Kaufland: zapomnij o wolnym i rodzinie

Kolejna sprawa o łamanie praw pracowniczych. Wracałem po nocce o 8, a o 12 już dzwonił szef: widzę cię na dziale o 14. Jak zacząłem podskakiwać, nie przedłużyli ze mną umowy - mówi pracownik sieci hipermarketów Kaufland.

Piotr Morawski był kierownikiem działu przemysłowego w tarnobrzeskim Kauflandzie, przepracował siedem miesięcy. Mówi, że pracował po 12-21 godzin na dobę. Dostawał za to 1500 zł. Nie płacono mu za nadgodziny ani za noce. - Kiedy zacząłem się buntować, potrącono mi z tego 700 zł premii regulaminowej. Tłumaczono, że kierownicy mają umowy zadaniowe, a nie na określoną liczbę godzin pracy. Sprawdziłem w kodeksie pracy, że przy takiej umowie i tak tygodniowy czas pracy nie może przekraczać 40 godzin. Ja tyle wypracowywałem w dwa dni! I dalej pracowałem, bez dnia wolnego. Jak inni kierownicy w Kauflandzie.

- Pracowałem na nocnej zmianie: od 18 do 9 rano, chwila snu i znowu na market. Dzienna zmiana zaczynała się o 5 i nie kończyła przed 24 - mówi inny były kierownik tego sklepu Jacek Struk. - Wolne miałem trzy-cztery dni w miesiącu. Nadgodziny nie istniały, przynajmniej dla kierowników, bo nasz czas pracy nie jest ewidencjonowany.

Morawski chciał walczyć o zapłatę za nadgodziny i noce. Poszedł do Okręgowej Inspekcji Pracy. Tam prawnik poradził mu, żeby zbierał dowody, bo bez nich nic w sądzie nie wywalczy. - Kupiłem dyktafon cyfrowy i zacząłem nagrywać rozmowy telefoniczne z szefem: "Morawski: - Już nie mogę: wczoraj w nocy, dzisiaj w nocy... kaszlę tak, że mało płuc nie wypluję... Dyrektor sklepu: - Trudno, weź ferwex albo inny gripex. Jest dwunasta, o czternastej widzę cię na dziale i jedziesz do rana!".

Nagrał także przemówienie dyrektora do pracowników: "Musicie orać od rana do nocy. Najlepiej w nocy też. Nie zwracać uwagi, że ktoś jest zmęczony, że ma rodzinę czy coś". - Mam inne dowody, np. kserokopię zeszytu, w którym musieliśmy odnotowywać swoje rozmowy telefoniczne. Poza tym w Kauflandzie są zapisy elektroniczne, np. w systemie alarmowym, który otwierałem i zamykałem swoim kodem. Nie wykręcą się w sądzie.

Struk nie wie, czy iść do sądu: - Nie mam dowodów na nadgodziny. Nie otwierałem marketu, najwyżej go zamykałem, więc system elektroniczny odnotował tylko, kiedy wychodziłem.

Biedronka skazana, ale się jeszcze broni

Bożena Łopacka, która w zeszłym roku wygrała pierwszy w Polsce proces przeciw sieci marketów Biedronka też nie miała dowodów na przepracowane nadgodziny. Jednak sąd pracy przyznał jej odszkodowanie od spółki JMD, właściciela sieci sklepów Biedronka, za 2600 nadgodzin.

Uznał bowiem, że w sytuacji sporu pracownika z tak potężnym pracodawcą i wobec dowodów na stworzenie w całej sieci sklepów systemu fałszowania ewidencji czasu pracy (zeznała to szefowa pani Łopackiej) to pracodawca powinien udowodnić, że nadgodzin nie było.

Firma JMD dalej walczy w sądzie. W środę w Gdańsku będzie rozprawa apelacyjna.

Po stronie pani Łopackiej stanęła Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która przyłączyła się do sprawy. Złoży w sądzie opinię prawną u prof. Teresy Liszcz, specjalistki od prawa pracy i senator Bloku Senat 2000, w której potwierdza ona prawo powódki do zapłaty za nadgodziny.

Rozstrzygnięcie w tej sprawie może być ważne dla losów precedensowego doniesienia, jakie złożyło w poznańskiej prokuraturze Stowarzyszenie Pokrzywdzonych przez JMD Biedronka. Chodzi o podejrzenie stworzenia przez centralę tej firmy systemu wyzysku pracowników. Polegał on przede wszystkim na utrzymywaniu zbyt małego zatrudnienia, czym wymuszano na pracownikach pracę ponad wszelkie normy.

- Ponieważ podobna sytuacja zdarza się w innych marketach, wyrok w sprawie pani Łopackiej będzie miał wielkie znaczenie dla ich pracowników i dla poszanowania praw pracowniczych w ogóle - mówi Adam Bodnar, prawnik z Fundacji Helsińskiej.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.