Bój o trybunę w Kijowie

W parlamencie ukraińskim awantury i bójki ogłuszające wycie syren. To pomarańczowi próbują nie dopuścić do przejęcia władzy przez niebieską koalicję

Posłowie Naszej Ukrainy i Bloku Julii Tymoszenko - dwóch partii kierowanych przez przywódców pomarańczowej rewolucji - próbują zablokować pracę Rady Najwyższej. Nie chcą pozwolić, by koalicja promoskiewskiej Partii Regionów, socjalistów oraz komunistów ogłosiła Wiktora Janukowycza kandydatem na premiera.

Posłowie Bloku i Naszej Ukrainy ramię w ramię próbowali wczoraj paraliżować pracę izby. Bezskutecznie. Rośli ludzie Regionów otoczyli trybunę sejmową szczelnym kołem i mimo powtarzających się stale szturmów nie pozwolili wejść na nią pomarańczowym. Pod eskortą 150-kilogramowych "regionałów" wszedł na nią pod gwizdy i okrzyki: "Zdrajca, Judasz!", Moroz, by rozpocząć obrady.

Co jednak mówił, nie wiem, bo pomarańczowi włączyli syreny, megafony i stadionowe piszczałki. W tym piekielnym hałasie Rada przyjęła uchwałę o stworzeniu 24 komisji parlamentarnych. Kiedy w sali trwał rejwach, Partia Regionów po cichu przeciąga na swoją stronę pomarańczowych posłów. Wczoraj wieczorem Moroz ogłosił oficjalnie, że do nowej koalicji przyłączyło się dwóch ludzi z Naszej Ukrainy i jeden z Bloku.

Pomarańczowi w istocie rzeczy zamienili się rolami z niebiesko-malinowo-czerwonymi, jak dziś określa się w Kijowie koalicję kierowaną przez Regiony. To przecież ludzie Wiktora Janukowycza, przywódcy Regionów, do czwartku przez dziesięć dni skutecznie blokowali Radę po to, by doprowadzić do sprawiedliwego podziału stanowisk w parlamencie między większością i opozycją.

W rzeczywistości Regiony próbowały przeciągnąć na swoją stronę członków większości. I udało się. Obiecując stanowisko marszałka parlamentu Ołeksandrowi Morozowi, sprawili., że jego Partia Socjalistyczna wyłamała się z pomarańczowej koalicji.

Teraz grać na zwłokę i wygrać na czasie próbują Nasza Ukraina i Blok Tymoszenko. Przywódcy tych ugrupowań mówią, że skoro koniec pomarańczowej koalicji został ogłoszony oficjalnie dopiero we wtorek, to teraz zgodnie z prawem parlament powinien zrobić dziesięciodniową przerwę na zawiązanie się nowej większości.

Posłowie Tymoszenko w rzeczywistości liczą jednak na to, że jeśli Rada nie zacznie normalnie pracować i nie stworzy rządu do 24 lipca, to prezydent będzie musiał rozwiązać izbę i ogłosić nowe wybory parlamentarne.

- My chcemy nowych wyborów. Będziemy do końca o nie walczyć. I wygramy je - zapewniał mnie wczoraj Andrij Szewczenko, poseł Bloku. - Nam z Regionami absolutnie nie jest po drodze, a oni uważają nas za głównych wrogów - dodał, wskazując na plac przed parlamentem, gdzie pod niebieskimi flagami wiecowało 3 tys. zwolenników Janukowycza. Na czarnym transparencie wypisali "Milady Ju [Julio], zostaw w spokoju Ukrainę!", a obok na błękitnym wzywali Janukowycza i prezydenta Juszczenkę: "Wiktorowie, połączcie się!".

Borys Tarasiuk, minister spraw zagranicznych Ukrainy i jeden z przywódców Naszej Ukrainy, powiedział wczoraj "Gazecie": - Przed nami są teraz trzy drogi. Pierwsza to próba sklejenia na powrót pomarańczowej koalicji. Druga to rozmowy z Partią Regionów o stworzeniu nowej większości, trzecia to doprowadzenie do rozwiązania izby i nowe wybory.

Nasza Ukraina na tę ostatnią drogę wejść się jednak nie pokwapi. Sondaże dowodzą, że popularność prezydenckiego ugrupowania jest coraz mniejsza i w wyniku przedterminowych wyborów jego frakcja w radzie byłaby znacznie mniejsza niż dziś. Więcej miejsc miałyby za to Regiony, a przede wszystkim Blok Tymoszenko, bo poparcie dla "żelaznej Julii" stale rośnie.

Na reanimację koalicji pomarańczowej liczyć raczej nie można. Moroz wraz z 33 socjalistami odszedł bezpowrotnie. A między Naszą Ukrainą i Blokiem iskrzy. - Wszyscy wiedzą, że koalicja się rozsypała, bo Juszczenko i jego ludzie nie chcieli, by premierem została Tymoszenko - przypomina Andrij Szkil, jeden z przywódców Bloku.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.