Szkolenia u łowców skór

Bohaterowie afery w łódzkim pogotowiu organizują dla łódzkich nauczycieli szkolenia w udzielaniu pierwszej pomocy. - To skandal - komentuje dyrektor pogotowia.

Do większości łódzkich szkół pielęgniarki przychodzą najwyżej dwa-trzy razy w tygodniu - w pozostałe dni nad zdrowiem dzieci mają czuwać przeszkoleni nauczyciele. Szkolenia w zakresie udzielania pierwszej pomocy organizują na własną rękę dyrektorzy szkół. Mogą przy tym liczyć na dofinansowanie z wydziału edukacji urzędu miasta.

Jak ustaliliśmy, w kilkunastu łódzkich szkołach kursy prowadziła fundacja Na Ratunek, która w czerwcu ubiegłego roku uzyskała status placówki kształcenia ustawicznego. I tak np. przed kilkoma dniami jej pracownicy przeszkolili 38 nauczycieli z podstawówki przy ul. Wólczańskiej. - Kurs trwał cztery godziny i kosztował nas 800 zł - opowiada dyrektor Jadwiga Zbrojewska. - Nauczyciele uczyli się m.in. prowadzenia reanimacji, opatrywania urazów. Planujemy przeprowadzenie jeszcze jednego kursu - z zakresu podawania dzieciom leków.

Dyrektor nie pamięta nazwisk osób prowadzących kurs. Pamięta jednak, że osobą, z którą uzgadniała szczegóły, był doktor Sławomir B.

Jak ustaliliśmy, w Łodzi nie ma doktora o tym imieniu i nazwisku.

Co ciekawe, rachunek za szkolenie wystawiła nie fundacja, ale prywatna firma należąca do jednego z członków Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. Spółka nie ma nic wspólnego z ratownictwem medycznym i zajmuje się - według wpisu w rejestrze łódzkiego wydziału handlu - m.in. transportem i handlem materiałami budowlanymi.

Prezesem fundacji i szefem Związku jest Tomasz S., jeden z głównych podejrzanych w łódzkiej nekroaferze. Zarzuty sprzedawania informacji o zgonach mają także co najmniej dwaj członkowie "kadry pedagogicznej" (brat Tomasza S., szef łódzkiego oddziału Związku, oraz jeden z lekarzy).

Dziś fundacja miała przeprowadzić kolejny kurs, tym razem dla nauczycieli z sześciu łódzkich szkół. Zapytaliśmy dyrektora jednej z nich, czy wie o prokuratorskich zarzutach dla działaczy fundacji. - Oczywiście, że nie. Dokumenty, jakie przedstawili, zdawały się świadczyć o tym, że to poważna instytucja. Natychmiast zrezygnujemy z usług tej fundacji - zapewnia dyrektor.

Kariera Tomasza S.

Tomasz S., szef Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego, był w łódzkim pogotowiu sanitariuszem, starszym dyspozytorem, później odpowiadał za nadzór nad pracownikami i był rzecznikiem prasowym. Jak ujawniliśmy, to on pierwszy zorganizował w pogotowiu - jeszcze w 1991 r. - system brania pieniędzy od firm pogrzebowych. Prowadził nawet "miniksięgowość" - wpisywał do zeszytu wszystkie łapówki.

Centralne Biuro Śledcze i łódzka prokuratura badają kilkadziesiąt przypadków domniemanego opóźniania pomocy pacjentom. Wszystkie miały miejsce właśnie na dyżurze Tomasza S. Chodzi o sytuacje, w których do chorych w ciężkim stanie starszy dyspozytor wysyłał karetki z odległych punktów, choć znacznie bliżej czekały inne. Inne przypadki dotyczą wysyłania do chorych wymagających natychmiastowej pomocy karetek z wielominutowym opóźnieniem.

Wczoraj Tomasz S. nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.

- To przerażające, że dyletanci uczą najważniejszych czynności mających ratować życie - oburza się dr Janusz Morawski, wicedyrektor do spraw medycznych łódzkiego pogotowia. - Nie mówiąc już o wydźwięku etycznym, to przecież bohaterowie nekroafery, którą bada prokuratura.

Mowi prof. Wojciech Gaszyński, pełnomocnik wojewody łódzkiego ds. medycyny ratunkowej

Tego typu szkolenia powinny prowadzić wyłącznie osoby z wyższym wykształceniem medycznym, a program nauczania powinien być zaakceptowany przez Polską Radę Resuscytacji współpracującą z instytucjami Unii Europejskiej. Nic mi nie wiadomo, by szkoła fundacji Na Ratunek miała taką akceptację.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.