Ks. Jankowski: Pasuję do charakterystyki ''Delegata'', ale to nie ja

Współpracownik Lecha Wałęsy i prymasa Stefana Wyszyńskiego był informatorem SB o ps. "Delegat". O "Delegacie" napisała "Rzeczpospolita". Wałęsa: - Wiemy kto to, ale nie powiem. Ksiądz Henryk Jankowski: - Nie ukrywam. Pasuję do charakterystyki "Delegata", ale to nie ja.

Raport, który "Delegat" złożył SB, odnalazła w swojej teczce Bożena Grzywaczewska. Była sekretarka Lecha Wałęsy otrzymała ją z warszawskiego IPN po tym, jak przyznano jest status osoby pokrzywdzonej przez SB. "Delegat" opisywał pierwszą wizytę delegacji "Solidarności" u Jana Pawła II. Było to w styczniu 1981 roku. Informator szczegółowo relacjonował to spotkanie, np. podawał szczegóły o podarunkach dla Ojca Świętego i kto jak zachowywał się przy stole. Raport opisuje też, co poszczególni działacze "S" robili w trakcie kilkudniowej wizyty.

Autorzy artykułu w "Rzeczpospolitej" sugerują, że informator musiał być osobą wpływową, która miała zarówno bliski kontakt z Lechem Wałęsą, jak i hierarchami Kościoła, w tym z samym prymasem Stefanem Wyszyńskim.

- Przez cztery miesiące analizowaliśmy masę dokumentów i przeprowadziliśmy dziesiątki rozmów - mówi Piotr Adamowicz, współautor artykułu. - Choć mamy dużą pewność kim był "Delegat", to w sprawach tak skomplikowanych, jak esbeckie papiery, trzeba mieć pewność co najmniej stuprocentową. Dlatego kim był "Delegat", nie mogę powiedzieć.

Publikacja wywoła szok wśród osób, które weszły w skład solidarnościowej delegacji. Wszyscy zastanawiają się teraz, kim był informator SB. Lech Wałęsa stwierdził, że zna nazwisko "Delegata", ale go nie zdradzi.

- Jestem starym politykiem, więc proszę mnie nie podchodzić. Ja się w to nie bawię - mówi Wałęsa. - Ja kierowałem tą walką. Dramat mój polegał wtedy i teraz, że ja nie wszystko mogłem mówić i dzisiaj nie mogę powiedzieć. To ja dobierałem skład delegacji. Prześlizgnął mi się mimo wszystko człowiek, który udawał dobrego patriotę, a był agentem.

Również Andrzej Celiński, inny z uczestników delegacji, stwierdza, że ma niemal pewność, kto jest "Delegatem".

- Krąg osób wchodzących w grę jest ograniczony. Domyślam się o kogo chodzi. Dowodów jednak nie ma. Na pewno nie można jednoznacznie stwierdzić, że informator SB był duchownym.

Tymczasem w artykule pojawiają się sugestie, że chodzi o księdza. Po pierwsze miała być to osoba mająca kontakt z najwyższymi hierarchami polskiego Kościoła i wpływ na nich. Po drugie "Delegata" prowadził Wydział IV SB, zajmujący się środowiskiem kościelnym. Trzeci trop - meldunek sporządziła gdańska SB, więc musiała to być osoba z Gdańska.

- Byłem zaskoczony publikacją, bo dziennikarze nie wypytali mnie wcześniej o tę historię. A szkoda, bo choć informacje z artykułu w większości się zgadzają, to jednak są pewne ważne nieścisłości - mówi ks. Henryk Jankowski. - Szkoda, że dziennikarze przed artykułem nie zapytali mnie szczegółowo jak było, by publikacja była do końca uczciwa. Nie ukrywam, że ja pasuję do charakterystyki przedstawionej w artykule. Byłem bardzo blisko prymasa. Opiekowałem się też w tamtym czasie bardzo mocno rodziną Wałęsów. Ale z drugiej strony, wielu wtedy chciało się malować jako osoby blisko związane z Wałęsą czy Wyszyńskim. Myślę, że "Delegatem" mógł być równie dobrze ktoś z Watykanu. O tej wizycie z nikim po powrocie nie rozmawiałem.

Sama Bożena Grzywaczewska, która przekazała swoją teczkę autorom publikacji, stwierdza: - Nie wiem, kim był informator. Uważam, że to mogła być osoba duchowna, ale równie dobrze świecka. Ten raport jest w ogóle strasznie banalny. Oceniam go jako powierzchowny, a miejscami wręcz prymitywny. Tam w Rzymie działo się naprawdę bardzo dużo ważnych rzeczy, cały świat przyglądał się naszej wizycie, a tu znalazły się jakieś opisy, kto na kogo się obraził, albo jak się zachowywał przy stole.

- Pseudonim "Delegat" przewija się często w aktach operacji "Klan" (akcji SB prowadzonej w latach 1980-81, a mającej na celu skłócenie czołowych działaczy "S" i wypromowanie Lecha Wałęsy na szefa związku - red.) - mówi "Gazecie" Edmund Krassowski, dyrektor gdańskiego oddziału IPN. - "Delegat" udzielał SB informacji o wielu działaczach "S", między innymi o Annie Walentynowicz i Bogdanie Borusewiczu. IPN od miesięcy stara się ustalić o kogo chodzi. Dotychczas bez skutku.

- Wiem, że na pewno nie chodzi o księdza Jankowskiego - mówi Anna Walentynowicz. - Proszę uważnie przejrzeć listę delegacji. Są tam też inne osoby, które były blisko prymasa i Lecha Wałęsy.

- Wszystko, co wiem o "Delegacie", wskazuje, że był świadomym tajnym współpracownikiem, ukrytym w dokumentach jako kontakt operacyjny - mówi Bogdan Borusewicz. - To musiał być ktoś ważny, świadczą o tym choćby dokumenty SB dotyczące pierwszego zjazdu "Solidarności". Oceniam, że działalność "Delegata" przyniosła efekt. Skonfliktował środowisko regionu gdańskiego "Solidarności". Mam swoje przypuszczenia, ale najlepiej, gdyby ta osoba sama się ujawniła i wyjaśniła swoje motywy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.