Artykuł konstytucji o tym, że każdy ma prawo do bezpłatnej nauki, brzmi obiecująco. Tyle że w Polsce kończy się na obietnicy. W wielu szkołach publicznych wprowadzono faktycznie odpłatność za rozmaite zajęcia dodatkowe. W państwie o tak wysokim bezrobociu oznacza to, że lepsze wykształcenie staje się czymś ekskluzywnym.
Ostatnio "Gazeta" opisywała lubelską szkołę publiczną, w której rodzice dopłacają do nauki w specklasach. A dziecko za 180 zł miesięcznie ma pływanie, tenis, komputer. Jego kolega z podwórka, którego rodziców na to nie stać, albo nie mają potrzeby kształcenia dziecka ponad to, co obowiązkowe, chodzi do klasy bez takich frykasów jak komputer.
Segregacja szkolna obejmuje czasem nie tylko uczenie, ale i jedzenie. Dzieci lepiej sytuowane w szkolnej stołówce w Rabce dostawały schabowego, te biedniejsze - parówkę. I nikomu to nie przeszkadzało - ani gronu pedagogicznemu, ani rodzicom tych dzieci, które jadały schabowego.
I tak się to ciągnie, aż po studia włącznie. Wprawdzie każdy może startować na bezpłatne studia dzienne, ale segregacja w szkołach powoduje, że praktycznie już na etapie gimnazjum zostaje przesądzone, czy dziecko zda egzaminy na te bezpłatne studia.
"Dzieci z wykształconych, zwykle bogatszych domów lepiej je zdają i dostają od państwa bon na bezpłatne studia. W trudniejszej sytuacji są osoby bez zaplecza intelektualnego w domu, które kończą gorsze licea. One są w stanie nadrobić w trakcie studiów braki i zdobyć dyplom ze świetnym wynikiem, ale muszą najpierw na te studia się dostać" - mówił rok temu "Gazecie" prof. Marek Wąsowicz, prorektor UW. Jego propozycja: wprowadzenie na studiach "powszechnej opłaty ryczałtowej" i równocześnie "pomocy socjalnej państwa dla wszystkich uboższych studentów".
Problem w tym, że konstytucja każe, aby studia dzienne na publicznych uczelniach były bezpłatne. Dopuszcza odpłatność tylko na wieczorowych, zaocznych, eksternistycznych. Bez zmiany konstytucji nie można wprowadzić odpłatności za studia i tym samym wyjść z zaułka bezpłatne studia = zamożni studenci, płatne studia = najubożsi studenci.
W 2000 r. Trybunał Konstytucyjny, interpretując konstytucję, jasno powiedział, że opłaty na studiach dziennych są wykluczone. I zauważył, że to posłowie odrzucili pomysł powszechnej odpłatności za studia powiązanej z powszechnym systemem stypendialnym.
Skoro darmowa nauka jest fikcją, to może pora zmienić konstytucję i uznać, że nauka, od liceum poczynając, dla wszystkich jest płatna? Takie opłaty mogłyby być zależne od dochodu na głowę w rodzinie i trafiać bezpośrednio do szkół. Osoby najsłabiej sytuowane byłyby zwolnione przez szkoły z tych opłat.
Stan obecny jest trudny do zaakceptowania. Nic nie da konstruowanie lepszych i gorszych klas. Każda segregacja ludzi ma bowiem to do siebie, że skuteczna bywa tylko w więzieniu. Na wolności się nie udaje. Przecież statystycznie rzecz ujmując, bardziej prawdopodobne jest to, że ten, kto chodził do tych gorszych klas, doedukuje się na klatkach schodowych swego bloku, a potem zasili bandy nastolatków ograbiających zamożniejszych rówieśników z komórek, kieszonkowego i innych frykasów.
Jeśli więc ludzie w Polsce nie zgodzą się na opłaty za naukę ze względu na solidarność społeczną, to niech się zgodzą z powodów egoistycznych.