- Potrzebuję trzech kucharzy. Ogłaszałem się od lutego, zgłosiła się tylko jedna osoba - opowiada Franciszek Andreskowski, właściciel kempingu w Chałupach na Helu. - Żeby chłopaka zatrzymać, będę go utrzymywać. zanim ruszymy z robotą. Resztę ekipy - trzech kucharzy, barmana i kelnerkę - finansowałem cały rok. Wszystko po to, by nie uciekli za granicę.
Bogdan Bartkowiak, właściciel dużego centrum gastronomicznego przy świnoujskiej promenadzie, potrzebuje na dwa wakacyjne miesiące ok. 50 pracowników. W poprzednich latach pracowali u niego studenci. - Mieliśmy takich, którzy przyjeżdżali na cały sezon. W tym roku jakby rozpłynęli się w powietrzu. Sami maturzyści, którzy chcą popracować miesiąc, na dodatek bez doświadczenia - żali się.
Właścicielka stoisk z pamiątkami na Helu Alicja Kwiczala mówi: - Opłacam pracownikom mieszkanie, daję 1200 złotych miesięcznie, dwa litry wody każdego dnia, parasole, ale to i tak za mało. Kiedyś na ogłoszenia odpowiadało kilkadziesiąt osób dziennie, dziś kilka. Zgłaszają się sami świeżo po szkole i na wejściu lekceważą pracę. Dlatego staram się wychwytywać emerytów i rencistów. Są sumienni i nie rezygnują z dnia na dzień.
- Dobrego kucharza szukałam rok - przyznaje Agnieszka Pacześniak, kierownik ośrodka w Zakopanem.
Sezonowi pracodawcy gwarantują wyżywienie i nocleg. Zarobki jak na polskie warunki niezłe. Kucharze zarabiają od 3 do 6 tys. zł netto miesięcznie. Kelnerki 1,5-2 tys. zł plus napiwki. Sprzedawcy pamiątek - 1,2-1,5 tys. zł.
- W Płocku zarabiałem 800 złotych i pracowałem dwanaście godzin dziennie - opowiada 26-letni Marcin Szuliczewski, pizzerman, który odpowiedział na ogłoszenie Andreskowskiego. - W Chałupach dostanę trzy razy więcej. W dodatku jest mniej roboty. Tam musiałem zrobić dziennie 500 sztuk pizzy. W Chałupach pięć razy mniej.
Dlaczego nie wyjechał do pracy za granicę?
- Chyba jestem patriotą. Poza tym warto wykorzystać sytuację. Wszyscy wyjeżdżają, pracodawcy więcej płacą - tłumaczy.
Zdzisław Szczepkowski, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Olsztynie, tak diagnozuje sytuację: - Specjalistów z branży gastronomicznej brakuje w całej Unii Europejskiej. Polacy weszli na tamtejsze rynki pracy. Do tego ta branża się rozwija, a jednocześnie odeszliśmy od szkolnictwa zawodowego. Trzeba zacząć walczyć o ludzi.
- Jak mam walczyć? - denerwuje się Franciszek Andreskowski z Chałup. - Jeśli mam więcej płacić, muszę podnieść ceny noclegów i potraw w restauracji. Wtedy nikt nie spędzi u mnie nawet weekendu. Błędne koło.
Urząd Pracy w Świnoujściu próbował wyjść naprzeciw zapotrzebowaniu i zorganizował szkolenia dla bezrobotnych. Chętnych nauczono fachu barmana, pokojówki, kelnera i języka niemieckiego. Bezrobotni pracę znaleźli, ale za granicą. Ofert więc nie ubyło. Na Pomorzu odnotowano ich 24-procentowy wzrost w stosunku do ubiegłego roku.
- Skok nastąpił zaraz po wejściu naszego kraju do Unii - mówi Tadeusz Adamejtis, wicedyrektor ds. rynku pracy WUP w Gdańsku.
W województwie warmińsko-mazurskim nastąpił największy spadek bezrobocia na przestrzeni ostatnich pięciu lat - z 30 procent do 26,6.
Przedsiębiorcy szukają pracowników w urzędach pracy. Te nie mają jednak wiele do zaoferowania.
- Osoby posiadające fach w ręku i znające jeszcze jakiś język już dawno wyjechały za granicę - uważa Magdalena Czerwińska, kierownik referatu rynku pracy Powiatowego Urzędu Pracy w Świnoujściu - Przedsiębiorcy szukają u nas kucharzy, pomocy kuchennych, pokojówek, ale ich po prostu nie ma.
Studenci i absolwenci, którzy dotąd masowo obstawiali stanowiska pracy w miejscowościach wypoczynkowych, teraz zamiast w Mielnie czy Mikołajkach, szukają pracy za granicą.
27-letni Przemysław Karbowiak, absolwent budownictwa, od miesiąca pracuje z żoną w Irlandii: - Znalazłbym pracę w kraju. Teraz jednak zarabiam dziesięć razy więcej niż w Polsce. Nic tego nie przebije. Po dwóch latach pracy będzie nas stać na kupno wymarzonego mieszkania w kraju. Bez kredytu! Jeśli oczywiście wrócimy.
Za miesiąc do Przemka przyjeżdża 20-letnia siostra Ilona. Wakacje na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie wykorzysta na dorobienie kilku groszy i zwiedzanie.
- Nawet jeśli zbyt wiele nie odłożę, swoje zobaczę - tłumaczy. - Przecież nie będę sprzątać czy przez dziesięć godzin biegać z tacą w barze za marną kasę. Jak już ciężko pracować, to za konkretne pieniądze.
Kto więc posprząta polskie knajpy, popracuje na zmywaku czy poda drinki?
- Tak jak Polacy przez lata pracowali na czarno w Wielkiej Brytanii czy Holandii, teraz my będziemy sięgać po ludzi ze Wschodu - ocenia Zdzisław Szczepkowski. - Już w całym kraju są zatrudniani na czarno Ukraińcy, Białorusini czy nawet Koreańczycy. Pracują na budowach, polach rolniczych, namiotowych, sprzątają, opiekują się starszymi ludźmi.
W Polsce, według danych Ministerstwa Pracy, w ub.r. prace sezonowe podjęło 117 tys. osób. Pozwolenia na prace odebrało 10 tys. cudzoziemców.
DLA GAZETY
Józef Ratański, prezes Polskiej Izby Turystyki
Hotelarze i gastronomicy są załamani. W Polsce mamy 6,5 tys. hoteli. Połowa z nich działa sezonowo. Jedno łóżko w turystyce oznacza sześć miejsc pracy - sprzątaczka, kucharz czy pokojówka to nie wszystko. Klient chce zjeść na śniadanie ciepłą bułkę, a na obiad krwisty stek. Zarabiają wszyscy naokoło. W naszej branży działa więcej osób niż w hutnictwie czy górnictwie. Niestety, państwa zachodnie mają równie duże zapotrzebowanie na te zawody. W dodatku więcej płacą. W Warszawie pojawił się nawet kłopot z recepcjonistkami, bo kto znał język, wyjechał. Problemy z zatrudnieniem mają wszyscy, od morza po góry. W ubiegłym tygodniu odbyła się konferencja hotelarzy w Bydgoszczy. Powołaliśmy sześć zespołów, które opracują najpilniejsze problemy w turystyce. Na koniec roku kolejne spotkanie. Zaprosimy hotelarzy, restauratorów, ale też sprzedawców pamiątek. Wnioski przekażemy rządowi. Jeśli nie pomyślą o większych ulgach, szkolnictwie zawodowym czy zmniejszeniu kosztów pracy, zginiemy.
not. kaw