Ziobro zwalnia Biegalskiego, atakuje "Gazetę"

Premier odwoła szefa więziennictwa Henryka Biegalskiego po ujawnieniu przez "Gazetę", że w 1982 r. był naczelnikiem aresztu w Gdańsku, gdzie doszło do krwawej pacyfikacji więźniów "politycznych"

Nikt w kierownictwie Ministerstwa Sprawiedliwości nie posiadał cienia informacji wskazujących na jakiekolwiek uwikłanie dyrektora Biegalskiego w związki z wydarzeniami, które mogłyby go dyskredytować w opinii publicznej - mówił wczoraj dziennikarzom minister Ziobro.

Zapewnił, że oglądał teczkę personalną Biegalskiego, zasięgał o nim informacji wśród funkcjonariuszy służby więziennej, posłów, członków gdańskiej opozycji, a nawet u premiera. - Prosiłem, żeby go sprawdził swoimi kanałami - mówił. - Informacje, które uzyskałem, nie dawały cienia podstaw, by stawiać panu dyrektorowi zarzuty. Przeciwnie, jedna z tych osób powiedziała, że bywał widywany na urodzinach czy imieninach u Lecha Wałęsy. Byłem przekonany, że nie ma żadnych tego rodzaju podejrzeń wobec niego.

Wszystkiemu winna pewna gazeta

O wpadkę z Biegalskim oskarżył następnie "Gazetę Wyborczą". - Akta i dokumenty zostały brakowane, część dokumentów była systematycznie niszczona i działo się to za zgodą i przyzwoleniem pewnych środowisk i pewnej gazety. Jest to próba obciążenia mnie za cudze winy i cudze zaniechania. Wyjmuje się z szafy pałeczki po to, żeby uderzyć w ministra, który jest z PiS-u - mówił Ziobro.

I dalej: - Należy zadać pytanie, jak to się stało, że w Polsce, po 16 latach od PRL-u, takie rzeczy mogą mieć miejsce? Jakie środowisko, jaka gazeta najmocniej broniły zasady "grubej kreski" i chciały wprowadzić amnezję co do przeszłości w nasze życie publiczne? Jaka gazeta, jakie środowisko zaciekle sprzeciwiały się lustracji i oczyszczeniu struktur państwa z ludzi uwikłanych w nieprawości okresu PRL? I dziś jaka gazeta czyni zarzut ministrowi sprawiedliwości, który w stanie wojennym miał jedenaście lat.

Czy Grzelak wiedział?

Wczoraj napisaliśmy, że wiceminister Andrzej Grzelak wiedział o przeszłości Biegalskiego od Jana Steca, wiceprzewodniczącego NSZZ Funkcjonariuszy i Pracowników Więziennictwa.

Grzelak potwierdził wczoraj fakt spotkania, ale twierdził, że Stec nie chciał skonkretyzować zarzutów.

Stec: - Nasza opinia była negatywna. Wyraźnie powiedziałem, że są przeszkody kryminalne oraz obyczajowe. Szczegóły chcieliśmy podać na piśmie, aby został tego ślad.

Grzelak: - Usiłowałem uzyskać konkretne informacje. Spotkałem się z odmową. Pan Stec zapowiedział jedynie sformułowanie zarzutów na piśmie i powiadomienie o nich premiera. Do dziś ta zapowiedź nie została zrealizowana.

Minister Ziobro przyznał, że był poinformowany o sugestii kryminalno-obyczajowych zarzutów: - Prosiłem o konkrety, nic nie dostałem. Mogę brać pod uwagę tylko fakty, a nie plotki i sugestie.

Stec pytany dziś, dlaczego w końcu nie wysłał do premiera pisma ze szczegółami zarzutów przeciw Biegalskiemu, tłumaczy: - Po nominacji uznaliśmy, że niczego się już nie da odkręcić.

Grzelak zapewniał wczoraj: - Gdyby pan Stec pisemne zarzuty przedstawił po nominacji - też sprawa byłaby rozpatrzona i jeśli byłyby powody - można byłoby cofnąć nominację.

I dodał, że pozwie "Gazetę" do sądu za pomówienie, że wiedział o przeszłości Biegalskiego.

Rozmowa w sześć oczu

Świadkiem rozmowy Grzelaka ze Stecem był generał Marek Szostek, zastępca szefa więziennictwa od 1996 r. Kiedy w lipcu 1982 r. strażnicy pacyfikowali głodówkę politycznych w areszcie gdańskim, Szostek pracował jako wychowawca. Mówi, że osobiście nie widział pacyfikacji, był na szkoleniu poza Gdańskiem. Dobrze jednak wiedział, co się wtedy działo.

Szostek tak relacjonuje spotkanie w ministerstwie: - Stec wyraźnie powiedział Grzelakowi, że opinia związku jest negatywna. Powodem był zaawansowany wiek i poważne zarzuty, jak się wyraził, o "charakterze obyczajowo-kryminalnym". Nie chciał o szczegółach mówić, zobowiązał się przedstawić je na piśmie premierowi.

- Dlaczego pan nie powiedział ministrowi o pacyfikacji z 1982 r.?

- Ponieważ Stec nie podał takiego argumentu, a mnie nikt o zdanie nie pytał. Byłem zaskoczony kandydaturą Biegalskiego, podobnie jak wielu innych. Poproszono mnie o dostarczenie wiceministrowi teczki personalnej pułkownika i zrobiłem to, nie zaglądając do niej.

- Powinniście zażądać dostępu do tej teczki - radzi nasz informator z Centralnego Zarządu Służby Więziennej. - Jeszcze w latach 90. były w niej dokumenty mówiące o zajściach z 1982 r. Jeśli zostały usunięte, powinny zostać jakieś ślady.

Niezatapialny strażnik

Biegalski jeszcze w PRL awansował na wicedyrektora okręgu gdańskiego służby więziennej. Od 1990 r. był dyrektorem. - Wszyscy w Gdańsku wiedzieli o sprawie pobicia więźniów w areszcie, którego Biegalski był naczelnikiem - mówi marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. - Dopóki jednak on funkcjonował na poziomie lokalnym, nikt z poszkodowanych w 1982 r. nie chciał się odgrywać. Co innego milczeć teraz, gdy taki człowiek awansuje.

Paweł Moczydłowski, reformator i szef więziennictwa na początku lat 90., zwolnił ze służby 4,5 tys. z 20 tys. pracowników więziennictwa. Biegalskiego nie ruszył. - Były potworne braki kadrowe, a on pokazał, że potrafi dobrze administrować i współpracować z lokalnymi środowiskami, w tym z Kościołem. Na trudny czas, po fali buntów, która przetoczyła się przez więzienia, był do przyjęcia.

W roku 2000 Biegalskiego chciał wysłać na emeryturę AWS-owski szef więziennictwa Aleksander Nawrocki. - Miała odejść połowa z 15 dyrektorów okręgowych, którzy mieli ponad 30 lat służby - opowiada. - Biegalski był w tej grupie. Na jego odejście nie zgodził się ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński. Mogę się tylko domyślać, że uległ prośbom Kościoła.

Biegalski od 1989 r. utrzymywał dobre stosunki z prałatem Henrykiem Jankowskim i arcybiskupem Tadeuszem Gocłowskim. Jednocześnie zachował kontakty na lewicy - w PRL był członkiem PZPR, później zachował przyjaciół - byłych działaczy komitetu wojewódzkiego partii.

Copyright © Agora SA