości 14 metrów i masztu kłaść nie trzeba - opowiada Michał, przyjaciel Pawła. Maszt jachtu dotknął linii średniego napięcia. Paweł porażony tysiącami woltów runął do wody. - Wychyliłem się z łódki, by go ratować. Poczułem, jak coś skręca moje ciało, wygina mi plecy - opowiada Michał. - Na brzegu pojawił się jakiś człowiek. Krzyczałem, by ratował Pawła. Nie pomyślałem, że nikt o zdrowych zmysłach nie wejdzie do gotującej się wody.

Paweł zmarł mimo reanimacji. Jeden z gapiów spytał, po co tu wpłynęli. - Na Mamry to nie tędy... - mówił.

Wszystko zgodnie z przepisami

Załoga popłynęła w złą stronę, bo tablica ostrzegająca stoi w miejscu, które widzą tylko żeglarze wpływający do portu. Ci, którzy od niego zaczynają rejs, nie mają pojęcia o niebezpieczeństwie. Gdyby znak stał także przy wyjściu z portu, widzieliby go wszyscy.

Za oznakowanie szlaku odpowiada Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Giżycku. Stanisław Piwkowski, kierownik tamtejszego Inspektoratu: - Znak stoi dobrze, tzn. tam, gdzie kończą się wody żeglowne. Nie można go przestawić kilkadziesiąt metrów dalej, bo znaki mogą być tylko na szlaku. Reguluje to ustawa. To żeglarze powinni bardziej uważać.

Ale doszło do tragedii. Może warto po prostu postawić ostrzeżenie?

- Ja nie mogę. Może prokuratura nakaże - mówi Piwkowski.

Jan Wądowski, zastępca prokuratora rejonowego w Giżycku: - Z oględzin wynika, że miejsce jest oznakowane dobrze.

Eugeniusz Zalech, zastępca dyrektora w Zakładach Energetycznych Białystok: - To nie nasza sprawa. Ostrzeżenia powinny być w porcie.

Leszek Piskorz, właściciel portu Mamry Yacht Czarter: - A czemu ja to mam robić? Zrobił się lament, bo ktoś się zabił. A jak mówiłem o tym od dwóch lat, to nikt nie słuchał. Każdy ma to gdzieś...

Ostrzegam trąbką

To nie pierwszy wypadek w tym miejscu. Tadeusz Kiempski z Gdańska, który koło Węgorzewa żegluje od 12 lat i cumuje przy groźnej linii, mówi, że w ubiegłym roku wpadło na nią osiem łodzi, w tym roku już cztery. - Mam nawet trąbkę sygnalizacyjną. Jak widzę, że ktoś płynie z postawionym masztem, daję znać, by wrócił - mówi żeglarz. Rok temu chodził do okolicznych portów i prosił o oznaczenie niebezpiecznego miejsca. Bezskutecznie.

11 sierpnia na kable wpadła łódka prowadzona przez Niemca. Na szczęście nie doszło do tragedii, ale zła opinia o szlaku w Węgorzewie poszła w świat. Na niemieckim portalu żeglarskim (www.segel.de.) Reinhold Wirz pisze: "Byłem na Mazurach. Wyczarterowaliśmy polski jacht. Żeglarze ostrzegali, bym uważał na linie elektryczne. Po co uważać? Przecież powinny być oznakowane... Nie w Polsce".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.