Przeciek starachowicki - bez zawieszenia

Zaskakująco wysokie kary za Starachowice: 3,5 roku więzienia dla Zbigniewa Sobotki, 2 lata dla Henryka Długosza, 1,5 roku dla Andrzeja Jagiełły - wszystkie bez zawieszenia.

Sędzia Paweł Anczykowski, przewodniczący składu orzekającego, rozpoczął odczytywanie wyroku kilka minut po godz. 12. Jest on surowy. Kary bezwzględnego więzienia zaskoczyły oskarżonych. Wyglądali tak, jakby za chwilę mieli się rozpłakać.

Zaskoczeni byli wszyscy obecni na sali, nawet oskarżający prokuratorzy. Tuż przed wyrokiem dziennikarze spekulowali, że sąd wymierzy trzem byłym posłom SLD kary w zawieszeniu.

Tymczasem sąd nie zawahał się orzec wobec całej trójki kary bezwzględnego więzienia, a Sobotce dołożył jeszcze o rok więcej, niż żądała prokuratura.

- To rzeczywiście rzadko spotykane, aby sąd podwyższył kary, ale świadczy to o powadze tej sprawy i o tym, że niektóre elementy tego postępowania zostały przez sąd uwypuklone i docenione w stopniu wyższym, niż zrobiła to prokuratura - skomentował zaskoczony prokurator Mariusz Krasoń.

Zdaniem sądu wina oskarżonych nie budzi żadnych wątpliwości. Podzielił on zdanie prokuratury, że to były wiceszef MSWiA Zbigniew Sobotka był niezaprzeczalnie źródłem przecieku i przekazał partyjnemu koledze Henrykowi Długoszowi tajne informacje o planowanej w Starachowicach akcji CBŚ.

Zdaniem sądu "stopień winy i społecznej szkodliwości czynów popełnionych przez wszystkich oskarżonych jest wysoki, a bardzo wysoki, jeśli chodzi o Zbigniewa Sobotkę".

Sędzia Anczykowski stwierdził też, że ujawniając Henrykowi Długoszowi tajne informacje, Sobotka działał z niskich pobudek - godził się pomóc samorządowcom w uniknięciu odpowiedzialności karnej, dlatego że "byli jego partyjnymi kolegami, członkami partyjnego aktywu".

- To właśnie w imię obrony partyjnych działaczy i źle rozumianego wizerunku partii godził się na to, że policjantom, którzy mieli przeprowadzić akcję w Starachowicach, w wyniku tego ostrzeżenia może stać się krzywda. Zdecydował się na ujawnienie tajnych informacji, zdając sobie sprawę z konsekwencji - uzasadniał.

Takie same były według sądu motywy działania Długosza i Jagiełły - chcieli pomóc partyjnym kolegom uniknąć odpowiedzialności.

Sąd odrzucił natomiast zarzut prokuratury, że mieli zamiar utrudnić postępowanie przeciw członkom grupy przestępczej w Starachowicach. Sędzia Anczykowski podkreślił, że od osób z takimi kompetencjami jak posłowie trzeba wymagać znacznie więcej niż od zwykłych obywateli.

Wysokość kar tłumaczył tak: "Będą dla oskarżonych wystarczającą nauczką na przyszłość i dadzą im do myślenia. Sprawią też, że każda następna osoba pełniąca funkcję publiczną, która będzie chciała popełnić przestępstwo, będzie miała świadomość, że czeka ją surowa kara. Ale takie kary mają na celu nie tylko odstraszanie dla tych, którzy czują się bezkarni, ale także wpojenie szacunku dla przestrzegania norm prawnych oraz zaznaczenie, iż karany jest każdy sprawca przestępstwa niezależnie od tego, jaką pełni funkcję. Sąd chce także, aby działający ze szczególnym narażeniem życia funkcjonariusze policji mieli świadomość, że ich trud, wysiłek i poświęcenie w imię walki ze zorganizowaną przestępczością nie pójdzie na marne".

Na ogłoszenie wyroku przyszło do sądu kilkunastu partyjnych kolegów oskarżonych, m.in. posłanka SLD Bożena Kizińska, poseł Adam Sosnowski, rzecznik świętokrzyskiego SLD Marek Sochacki.

Gdy sąd rozpoczął omawianie niejawnych dowodów, publiczność musiała opuścić salę, a przedstawiciele SLD w pośpiechu opuścili gmach sądu. Nie chcieli komentować wyroku.

- Jestem załamany, rozważam rezygnację z mandatu posła - mówił Henryk Długosz.

Andrzej Jagiełło nie odezwał się wcale.

- Stałem się ofiarą największego błędu sądowego - stwierdził z kolei Zbigniew Sobotka.

Przeciek starachowicki - wersja sądu

Ustalenia sądu praktycznie nie różnią się od tego, co ustaliła prokuratura.

Wiceszef MSWiA Zbigniew Sobotka był niezaprzeczalnie źródłem przecieku i 25 marca 2003 r. w siedzibie SLD na Rozbrat przekazał partyjnemu koledze Henrykowi Długoszowi tajne informacje o planowanej w Starachowicach akcji CBŚ. Podczas tej akcji mieli zostać zatrzymani samorządowcy i lokalni gangsterzy.

Informacje te miał od ówczesnego komendanta głównego policji Antoniego Kowalczyka. On też wkrótce stanie przed sądem, zarzucono mu, że w śledztwie dotyczącym przecieku składał fałszywe zeznania.

Długosz, ówczesny baron świętokrzyskiego SLD, podzielił się informacjami o policyjnej akcji, także na Rozbrat, z posłem Andrzejem Jagiełłą, wtedy przewodniczącym powiatowego SLD w Starachowicach.

Jagiełło następnego dnia, 26 marca, zadzwonił do starosty Starachowic Mieczysława Sławka, którego telefon był na podsłuchu, i ostrzegł go przed akcją policji. Drugim ostrzeżonym samorządowcem, z którym rozmawiał poseł, był Marek Basiak pełniący wtedy funkcję wiceszefa Rady Powiatu w Starachowicach.

Tuż po rozmowie z posłem Marek Basiak zadzwonił do Leszka S., bossa mafii w Starachowicach i przekazał mu tajne informacje.

Wieczorem Basiak, starosta Sławek i Leszek S. zostali zatrzymani.

Mieczysław Sławek został już prawomocnie skazany na rok i cztery miesiące więzienia za to, że zlecił kradzież swojego samochodu i próbował wyłudzić 28 tys. zł odszkodowania, a Marek Basiak - na rok więzienia za zaaranżowanie kolizji auta i wyłudzenie od ubezpieczyciela ponad 3 tys. zł.

W grudniu Basiak wyszedł na wolność, bo odbył już cala karę. Proces Leszka S. i 12 innych osób toczy się jeszcze przed sądem w Starachowicach. Są oskarżeni m.in. o posiadanie i handel bronią, materiałami wybuchowymi, narkotykami oraz wymuszanie okupów za skradzione samochody, pobicia, groźby. Leszek S. i trzy inne osoby maja zarzut, że działali w zorganizowanej grupie przestępczej.

Czy wyrok w aferze starachowickiej pomoże oczyścić polską politykę?
Copyright © Agora SA