PiS: "Państwowe" nie znaczy "złe"

To, że firma jest państwowa, nie oznacza, że musi być źle zarządzana. Można zachować pakiet kontrolny dla skarbu państwa i wyjąć spółkę spod wpływów politycznych

Dominika Wielowieyska: Jak Pan ocenia ministra skarbu Jacka Sochę?

Kazimierz Marcinkiewicz (PiS), szef sejmowej komisji skarbu: Był to najlepszy minister skarbu w SLD-owskich rządach i nie tylko. Starał się działać przejrzyście. Przywrócił prywatyzację przez giełdę, co wyszło na dobre i giełdzie, i prywatyzacji - postrzeganej, niestety, jako rozkradanie majątku narodowego. Zdarzało mu się podejmować niepolityczne decyzje personalne, nie był partyjnym ministrem. Co nie znaczy, że nie ustrzegł się błędów.

A błędy to: prywatyzacja Zelmera, co prawda przez giełdę, ale spory pakiet akcji dostał inwestor finansowy. Obawiam się, że ten inwestor działa na zlecenie konkurencji Zelmera.

Prywatyzacja PGNiG - źle przygotowana. Wszystko trzeba zrobić na odwrót - to właśnie sieć przesyłowa powinna zostać w PGNiG, a reszta spółek wydzielona. To rozwiązanie, które forsuje prezes PGNiG Marek Kosowski, nie gwarantuje, że przesył gazu pozostanie w rękach polskiego państwa. Jego koncepcja jest dobra dla spółki, bo podnosi jej wartość, ale zła dla państwa polskiego.

Socha odpowiada za umowy społeczne w energetyce gwarantujące dziesięcioletnie zatrudnienie, co obniża poważnie konkurencyjność tych spółek. Ministrowi nie udało się też odpolitycznić energetyki i królują tam nadal działacze SLD, którzy nawet doprowadzili do wyrzucenia niechętnego im wiceministra skarbu.

Ministrowi zarzuca się, że prywatyzuje tylko przez giełdę, sprzedaje pakiety mniejszościowe, zachowując kontrolę państwa nad spółkami. To prywatyzacja na pół gwizdka. W wielu przypadkach lepsza byłaby prywatyzacja z udziałem inwestora strategicznego.

- Każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno. Zdarza się, że inwestor branżowy chce kupić nie tyle firmę, ile rynek, na który chce wprowadzić swoje produkty. A rozwój naszej rodzimej firmy go nie interesuje. W sprawie PKO BP decyzja Sochy była słuszna, akcje poszły na giełdę, państwo zachowało pakiet kontrolny.

Dzięki temu politycy będą mogli według własnego uznania wybrać zarząd PKO BP.

- Można zachować pakiet kontrolny dla skarbu państwa i wyjąć spółkę spod wpływów politycznych. Jednym ze sposobów jest zawarcie kontraktów menedżerskich, które uniezależniałyby członków zarządu od koniunktury politycznej. A pensje zarządu byłyby uzależnione od wyników firmy. Przestrzeganie przez skarb państwa ładu korporacyjnego jest najprostszym rozwiązaniem i bardzo skutecznym.

Chwali Pan Sochę za PKO BP, ale gdyby minister sprzedał pokaźny pakiet akcji jednemu inwestorowi, to skarb państwa zarobiłby więcej na tej prywatyzacji. A tak zarobili gracze na giełdzie.

- Każda formuła ma swoje dobre i złe strony. Prywatyzacja PKO BP była przejrzysta, skarb państwa ma nad bankiem kontrolę. Dzięki temu mamy choć jeden polski bank, który nie będzie z założenia finansował projektów zagranicznych.

Przecież cały sektor bankowy jest w rękach kapitału zagranicznego. Siłą rzeczy niemiecki bank, który ma do wyboru kredyt dla polskiej firmy i kredyt dla niemieckiej firmy o jednakowym ryzyku, to wybierze niemiecką.

Jeśli to dobry bank i dobre projekty, to będzie finansował oba, żeby więcej zarobić.

- To teoria. Praktyka jest taka, że banki są w rzeczywistości zarządzane przez centrale zagraniczne i polska specyfika, ocena realnego ryzyka na polskim rynku ich nie interesuje.

Można się obawiać, że PiS może wykorzystywać PKO BP do finansowania inwestycji, które uzna za pożyteczne dla polskiej gospodarki. Ale niekoniecznie będą one zgodne z rachunkiem ekonomicznym i będą szkodzić bankowi.

- Nie ma takich obaw. Mówimy tylko o tym, że polski bank i polscy menedżerowie lepiej będą wiedzieli, jak ocenić ryzyko danego przedsięwzięcia, i będą bardziej otwarci na współpracę z polskimi firmami. To, że firma jest państwowa, nie oznacza, że musi być źle zarządzana.

(

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.