Reakcje na oskarżenia Jacka Kurskiego przeciwko Donaldowi Tuskowi

Sprawa ?dziadka w Wehrmachcie? bulwersuje Ślązaków i uderza rykoszetem w PiS. Rajmund Pollak, prawicowy radny Sejmiku Śląskiego, wytknął Alojzemu Lysce, nowo wybranemu posłowi PiS, że w niemieckim wojsku służył jego ojciec

- Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i powiedzieć, że ci, którzy służyli w Wehrmachcie, byli zdrajcami Rzeczypospolitej - mówił na posiedzeniu sejmiku województwa Pollak (niezależny, poprzednio LPR) i domagał się przyjęcia uchwały, która by to stwierdzenie zawierała. Śląscy radni byli słowami Pollaka oburzeni. Wyklaskali go, a gdy ten nie chciał zejść z mównicy, demonstracyjnie opuścili salę.

Lysko, przez ostatnie trzy lata radny Sejmiku i powszechnie szanowany na Śląsku społecznik, jest przekonany, że atak na niego jest pokłosiem tego, co przed tygodniem spotkało Donalda Tuska [Jacek Kurski, sztabowiec Lecha Kaczyńskiego, powiedział, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do niemieckiego wojska - red.].

Lysko nie krył przeszłości ojca. Kilka lat temu w książce "To byli nasi ojcowie" opisał losy jego i kilkuset mieszkańców wsi Bojszowy koło Tychów, którzy podczas II wojny musieli założyć niemiecki mundur. Z badań Lyski wynika, że z liczącej 2 tys. mieszkańców miejscowości do Wehrmachtu zostało wcielonych 400. Tylko jeden zgłosił się na ochotnika. Z opowieści rodzinnych Lysko dowiedział się, że jego ojciec chciał zdezerterować. - Mama na kolanach uprosiła go, żeby wracał na front, bo gdyby tego nie zrobił, cała nasza rodzina trafiłaby do Oświęcimia - opowiada. Lysko ojca nie pamięta, bo ten zginął na froncie wschodnim, gdy on miał dwa lata. - Przecież hitlerowcy brali naszych przodków tak, jak brali podatki. Mam nadzieję, że ludzie zrozumieją wreszcie naszą tragedię. Miejsce młodego Ślązaka było albo w hitlerowskiej armii, albo w obozie koncentracyjnym. Dla Niemców byliśmy Polakami, a nasi ojcowie mięsem armatnim - mówi Lysko.

Tymczasem sprawa dziadka Tuska wywołuje na Śląsku coraz więcej emocji. Oburzeni chwytem Jacka Kurskiego są liderzy śląskich struktur PO - Tomasz Tomczykiewicz i PiS - Jerzy Polaczek. Pierwszy nazywa to chamstwem, a drugi - głupotą. Kazimierz Kutz, senator niezależny, uważa, że wykorzystywanie służby w Wehrmachcie jako argumentu przeciwko potomkom świadczy o ignorancji: na Śląsku i Pomorzu w czasie wojny nie można było wymigać się od służby w Wehrmachcie. - Z tego robi się jakaś zastępcza forma antysemityzmu - mówi Kutz. Dodaje, że politycy po raz kolejny wykorzystują historię. Fakt, że dziadkowie tysięcy Ślązaków, czy Pomorzan zostali zmuszeni do służby w niemieckim wojsku posłużył im do wskazywania, kto jest dobrym Polakiem, a kto złym. Ślązak jest zły, wiadomo.

Z wyliczeń historyków wynika, że podczas wojny w Wehrmachcie służyło kilkaset tysięcy obywateli II RP, w tym 120 tys. ze Śląska. Pod koniec wojny Niemcy brali do wojska nawet szesnastolatków. Większość z nich zginęła, część przy nadarzającej się okazji uciekła do armii gen. Andersa. Podczas bitew Niemców z aliantami zdarzało się, że spotykali się krewni: jeden w niemieckim, drugi w alianckim mundurze.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.