Polowanie na pedofila

Prasa brukowa nic już sobie nie robi z prawa. Według tabloidów można wydawać wyroki na ludzi już w momencie rozpoczęcia się procesu. Tak w przypadku Andrzeja S. zrobił ?Fakt?

Socjologia zna pojęcie "kozła ofiarnego". To dla społeczeństw targanych frustracjami, nieradzących sobie z agresją wentyl bezpieczeństwa. Można negatywne emocje wyrzucić z siebie, zrzucić na innego - znienawidzić go, opluć, zabić. Do XVIII w. taką funkcję pełniły czarownice. Torturowano je i palono na stosach ku radości gawiedzi. W Europie kozłami ofiarnymi bywali również Żydzi. Wierzono, że zatruwali wodę w studniach, chrześcijańskie niemowlęta porywali na macę. Później zamieniono to na bardziej nowoczesne poglądy - że opanowali handel, są przyczyną bezrobocia.

Jednak na początku XXI w. społeczeństwo ma nowego wspaniałego kozła ofiarnego - pedofila. Należy podziękować "Faktowi", że pomaga społeczeństwu pedofila wykryć, ukierunkować swoją nienawiść i zapomnieć choć na chwilę o drożyźnie i bezrobociu.

Bo też jego czyny to "długa lista okropieństw". Właściwie "to nawet nie człowiek, ale najokrutniejsze zwierzę". Pokazuje to już jego zachowanie na ławie oskarżonych: "rozpiera się bezczelnie, jakby był na wakacjach", "butnie patrzy w twarz sędzi i prokuratora" i "nie widać u niego jakiejkolwiek skruchy". A jego wygląd jeszcze lepiej o tym świadczy: "stara obleśna kamizela, która wskazuje, że to ten sam zboczony S." ("Fakt" podaje pełne nazwisko).

Każdy, kto staje po stronie pedofila, zaraża się od niego obleśnością. Dlatego może to być tylko "kompletnie nieznany mecenas z Rawy Mazowieckiej", który "zamiast dzielnie stawić czoła porażającym zarzutom prokuratora, chce prawnymi chwytami opóźnić rozpoczęcie procesu". Po prostu "adwokat diabła". Czyli "ohydnego pedofila" Andrzeja S. - głośnego psychoterapeuty oskarżonego o molestowanie nieletnich, którego pierwszy dzień procesu w ten sposób opisał "Fakt".

Gdyby w redakcji "Gazety" pozwalano na taki styl, napisałabym o dziennikarzach "Faktu": te ohydne pismaki, przynoszące wstyd naszemu zawodowi dla brudnych judaszowych srebrników, dla taniego poklasku złamały podstawowe zasady etyczne. Te gryzipiórki nie chciały pamiętać, że obowiązująca w prawie zasada domniemania niewinności przed wydaniem wyroku służy temu, żeby przypadkiem nie obrzucić błotem niewinnego. To sąd bowiem decyduje o winie i o karze, a nie opinia publiczna i dziennikarze.

Tymczasem nie wiadomo nawet, jakie dowody zebrała prokuratura przeciwko S. ani o co konkretnie się go oskarża. Postępowanie i proces utajniono. Można więc bezkarnie pisać, co ślina na język przyniesie.

Obawiam się jednak, że dziennikarze "Faktu" po przeczytaniu tego felietonu bezczelnie rozwalą się w połamanych redakcyjnych krzesłach, położą nogi na stole i, ohydnie siorbiąc kawopodobną lurę ze swoich brudnych kubków, zaniosą się rechotem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.