Juszczenko wyciąga dłoń

Trzeba sobie spojrzeć w oczy, siąść za stołem, do końca dopowiedzieć to, co było przemilczane - mówi ?Gazecie? prezydent Ukrainy. Dzis Juszczenko przyjeżdża do Polski, jutro odsłoni pomnik Ukraińców zamordowanych we wsi Pawłokoma

Wacław Radziwinowicz: Niespełna rok temu otwierał Pan razem z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim odrestaurowany Cmentarz Orląt we Lwowie. Teraz z prezydentem Lechem Kaczyńskim będzie Pan odsłaniał pomnik 360 Ukraińców zamordowanych w 1945 r. przez Polaków w Pawłokomie. Czym dla Pana osobiście i dla Ukraińców jest to miejsce?

Wiktor Juszczenko: Historia może pomagać lub przeszkadzać w rozwijaniu dobrych stosunków między narodami. Nasza wspólna historia jest złożona. Było w niej wszystko - i wiele dobrego, i złego.

Chciałoby się więc z czymś pożegnać, przewrócić stronę, coś zostawić w pamięci. Dlatego czasem trzeba sobie spojrzeć w oczy, siąść za stołem, do końca dopowiedzieć to, co było przemilczane.

To wystarczy, by część historii zostawić za nami, żeby nie odbierała nam ona naszych dzisiejszych możliwości i wzajemnego zaufania.

Pan mówi o polityce. Jednak te trudne wydarzenia z naszej nie tak odległej historii wciąż wywołują emocje w ludziach.

- Bo za każdym z tych zdarzeń stoi wielu ludzi, którzy przepuścili historię przez swoje serce. 9 maja obchodziliśmy rocznicę zakończenia II wojny światowej. Dla Ukraińców, weteranów Armii Czerwonej to wspomnienie wielkiego zwycięstwa, dla weteranów Ukraińskiej Armii Powstańczej - coś zupełnie innego.

Rok po roku rośnie jednak chęć zrozumienia prawdy, chęć przebaczenia. Zarówno między samymi Ukraińcami, jak i między Ukraińcami a Polakami. W każdej historii przychodzi moment, kiedy zaczynamy rozumieć, że trzeba sobie nawzajem podać ręce.

Narody polski i ukraiński od lat, od roku 1990, przechodzą przez proces pojednania. Bardzo wysoko cenię to, że potrafimy to robić, wybaczać sobie wzajemnie, podawać sobie ręce na zgodę w trudnych, budzących emocje sprawach.

Czy kurs Ukrainy na integrację z UE jest wciąż kwestią otwartą, czy może być jeszcze przedmiotem targów politycznych?

- W tej kwestii targów już nie ma. 30 proc. naszego eksportu trafia dziś na rynki UE, pięć lat temu było to zaledwie 18 proc. Ukraiński biznes już zagłosował nogami za europejskim kursem kraju. Jesteśmy przekonani, że wielki rynek europejski otwiera się dla nas, ale rozumiemy, że jest to dla nas także wyzwanie.

Ukraina musi się dostosować do zasad obowiązujących w Europie. Musimy spełnić warunki, które pozwolą nam wstąpić do Światowej Organizacji Handlu, musimy zmodyfikować 350 ustaw gospodarczych i socjalnych. To dla nas poważna praca domowa.

Nie stoimy przed wyborem, dokąd mamy pójść - na Wschód czy na Zachód - ale przed zadaniem spełnienia warunków niezbędnych do integracji z Europą.

Co stanie się ze Wspólnotą Niepodległych Państw? Rosja toczy wojny handlowe z Ukrainą o gaz, z Gruzją i Mołdawią o import wina i wody mineralnej...

- Wspólnota Niepodległych Państw to przede wszystkim klub polityczny, którego członkowie spotykają się, owszem, regularnie, ale skuteczność jego działań gospodarczych jest bardzo niska. I wszyscy członkowie tego klubu to przyznają.

Ukraina popiera wszystkie sposoby harmonizowania współpracy członków Wspólnoty. Najlepiej byłoby, gdyby ten rynek stał się strefą wolnego handlu, ale porozumienia w tej sprawie ratyfikowane przez parlament ukraiński nie są realizowane, bo nie ratyfikowała ich rosyjska Duma. Wciąż istnieją bariery graniczne i celne między krajami WNP, nie ma ujednoliconej polityki taryfowej. Od lat nic się tu nie zmienia.

Czy Ukraina wyjdzie z WNP?

- Ukraina będzie się w tej kwestii kierować interesem państwa. Będziemy wspierać to, co w WNP jest nam na rękę. Dziś uważamy, że dialog w sprawie WNP jest jeszcze możliwy. Wspólnocie potrzebna jest nowa polityka, ale do wprowadzania zmian potrzebna jest wola polityczna. A tej brak.

Na sierpniowym spotkaniu przywódców WNP w Kazaniu złożyliśmy partnerom konkretne propozycje dotyczące np. wytyczenia granic między Ukrainą a Rosją oraz Ukrainą a Białorusią. Dziś nie doczekaliśmy się odpowiedzi.

Europa zdecydowanie potępia władze Białorusi za sposób przeprowadzenia ostatnich wyborów prezydenckich, stara się izolować Aleksandra Łukaszenkę i funkcjonariuszy jego reżimu. Stanowisko Ukrainy w tej sprawie jest bardziej powściągliwe. Dlaczego?

- Nasz stosunek do wydarzeń na Białorusi jest jasny. Oceniamy je dokładnie tak samo jak Bruksela. I tu nie potrzeba żadnych dodatkowych komentarzy.

Ukraina, tak jak teraz Białoruś, przeżyła długie lata, kiedy władza ignorowała opozycję, kiedy w Warszawie szukaliśmy okrągłych stołów do ukraińskiego dialogu. Znajdowaliśmy je tam, i bardzo dobrze. Jednak dochodziliśmy do wniosku, że o wiele lepszym rozwiązaniem kryzysu politycznego byłby okrągły stół w Kijowie. Niestety, kierownictwo polityczne Ukrainy nie zdecydowało się na jego przeprowadzenie.

Łukaszenko jest jeszcze mniej skłonny do nawiązania dialogu z opozycją, niż był na nie gotów Leonid Kuczma.

- Ja mogę tylko żałować, że z wydarzeń, do jakich doszło na Ukrainie, nie wszyscy wyciągają wnioski. Władza białoruska powinna rozmawiać z opozycją. Ukraina mogłaby wnieść wkład w ten dialog jako pośrednik.

Od wyborów parlamentarnych na Ukrainie minęły już prawie dwa miesiące. Czemu wciąż nie udaje się stworzyć pomarańczowej koalicji w parlamencie, nie ma nowego rządu?

- Trwają normalne w takiej sytuacji negocjacje. Pomarańczowy obóz przez ostatnie osiem miesięcy przeżył niejeden dramat. Okazało się, że ludzie, którzy na kijowskim Majdanie znakomicie się sprawdzili, dobrze ze sobą współpracowali, kiedy znaleźli się w gabinetach rządowych, nie umieli się już porozumieć.

Poza tym dopiero 27 kwietnia, po ostatecznym zakończeniu procedur sądowych związanych z protestami wyborczymi, można było oficjalnie rozpocząć przygotowania do pierwszego posiedzenia nowej Rady Najwyższej i oficjalnych rozmów o koalicji.

Przecież nieformalne rozmowy o koalicji rozpoczęły się od razu po marcowych wyborach, a rezultatów nie widać.

- Musimy przejść przez niezbędne formalności. Pierwsze posiedzenie Rady Najwyższej będzie 24 maja. Potem konstytucja daje jeszcze miesiąc na stworzenie rządu. Formalnie rzecz biorąc, na powołanie koalicji mamy więc czas do 24 czerwca, a rządu - do 24 lipca.

Jestem jednak zdania, że zasadnicze decyzje w sprawie stworzenia koalicji będą podjęte przed 24 maja. Potem wystarczy jeszcze dziesięć dni, żeby ustalić wszystkie szczegóły dotyczące formowania rządu. Będziemy więc mieć gabinet w pierwszej dekadzie czerwca.

Najtrudniejszą kwestią w negocjacjach koalicyjnych jest rola, jaką w rządzie będzie odgrywać Julia Tymoszenko. We wrześniu ub.r. zwolnił ją Pan z funkcji premiera. Teraz Tymoszenko znowu chce być szefem rządu. Zgodzi się Pan na to?

- Wyniki najnowszych sondaży pokazują, że Wiktora Janukowycza, przywódcę Partii Regionów, chciałoby widzieć na czele rządu 35 proc. Ukraińców, Tymoszenko - 31,6 proc. A na pytanie, jaką koalicję parlamentarną chcieliby widzieć w Radzie Najwyższej, 47 proc. ankietowanych odpowiedziało, że sojusz Naszej Ukrainy, Bloku Julii Tymoszenko i Socjalistycznej Partii Ukrainy, czyli sojusz pomarańczowych.

Jaki wniosek Pan z tego wyciąga?

- Najlepszy wariant to pomarańczowa koalicja. Naród czeka na taki właśnie sojusz. Jednak będzie on miał w parlamencie w sumie tylko 243 mandaty, czyli jedynie o 17 więcej niż opozycja złożona z Partii Regionów i komunistów. W realiach ukraińskich to bardzo krucha przewaga.

Ważne jest, jak będzie się zachowywać opozycja. Partia Regionów i komuniści uzyskali bardzo duże poparcie na wschód od Dniepru. Co zrobić, by stali się opozycją konstruktywną? Jak postąpić, żeby nie stali się w parlamencie siłą antypaństwową, żeby nie eksploatowali tych haseł, z jakimi stawali do wyborów - o przyznaniu językowi rosyjskiemu statusu państwowego, a przekształceniu kraju w federację, o odejściu od kursu proeuropejskiego? Powinniśmy znaleźć formułę współistnienia z opozycją. Różnymi metodami, również za pomocą odpowiedniego podziału stanowisk w parlamencie.

W Polsce mówi się, że możliwe jest powstanie koalicji niepomarańczowej, lecz pomarańczowo-niebieskiej, czyli złożonej z Pana partii i Partii Regionów Janukowycza.

- Możliwe jest, że Partia Regionów w pewnych sytuacjach będzie nas wspierać. Możliwa jest okazjonalna współpraca choćby przy budżecie. Jednak pomarańczowo-niebieska koalicja to dziś rzecz wykluczona.

Czyli zgodzi się Pan na objęcie przez Julię Tymoszenko stanowiska premiera?

- Nie wykluczam tego. Ale dziś najważniejszym zadaniem dla sił pomarańczowych jest znalezienie formuły stabilności koalicji. Wszystko pozostałe, w tym i osoba premiera, powinno służyć wzmacnianiu, a nie dzieleniu wspólnego obozu.

Specjalnie nie pozwalam na rozmowy o podziale stanowisk. Bo bez określenia zasad i wyznaczenia celów dyskusja o stołkach ostatecznie pogrzebie pomarańczową koalicję. Lepiej zawczasu porozumieć się na te tematy, niż potem ryzykować, że zawarty w pośpiechu sojusz się rozleci. Musimy na przykład sformułować wspólny pogląd na to, co ma się stać z przejętym w ostatnich latach przez prywatnych właścicieli państwowym majątkiem.

Poglądy Pana i Julii Tymoszenko na tę sprawę są bardzo różne. Ona jako premier domagała się totalnej rewizji wyników prywatyzacji. Pan nie chciał do tego dopuścić.

- Teraz chciałbym, żeby obóz pomarańczowy przyjął wspólną strategię w tej sprawie. Także w sprawie uprawnień kombatanckich dla weteranów UPA, statusu języka rosyjskiego czy eurointegracji. Co do tego wszystkiego musimy się uczciwie porozumieć przed stworzeniem koalicji.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.