Prokurator: pięć tysięcy podejrzanych zgonów w sprawie "łowców skór"

Aresztowany sanitariusz łódzkiego pogotowia Andrzej N. złożył przed prokuratorem bardzo obszerne wyjaśnienia o tym, jak dochodziło do uśmiercania pacjentów w karetkach. To najprawdopodobniej początek najcięższych zarzutów w sprawie łódzkiego pogotowia

Prokuratura potwierdziła poniedziałkowe informacje "Gazety" o postawieniu byłemu sanitariuszowi łódzkiego pogotowia zarzutów dwóch zabójstw i jednego usiłowania morderstwa przy użyciu pavulonu. Andrzej N. miał zabijać chorych dla pieniędzy z handlu "skórami".

- Podejrzany przyznał się do winy - mówi Małgorzata Glapska-Dudkiewicz, rzecznik wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną łódzkiej prokuratury apelacyjnej. Prokurator Glapska, która widziała protokół przesłuchania sanitariusza, zapewnia, że w ciągu wielu lat swojej pracy nigdy nie była tak wstrząśnięta opisanymi przez podejrzanego zbrodniami.

Nim N. decyzją sądu trafił do aresztu (na razie na trzy miesiące), złożył przed prokuratorem obszerne wyjaśnienia. Jak się dowiedzieliśmy, to najprawdopodobniej nie koniec najcięższych zarzutów w sprawie łódzkiego pogotowia.

Według prokurator Glapskiej trzeba teraz przeanalizować około pięciu tysięcy podejrzanych zgonów pacjentów łódzkiego pogotowia. Biegli już badają około 250 przypadków.

Według prokuratury w związku ze sprawą w łódzkim pogotowiu pokrzywdzonych może być blisko 20 tys. osób - członków rodzin zmarłych pacjentów pogotowia. Ale głównie są to sprawy dotyczące sprzedawania informacji o zgonach zakładom pogrzebowym.

Postawienie Andrzejowi N. najcięższych zarzutów było możliwe m.in. dzięki zeznaniom kierowcy pogotowia, który jeszcze w styczniu ubiegłego roku mówił nam, że N. zwany w pogotowiu "doktorem Ebrantilem" (od nazwy leku, którego miał obok pavulonu używać) zabijał pacjentów.

Według naszych informacji zarzut o usiłowanie zabójstwa dotyczył jednego z przypadków "interwencji" zbrodniczego sanitariusza, który opisaliśmy w reportażu "Łowcy skór".

Jak ustaliliśmy, zeznania obciążające Andrzeja N. odpowiedzialnością za zabójstwa chorych złożyło także dwóch innych oskarżonych.

Pogotowie bez patologii

Szef łódzkiego pogotowia Bogusław Tyka, który przed dwoma laty powiadomił CBŚ i prokuraturę o podejrzeniach uśmiercania pacjentów, zapewnia, że wyeliminował patologię w swojej stacji. - Zlikwidowaliśmy proceder handlu informacjami o zgonach, wprowadziliśmy też ścisłą reglamentację leków zwiotczających - wylicza. - Dokumentacja interwencji, w trakcie których trzeba reanimować pacjenta, jest dokładnie sprawdzana przez wicedyrektora ds. medycznych [to on pierwszy zwrócił uwagę na absurdalnie duże zużycie pavulonu - przyp. red.], a później jeszcze przez lekarzy z łódzkiego Uniwersytetu Medycznego. Żaden z lekarzy, którym postawiono zarzut nieudzielania pomocy, nie pracuje już w łódzkim pogotowiu. Jeśli prokuratura postawi zarzut któremukolwiek z moich pracowników, natychmiast rozwiążę z nim umowę, choćbym miał złamać przepisy kodeksu pracy.

Tyka dodaje: - O procederze handlu "skórami" wszyscy mówili od lat, pisały o tym także gazety. Gdyby wtedy ktoś próbował z nim walczyć, prawdopodobnie nie doszłoby do tych zbrodni.

Droga do zbrodni

Proceder handlu informacjami o zgonach zakwitł w łódzkim pogotowiu na początku lat 90. Początkowo pracownicy pogotowia dostawali za "skórę" wódkę i drobne upominki, później pieniądze. Z biegiem czasu coraz większe. Jak opisywaliśmy w reportażu "Łowcy skór", organizatorem tego procederu był Tomasz S., szef Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego. W ubiegłym roku prokuratura postawiła mu zarzut brania łapówek od przedsiębiorców pogrzebowych. Sąd najpierw aresztował go, później jednak wypuścił. Tomasz S. korzysta z wolności, udziela wywiadów mediom (w poniedziałek obszernie wypowiadał się dla PAP).

Tymczasem prokuratura czeka teraz na opinię biegłych, aby postawić mu zarzut o opóźnianie udzielania pomocy umierającym pacjentom. Jak ustaliliśmy, Tomasz S., będąc starszym dyspozytorem, do chorych w bardzo ciężkim stanie wysyłał karetki z odległych punktów miasta, choć znacznie bliżej czekały na sygnał do wyjazdu inne ambulansy. Inne podejrzane przypadki dotyczą wysyłania do chorych wymagających natychmiastowej pomocy karetek z wielominutowym opóźnieniem. Pacjenci umierali.

Rzecznik poczuł ulgę

Januariusz Kaczmarek, rzecznik odpowiedzialności zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Łodzi, powiedział nam, że przyjął z ulgą informację, iż zarzutu zabójstwa "nie postawiono na razie lekarzowi". Dr Kaczmarek do tej pory nie wystąpił do sądu lekarskiego o ukaranie żadnego z lekarzy, którym prokurator zarzucił handel informacjami o zgonach oraz narażenie na pozbawienie życia pacjentów. W stosunku do czterech z nich prowadzi postępowanie wyjaśniające.

Tymczasem prokuratura postawiła już sześciu lekarzom zarzut nieudzielania lub nieprawidłowego udzielania pomocy umierającym pacjentom. Podczas interwencji tych lekarzy miało umrzeć 24 pacjentów. Wszyscy podejrzani lekarze jeździli w jednym zespole z aresztowanym w niedzielę sanitariuszem.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.