Wypadek polskich pielgrzymów w Alpach Zobacz wideo
W niedzielę pielgrzymi wracali z Sanktuarium Maryjnego w La Salette w górach. Autobus dojechał do skrzyżowania w La Mure. Tu kierowca powinien skręcić w lewo, jak nakazywały znaki. A pojechał prosto, drogą RN 85, choć zakaz wjazdu dla autobusów i ciężarówek powyżej ośmiu ton był wyraźny, powtarzany wielokrotnie od La Salette.
Zakaz postawiono po serii dramatycznych wypadków. Bo od tego miejsca szosa stromo opada. I to siedem kilometrów bez przerwy. Średni spadek wynosi 12-14 proc. Dla ciężkiego autokaru to jak zjeżdżalnia. A na końcu jest ostry zakręt, który oddziela od przepaści tylko wąska barierka. Wytrzymuje uderzenie auta, ale nie autokaru.
- Do La Salette wozimy miesięcznie sto, dwieście osób. Zawsze wybieraliśmy dłuższy objazd, ale bezpieczniejszy. Podkreślam: zawsze! - mówił "Gazecie Wyborczej" Szklarski. Jak tłumaczy pilotka była jedną z bardziej doświadczonych osób u jego biurze. - Myślę, że na tej trasie była sto razy. I dobrze wiedziała, że trzeba jechać objazdem. Być może była zajęta udzielaniem informacji, a znak informujący o zakazie wjazdu autokarów jest na tyle niewidoczny, że kierowca, patrząc na mapę, wybrał tę, a nie inną drogę?
Dzięki temu mógł zaoszczędzić 40 kilometrów... - sugeruje dziennikarz "GW"
- Ale oni mieli czas. Byli po noclegu, wcześniej mieli wypoczynek na Costa Brava, więc trudno mówić, że kierowcy byli zmęczeni. Godzina minęła, odkąd ruszyli. W poniedziałek mieli być w Polsce, jeszcze tylko nocleg w Altotting. Kierowca mógł po prostu nie zauważyć tego znaku... - mówi Szklarski.
Ks. Ryszard Kamiński, proboszcz parafii św. Mikołaja w Szczecinie (parafia organizowała pielgrzymkę): - Robert Caban (właściciel autokaru) jest mi bliski. Dobrze znam jego kierowców, to byli dobrzy ludzie, mieli doświadczenie. W zeszłym roku byłem w La Salette, ale jechaliśmy objazdem. Nie wiem, dlaczego tym razem wybrali niebezpieczny skrót. Może zależało im na czasie, tempo pielgrzymki było dość duże"