"Dziennik" jest pierwszą w Polsce redakcją, która - jeszcze przed planowanym przez PiS wpisaniem dziennikarzy do ustawy lustracyjnej - ogłosiła wewnętrzną lustrację zespołu. W "DP" zatrudnionych jest 50 dziennikarzy.
- W piątek dotarła do nas uchwała zarządu wydawcy "Dziennika Polskiego" dotycząca oświadczeń lustracyjnych dziennikarzy - powiedział "Gazecie" zastępca redaktora naczelnego "DP" Adam Rymont. Nie chciał mówić o szczegółach i odesłał do prezesów wydawnictwa Jagiellonia, którzy podjęli uchwałę. Czesław T. Niemczyński, wiceprezes Jagiellonii nie chciał komentować sprawy dla "Gazety".Wieczorem powiedział PAP: "Dziennikarz jest zawodem zaufania publicznego, jest to funkcja publiczna. Sądzę, że czekaliśmy już wystarczająco długo - 16 lat - aż ustawodawca to ureguluje i nawet jeśli obecnie tego typu działanie nie jest obowiązkiem wydawcy prywatnego, to wkrótce będzie".
Jeden z dziennikarzy "DP", który zgodził się na nieoficjalną rozmowę, relacjonuje: - Złożenie oświadczeń jest dobrowolne, dotyczy osób, które urodziły się przed 1972 r. Zapowiedziano nam, że niezłożenie takiego dokumentu nie będzie pociągało za sobą żadnych konsekwencji.
Jego kolega dodaje: - Chcemy być w pierwszym szeregu frontu lustracyjnego. Te oświadczenia są niby dobrowolne, ale właściwie obowiązkowe. O tym, czy nie będzie konsekwencji, jeśli ktoś się nie zgodzi, przekonamy się za jakiś czas.
- Dla mnie to normalna sprawa. Złożyłem oświadczenie, podpisałem. Pracodawca wymaga, a mnie to ani ziębi, ani grzeje. Nie rozmawiam też z nikim na ten temat - mówi jeden ze starszych pracowników "Dziennika".
- Zespół podzielił się na zwolenników pomysłu dyrekcji, którzy nie boją się o tym mówić, i na przeciwników, którzy mówić się boją. Bo przecież nikt nie ma pewności, jak sprzeciw potraktuje kierownictwo - powiedział nam jeden ze współpracowników "DP".
Część załogi ("prolustracyjna") powołuje się na sytuację w Niemczech: - Tam pracodawca ma prawo wymagać oświadczeń lustracyjnych od swoich pracowników.
- Ci, którzy są przeciw, wolą powiedzieć: "Ta sprawa mnie nie obchodzi" - dodaje nasz rozmówca.
"Dziennik" ukazuje się od 1945 r. Zarząd wydawnictwa Jagiellonia składa się z dawnych dziennikarzy tej gazety, aktywnych w czasach PRL, którzy na jej łamach pisali m.in. w stanie wojennym, a po roku 1989 przejęli wydawnictwo.
W stanie wojennym obecni członkowie zarządu pozytywnie przeszli weryfikację dziennikarzy, w wyniku której w krakowskich redakcjach pracę straciło ok. 30 osób związanych z "Solidarnością".
- Warunkiem przejścia weryfikacji było zaakceptowanie stanu wojennego i potępienie wyrzucanych z pracy kolegów - wspomina Tadeusz Pikulicki, b. dziennikarz "Gazety Krakowskiej". On sam w stanie wojennym został wyrzucony z "GK" razem z ekipą legendarnego ówczesnego naczelnego Macieja Szumowskiego
Po 13 grudnia 1981 r. dwóch z czterech obecnych szefów Jagiellonii swoim piórem wspierało stan wojenny. Prezes wydawnictwa, ówczesny członek PZPR Wojciech Taczanowski towarzyszył jako reporter tzw. wojskowym grupom operacyjnym, które pilnowały przestrzegania nadzwyczajnych przepisów. Wiceprezes wydawnictwa Tomasz Domalewski (również był członkiem PZPR) życzliwymi komentarzami wspierał stabilizację początku lat 80.
"Dziennik" pod ich rządami kilka lat temu przyjął zdecydowanie prawicowy i prolustracyjny profil. Ostatnio przejawia się to publikowaniem list agentów udostępnianych przez IPN osobom pokrzywdzonym przez bezpiekę.
- To żenujące, że autolustracji od dziennikarzy żądają ludzie, którzy pisali w reżimowej prasie, wtedy gdy uczciwi dziennikarze byli przez komunistów wyrzucani za bruk. Lustrują ci, którzy nigdy nie wytłumaczyli się z tego, co wypisywali w czasach PRL - ocenia inicjatywę zarządu Jagiellonii Pikulicki.
Nie wiadomo, jak dziennikarskie oświadczenia lustracyjne mają być weryfikowane, bo według prawa dziennikarze nie podlegają lustracji.
- Pracodawca może od pracownika żądać różnych rzeczy, lecz w obecnym stanie prawnym ani IPN, ani rzecznik interesu publicznego nie mają podstaw, by odpowiedzieć na pytanie o prawdziwość takiego oświadczenia lustracyjnego. Akcja zbierania tego typu oświadczeń może mieć tylko charakter wewnętrznych rozliczeń - mówi prof. Andrzej Rzepliński, współtwórca ustawy lustracyjnej.
- Praca na etacie nie jest niewolnictwem. Od pracownika nie można wymagać czegoś, co nie ma podstawy prawnej. Pracownik, który nie złoży oświadczenia i będzie miał przez to kłopoty, wygra przed każdym sądem - uważa prof. Zbigniew Hołda z Fundacji Helsińskiej.
Lustracja dziennikarzy oraz możliwość zweryfikowania w IPN przez każdego pracodawcę przeszłości swojego podwładnego przewidziane są w niektórych projektach zmian w ustawie lustracyjnej. Nie wiadomo, czy ostatecznie znajdą się w niej takie zapisy. Poseł PiS-u Arkadiusz Mularczyk, który przygotowuje te projekty, powiedział nam, że zakończy pracę za kilka dni.