Specnaz rozprawił się z manifestantami

Specjalne oddziały milicji brutalnie rozprawiły się w Mińsku z opozycjonistami, którzy po sfałszowanych wyborach założyli miasteczko namiotowe. - Rewolucja się skończyła - ogłosił w telewizji płk białoruskiego specnazu Jury Padabiej. Jednak opozycja wzywa dziś Białorusinów na demonstrację

Specnaz zaatakował przed trzecią nad ranem. - Kiedy na plac wjechały ciężarówki milicyjne, stanęliśmy zwartym kołem wokół naszych namiotów - opowiadał "Gazecie" Michaił, student iberystyki. - Specnazowcy w czarnych kombinezonach, hełmach, z czarnymi długimi pałkami okrążyli nasze koło.

Dowódca przez megafon dał nam pięć minut na rozejście się. Ktoś z nas krzyknął, żebyśmy się wzięli pod ręce i usiedli na ziemi. Wtedy tamci zamknęli przyłbice hełmów i zaczęli nas wyciągać.

Bili pięściami, pałkami. Widziałem, jak mała dziewczynka oberwała pałką. Ja i chłopak, który stał obok mnie, rzuciliśmy się do przodu. Miałem szczęście, bo specnazowcy zaczęli bić jego, a mnie jakoś zlekceważyli. Dostałem tylko czymś po szyi - chłopak pokazuje czerwony ślad na karku.

- Wyrwałem się i uciekłem. Byłem chyba jedynym, który się wymknął obławie - kończy Misza.

Akcja trwała nie dłużej niż 15 minut.

- Wiozą nas, nie wiadomo dokąd. Już w ciężarówkach pobili wszystkich chłopców. Teraz stoimy w szczerym polu gdzieś za miastem. Co oni z nami zrobią? - pytała mnie przez komórkę z więźniarki przerażona studentka Julia.

Zatrzymani trafili w końcu do aresztu przy ul. Akreścina. A na plac Październikowy weszły ekipy sprzątające namioty i ze szczególnym zacięciem niszczące tępione przez władze biało-czerwono-białe flagi narodowe.

Aleksander Łukaszenko, gdy marionetkowa Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła jego oszałamiające, 83-proc. zwycięstwo wyborcze, nie chciał już dłużej tolerować rozbitego 400 m od jego siedziby miasteczka opozycjonistów.

W dodatku to, co działo się na centralnym placu stolicy, dowodziło, że Baćka wcale nie cieszy się powszechną miłością poddanych. Mieszkańcy obozu mimo mrozu i blokady milicyjnej nie głodowali. Mieszkańcy Mińska, przełamując strach, przynosili im napoje, żywność i odzież.

Obóz stawał się niebezpieczny dla Łukaszenki także dlatego, że opozycja chciała w sobotę rozpocząć przy nim wielotysięczną manifestację w Dzień Niepodległości. Namioty musiały więc zniknąć przed piątkowym świtem, by mieszkańcy stolicy, jadąc do pracy, zobaczyli, że ogniska protestu już nie ma - i doszli do wniosku, że sobotnia demonstracja nie ma sensu.

Wśród zatrzymanych, którzy trafili do aresztu przy ul. Akreścina, jest dwoje Polaków: Weronika Samolińska, nasza koleżanka z lubelskiego oddziału "Gazety Wyborczej", i Mariusz Maszkiewicz, były ambasador RP w Mińsku. Jak wszystkim zatrzymanym na placu grozi im 2 tys. dolarów grzywny lub 15 dni więzienia.

Spore kłopoty może mieć Maszkiewicz. Jego działalność jako ambasadora nie podobała się Łukaszence i być może teraz reżim zechce się z nim porachować.

Aleksander Milinkiewicz, który w wyborach jako kandydat opozycji występował przeciw Łukaszence, prosi międzynarodową opinię publiczną o solidarność z walczącą z reżimem Białorusią. Przywódcy UE na szczycie w Brukseli i rząd USA już zapowiedzieli wprowadzenie sankcji.

Milinkiewicz wzywa rodaków, by mimo wszystko w sobotę w południe przyszli na plac Październikowy na demonstrację.

Trudno się jednak spodziewać, że dziś zjawi się tu wielki tłum. Mieszkańcy Mińska obawiają się, że po tym, co się stało w piątek nad ranem, nic nie powstrzyma Łukaszenki przed ponownym użyciem siły .

Milicja w Grodnie próbowała wczoraj ponownie zatrzymać wypuszczonego w czwartek z więzienia polonijnego dziennikarza Andrzeja Poczobuta. - Uciekłem im do konsulatu polskiego, gdzie miałem wyznaczone spotkanie. Wpadli za mną na podwórko placówki dyplomatycznej. Próbowali mnie stamtąd wywlec siłą. Dopiero ochrona konsulatu wytłumaczyła im, że nie wolno im tu wchodzić - opowiedział nam Poczobut.

Dla Gazety Aleksander Milinkiewicz - kandydat demokratycznej opozycji na prezydenta

Ta odrobina wolności, którą dostali Białorusini, wywołała inną reakcję, niż spodziewał się reżim. Ludzie karmili i odziewali marznących opozycjonistów. Inni przychodzili dyskutować. Okazało się, że nasz naród umie się organizować, wyrażać poglądy. Powinien więc być dla władzy partnerem do dialogu. Ale Łukaszenko nie jest zdolny do dialogu. Dlatego jego odpowiedzią była brutalna siła. Lecz dorobek placu nie przepadnie. Wielu młodych ludzi będzie się szczycić tym, co robili przez ostatnie kilka dni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.