- Pamiętam ją doskonale - opowiada Wacław Holewiński, dawny współpracownik KOR-u, w stanie wojennym szef podziemnego "Przedświtu".- W 1984 r. zatrzymała mnie milicja. W samochodzie miałem 20 książek, może też jakieś matryce. Zawieźli mnie do "mostowa" (Pałacu Mostowskich, wówczas siedziby MO i SB). Pani Bartnik przy otwartych drzwiach wypytywała się jakiegoś esbeka, co ma ze mną zrobić. Dostałem trzy miesiące sankcji [czyli aresztu]. Moją rodzinę, która próbowała przekazać mi jakąś paczkę, uzyskać widzenie, traktowała gorzej niż psa. O ile wiem, była od Bardonowej. Po latach, w 1995 r., gdy sam robiłem prokuratorską aplikację, trafiłem na nią w wydziale sądowym. Proszę sobie wyobrazić, że stawała m.in. w sprawach o odszkodowania dla dawnej opozycji - nie kryje oburzenia Holewiński. Dodaje, że opisał tę historię w 1996 r. w "Gazecie Polskiej". - Miałem nadzieję, że mnie pozwie do sądu. Reakcji nie było - dodaje.
Wiesława Bardonowa była naczelnikiem wydziału śledztw prokuratury wojewódzkiej w Warszawie w latach 80., jedną z najczarniejszych postaci prokuratury tamtych lat. Ona i grupa podległych jej prokuratorów zajmowała się sprawami politycznymi, w pełni wykonując ówczesne partyjne dyrektywy. Bardonowa to symbol.
Henryk Wujec: - Symbol aparatu represji, w stu procentach dyspozycyjna. Najlepiej pamiętam ją ze sprawy aresztowania drukarzy Narożaniaka i Sapełły z grudnia 1980 r., którzy drukowali tajną instrukcję dla prokuratorów - jak zwalczać "Solidarność". To ona, łamiąc wszelkie zasady praworządności, weszła do siedziby regionu Mazowsze.
Czym był jej zespół? - To osoby w ówczesnym wydziale śledztw używane w sprawach o charakterze politycznym, instrumentalnie traktujące prawo - wyjaśnia Aleksander Herzog, przed stanem wojennym przewodniczący prokuratorskiej "Solidarności", w 1990 r. szef komisji weryfikującej prokuratorów, którzy wyróżnili się w zwalczaniu opozycji. - Pani Bartnik należała do grupy naczelnik Bardonowej. Weryfikacji nie przeszła. Powołana została na nowo do prokuratury za ministra Bentkowskiego - przypomina sobie Aleksander Herzog.
Tak samo prok. Bartnik kojarzy też Stefan Śnieżko, w 1990 r. zastępca prokuratora generalnego.
Gdy zapytaliśmy Stefana Śnieżkę, jak przyjmuje ściągnięcie prok. Bartnik przez nowe kierownictwo resortu sprawiedliwości, zareagował śmiechem: - Ha, ha, a to mnie pan rozbawił.
Przerwał i dodał poważnie: - No cóż poradzić.
Przeszłość nie pomagała latami prok. Bartnik. Tkwiła, jak ustaliliśmy, w wydziale sądowym prokuratury okręgowej. Teraz oddelegowana została do pracy w ministerstwie. Zapotrzebowanie złożył departament kadr ministerstwa. - Zatrudniona jest w departamencie orzeczeń i probacji - informuje prok. Julita Sobczyk z ministerstwa. Ten departament podlega ministrowi Andrzejowi Kryżemu. Znali się też z sądu odwoławczego, gdzie min. Kryże pracował wcześniej kilka lat.
Czy to on stoi za awansowaniem prok. Bartnik, nie udało nam się wczoraj ustalić. Dyrektor departamentu kadr Leszek Drwęski nie znalazł dla "Gazety" czasu, po kilku telefonach poprosił o pytania faksem. Przełożonych pani prokurator - dyrektorów Marka Motuka i Karola Dałka - nie było w ministerstwie. Sekretarka poinformowała nas, że szefów zastępuje... prok. Krystyna Bartnik.
Krystyna Bartnik: Nie udzielam informacji na ten temat.
- Nic mi o tym nie wiadomo, przynajmniej na razie.
- Nie udzielam odpowiedzi na ten temat. Proszę pana, jestem prokuratorem.
- O, widzę, że jest pan dobrze poinformowany. Dziękuję za rozmowę. Żegnam.
Kto stoi za awansem prokurator Bartnik, w latach 80. pracującej w "zespole Bardonowej"? - zapytaliśmy ministra Zbigniewa Ziobro. - Nie znam człowieka - zareagował. - Nic mi na ten temat nie wiadomo. Proszę powtórzyć nazwisko.