Piwowski mówi, że stał się obiektem zainteresowania UB, gdy w liceum zaangażował się w działalność podziemnej organizacji Chorąży-Victoria. Kolega z podwórka na warszawskiej Pradze, który został oficerem KBW, ostrzegł Piwowskiego i doradził mu ucieczkę w Bieszczady. Późniejszy reżyser filmu "Rejs" spróbował jednak zbiec za granicę, został złapany i skazany. Odpracowawszy wyrok w kopalni Piwowski odnalazł swojego kolegę - Tadeusza Zakrzewskiego - i zobowiązał się do współpracy z kontrwywiadem, by dostać paszport. Według relacji byłego oficera, Piwowski nigdy nie przekazał żadnej przydatnej informacji.
"Z niego był taki agent jak z koziej dupy trąba" - charakteryzuje w "Newsweeku" przydatność operacyjną przyjaciela Zakrzewski. Zaznacza, że Piwowski unikał w 1980 roku angażowania się w opozycję, by SB nie zaczęła go wypytywać. "Newsweek" przypomina, że nazwisko Piwowskiego znalazło się na tzw. liście Wildsteina.
Oficer prowadzący Piwowskiego to Tadeusz Zakrzewski, dziennikarz i oficer kontrwywiadu, jego przyjaciel od czasów dzieciństwa spędzonego na warszawskiej Pradze. Zakrzewski potwierdza: - Agentem zostać nie chciał, ale chciał dostać paszport, więc mnie odnalazł. Ja pytałem, gdzie byłeś, co widziałeś, kogo spotkałeś, bo coś musiałem przecież napisać, a on strasznie konfabulował. Ale najwięcej plotkowaliśmy o kobietach, bo o czym tu można było z takim, za przeproszeniem, agentem rozmawiać?
- To, co Głowacki gadał przez sen, to nagraliśmy, znaczy w dzień nagraliśmy, ale udawaliśmy, że to Głowa gada przez sen - opowiada Marek Piwowski. - Przedstawiłem im taśmę, na której oni rozpoznali ptaki dzienne, i zrobili mi awanturę, że to wcale nie jest przez sen. No więc sprostowanie musiałem pisać, że on śpi też w dzień - opowiada Piwowski RMF FM.
O nagraniu wiedział sam Janusz Głowacki, bo w nim świadomie uczestniczył. - Chodziło o to, żeby ich przekonać, że on gada przez sen, żeby oni mu dali spokój - opowiada Piwowski.