Wizy do USA? - komentarz

Ogłoszenie przez premiera Belkę i sekretarz stanu Condoleezzę Rice "mapy drogowej" w sprawie wiz to dobra wiadomość, ale - obawiam się - przeceniana. Szczegóły mamy poznać w środę, po spotkaniu prezydentów Kwaśniewskiego i Busha w Waszyngtonie. Wiadomo tylko, że plan jest stopniowy, rozłożony na przynajmniej dwa lata.

Nie chcę gasić euforii, ale przestrzegam przed nadmiernymi oczekiwaniami, zwłaszcza że już raz rozczarowaliśmy się, gdy rozniecono nadzieje rok temu, przed poprzednim spotkaniem Kwaśniewskiego z Bushem.

Z punktu widzenia amerykańskich urzędników wygląda to tak:

Wszelkie rozmowy dotyczą tylko wiz turystycznych pozwalających na pobyt w USA przez 90 dni. Bez prawa pracy. Zgody, by przez wakacje popracować u wujka w Chicago, na żadnej "mapie drogowej" nie będzie.

Decyzja o wyjątku dla Polski jest w ręku Kongresu (a nie rządu). W tym tygodniu w Izbie Reprezentantów i Senacie kongresmani przyjaźni Polsce mają ponownie złożyć projekty ustaw obejmujących nasz kraj programem bezwizowym.

W poprzednim Kongresie takie projekty padały i nic nie wskazuje, by teraz miało być inaczej. Chociaż Biały Dom mógłby przynajmnieć zadeklarować, że popiera projekty ustaw.

Co zatem może się zdarzyć? Zapewne od ręki można rozszerzyć - z pasażerów LOT-u na wszystkich - odprawy na polskim lotnisku, podczas których imigracyjni urzędnicy USA ostrzegają pasażerów, że grozi im odprawienie z kwitkiem po przylocie do Chicago czy Nowego Jorku. To marna pociecha.

Rządy mogą też wymyślić sposób, jak zwracać ludziom opłatę 100 dol. za wizę, jeśli wniosek zostanie odrzucony, choć byłby to wyjątek, bo nigdzie na świecie ambasady USA odrzuconym nie zwracają pieniędzy.

A w dłuższej perspektywie? Aby Polska weszła do programu "visa waiver", liczba polskich wniosków odrzucanych przez konsulów musiałaby spaść z obecnych 30 proc. do 3 proc. Tak mówią przepisy USA. Z rozmów z amerykańskimi dyplomatami wynika, że przy rozpatrywaniu polskich wniosków urzędnicy stosują już obecnie najbardziej liberalne podejście, jakie jest możliwe. Można w tę życzliwość wierzyć lub nie, ale trzeba się zgodzić, że tysiące Polaków chce jechać do USA do pracy z wizą turystyczną. I widać to na pierwszy rzut oka.

Może więc ściągnąć pomysł z lotnisk i wprowadzić "wstępne" rozpatrywanie wniosków? Amerykański urzędnik mówiłby chętnym, kto ma szansę na wizę, a kto nie ma po co spotykać się z konsulem. Dzięki temu trikowi do statystyk konsularnych trafiałoby mniej odmów i Polska osiągnęłaby z czasem próg 3 proc.

Ale nawet wtedy ten próg osiągnęlibyśmy za minimum dwa-trzy lata.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.