Strajk kolei przed wakacjami?

Kolejarskie związki zawodowe chcą protestować, bo twierdzą, że rządowy pomysł na zmiany w PKP oznacza zwolnienia i likwidację narodowego charakteru polskiej kolei. Zarząd PKP zastrzega: powód strajku musi być konkretny

W poniedziałek skończyło się referendum przeprowadzone przez związki zawodowe wśród pracowników wszystkich spółek PKP. Nieoficjalne wyniki mówią, że większość kolejarzy domaga się strajku generalnego.

Większość chce protestować

Związkowcy pytali pracowników wszystkich spółek PKP, czy zgadzają się na strajk generalny w obronie polskiej kolei i na planowane na przyszły rok prywatyzacje spółek kolejowych. Oficjalne wyniki referendum będą znane dopiero w czwartek.

- W niektórych zakładach przy frekwencji sięgającej 90 proc. za strajkiem opowiedzieli się niemal wszyscy pracownicy - twierdzi Stanisław Kogut, przewodniczący Sekcji Krajowej Kolejarzy NSZZ "Solidarność". - Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego odzewu.

Tuż przed wakacjami na trasy w całej Polsce może więc nie wyjechać większość pociągów. Kogut jeszcze przed referendum ostrzegał, że większość związków chciała strajku natychmiast, nawet bez pytania pracowników PKP o zdanie.

Zarząd PKP SA uspokaja, że referendum nie daje związkom automatycznie prawa do zorganizowania strajku. Pracownicy muszą jeszcze np. wejść formalnie w tzw. spór zbiorowy z pracodawcą, później negocjować. Jeżeli to nie rozwiąże konfliktu, mogą legalnie ogłosić strajk.

- Z nami nikt o protestach nie rozmawiał. Traktujemy to referendum jako konsultacje związkowe. Jeżeli już miałoby dojść do strajku, to jego powód musi być w sposób konkretny sformułowany - mówi "Gazecie" Maria Wasiak, członek zarządu PKP SA ds. społecznych. Dodaje, że zarząd nie ma jeszcze informacji o wynikach głosowania.

Dajcie więcej pieniędzy

Rząd dopiero pracuje nad strategią restrukturyzacji i prywatyzacji spółek Grupy PKP. Już wiadomo jednak, że zakładać ma ona m.in. wydzielenie z grupy Polskich Linii Kolejowych, które zarządzają infrastrukturą. Natomiast samo PKP SA miałoby zostać przekształcone w Fundusz Mienia Kolejowego, który zająłby się m.in. przygotowaniem spółek do prywatyzacji. Sprzedać prywatnym inwestorom miano by najpierw PKP Cargo (dochodową spółkę specjalizującą się w przewozach towarów) i PKP Intercity (prowadzi najlepsze pociągi pasażerskie). W województwach miałyby zaś powstawać regionalne spółki, które organizowałyby przewozy pasażerskie (przykładem może być działająca już spółka Koleje Mazowieckie).

- To nic innego tylko likwidacja narodowego charakteru polskiej kolei i droga do kolejnych zwolnień. Trzeba poszukać innych rozwiązań, które pomogą wyjść PKP z dołka - mówi Kogut. Dziś na kolei pracuje ponad 130 tys. osób; 15 lat temu było ich o 200 tys. więcej.

Zdaniem związków na dofinansowanie kolei należy przeznaczyć więcej pieniędzy. O ich podziale nie powinny decydować samorządy - środki muszą być zapisane w budżecie państwa. Dziś jest inaczej: samorządy same decydują o tym, ile przeznaczą na przewozy regionalne, ale za usługi transportowe płacą niechętnie. W tym roku dopiero wstrzymanie przez spółkę PKP Przewozy Regionalne ruchu pociągów w woj. podkarpackim zmusiło samorządy do zapłacenia za kursy pociągów pospiesznych i osobowych.

PKP Przewozy Regionalne ma dziś ok. 2 mld zł długów i jest na krawędzi płynności. Dlatego już w piątek kolejarze pójdą pikietować urzędy marszałkowskie we wszystkich województwach w Polsce. Będą domagali się, by województwa płaciły kolei regularnie.

- Całą odpowiedzialność za organizowanie przewozów zrzucono na władze województw. Nikt jednak nie zapewnił odpowiedniej ilości pieniędzy - mówi Kogut. Pieniądze miały być z podatków PIT i CIT, ale samorządowcy często przeznaczają je nie na kolej, lecz np. na wkład własny do projektów unijnych.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.