Nowe przepisy związane są z naszym wejściem do UE. Według nich psy, koty i fretki jadące do krajów unijnych muszą mieć od 1 października paszport i wszczepionego pod skórą chipa (pozostałe zwierzęta podróżują po staremu, tylko z zaświadczeniem). Chipy powinny zawierać dane o stanie zdrowia zwierzaka i adres właściciela, zaś paszport m.in. informacje o szczepieniach.
Tymczasem w Polsce prace nad wprowadzeniem paszportów i chipów są w rozsypce. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi nie przygotowało internetowej bazy danych zwierząt, dzięki której zabłąkanego psa będzie można odesłać do właściciela, w hurtowniach nie ma chipów, a weterynarze nie otrzymali druków paszportów.
Jakby tego było mało, ministerstwo zdecydowało, że wszczepianiem chipów i wydawaniem paszportów od 4 października będą się zajmować tylko weterynarze wskazani przez okręgowe izby lekarsko-weterynaryjne. - Zaspali i teraz próbują przerzucić na nas odpowiedzialności za bałagan. Nie wyznaczyłem żadnego weterynarza, bo nie jestem ich przełożonym i nie mogę im wydawać poleceń - denerwuje się Andrzej Alweil, szef Śląskiej Izby Lekarsko-Weterynaryjnej w Katowicach.
Lekarze nie wiedzą też, jakie mikroprocesory aplikować, bo nie wiadomo, które mają atest.
- Nie będziemy kontrolować "zwierzęcych" paszportów ani cofać zwierząt z przejścia - obiecuje Mariusz Siedlecki, rzecznik prasowy Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej.
Jednak nie na każdej granicy może być tak łatwo. - Moi klienci, którzy wybierają się na wystawę psów do Austrii, dowiedzieli się, że mogą mieć trudności w Czechach i na Słowacji - twierdzi Alweil.
W Ministerstwie Rolnictwa nikt nie potrafił nam w czwartek powiedzieć, na jakich zasadach będzie można podróżować ze zwierzętami i kiedy problem zostanie rozwiązany.
