Minister zeznaje na procesie terrorysty

Przyjaźniłem się z oskarżonym, ale nie przechowywałem broni i byłem przeciw użyciu przemocy w walce politycznej - tak można podsumować wczorajsze zeznania szefa niemieckiej dyplomacji Joschki Fischera na procesie byłego terrorysty RAF Hansa-Joachima Kleina

Minister zeznaje na procesie terrorysty

Przyjaźniłem się z oskarżonym, ale nie przechowywałem broni i byłem przeciw użyciu przemocy w walce politycznej - tak można podsumować wczorajsze zeznania szefa niemieckiej dyplomacji Joschki Fischera na procesie byłego terrorysty RAF Hansa-Joachima Kleina

Wczoraj od świtu przed siedzibą sądu we Frankfurcie nad Menem kłębił się tłum dziennikarzy, kamerzystów i gapiów, którzy za wszelką cenę próbowali dostać się do sali rozpraw, gdzie miał zeznawać Joschka Fischer. Wprawdzie sędzia prowadzący sprawę Kleina, któremu zarzuca się udział w zamachu na konferencję OPEC w Wiedniu w 1975 r., podczas którego zginęły trzy osoby, podkreślał, że minister jest tylko świadkiem w sprawie, a nie oskarżonym. Jednak opinia publiczna oczekiwała nowych informacji o tym, co wiąże dzisiejszego ministra Fischera ze zbuntowanym Joschką sprzed ćwierć wieku.

Byłem przeciw przemocy

Ciekawość tę pobudziły zdjęcia z 1973 r., na których 25-letni Fischer atakuje z kolegami policjanta. Fotografie te opublikował dwa tygodnie temu tygodnik "Stern" wraz z wywiadem, w którym Fischer przyznał: "Tak, byłem wojowniczy". Byli towarzysze Fischera ze studenckiej rewolty '68 oskarżyli go także o współodpowiedzialność za zajścia podczas manifestacji po samobójczej śmierci terrorystki Ulrike Meinhof w 1976 r., kiedy to rzucona przez demonstrantów butelka z benzyną ciężko zraniła policjanta. Wprawdzie Fischer nigdy nie wypierał się tego rozdziału swego życia, ale drastyczne zdjęcia i nowe oskarżenia spowodowały lawinę komentarzy prasowych, a wśród polityków opozycji także żądania dymisji Fischera - ulubionego polityka Niemców.

Wczoraj przed sądem Fischer przyznał, że znał Kleina i uważał go "za kandydata do walki podziemnej", ale nie wiedział o jego kontaktach z RAF i był zaskoczony, że Klein brał udział w zamachu na OPEC. Fischer zaprzeczył twierdzeniom terrorysty Carlosa, jakoby we wspólnym mieszkaniu Fischera i Daniela Cohn-Bendita we Frankfurcie przechowywano broń. - Zawsze odrzucałem walkę zbrojną i terror - powiedział.

Przyznał jednak, że ówczesne młodzieżowe środowiska lewicowe "przekroczyły niebezpieczną granicę fascynacji przemocą". Przyczyną tego błędu było to, że Fischer i jego przyjaciele "czuli się obcy w swoim kraju". Fischer przypomniał, że jako syn drobnomieszczańskiej i katolickiej rodziny uchodźców był kandydatem na zwolennika CDU. Zwrot w jego życiu nastąpił w Wielkanoc 1968 r., gdy policja ciężko pobiła go podczas demonstracji przeciw wojnie w Wietnamie. - Od tej pory uważaliśmy się za rewolucjonistów - dodał Fischer. - Potrzebowałem [potem] bardzo dużo czasu, aby w pełni zaakceptować wolnościowo-demokratyczny porządek naszego państwa - powiedział Fischer przed sądem.

Za i przeciw ministrowi

Swoje zerwanie z akceptacją przemocy (rozumianej jako potyczki z policją, a nie jako stosowanie terroru) Fischer datuje na szczytową fazę niemieckiego terroryzmu RAF w 1977 r. I choć nikt nie wątpi w to, że Joschka Fischer jest dziś politykiem demokratycznym, to komentatorzy podzielili się w ocenie, czy był to krok szczery, czy oportunistyczny i czy taki zwrot wystarczy, aby w demokratycznym państwie sprawować urząd państwowy.

Politycy CDU i FDP, a także dzieci ofiar lewackiego terroru - z jednej strony córka Ulrike Meinhof Bettina Röhl, która odgrzebała zdjęcia Fischera z 1973 r., z drugiej syn zabitego przez RAF Hannsa-Martina Schleyera Eberhard - nie chcą być reprezentowani w świecie przez człowieka, który bił policjantów, i ich zdaniem nie do końca odżegnał się od przemocy. Publicysta "Frankfurter Allgemeine Zeitung" Thomas Schmid stawia nawet tezę, że pokolenie '68, które atakowało zakłamanie swych nazistowskich rodziców, wcale nie było od nich tak odległe: "W pochwale przemocy ojcowie i synowie byli sobie podskórnie bliscy". Fischer jest zdaniem Schmida "najbardziej autorytarnie działającym politykiem" w Niemczech, symbolizującym "powrót do hierarchii". Biograf Fischera Michael Schwelien uważa, że minister "kokietuje, bagatelizuje i idealizuje swoją przeszłość, aby sklecić sobie taką biografię, jaka jest mu dziś potrzebna". Na dowód krytycy Fischera przytaczają to, że przyznaje się on do swych występków po kawałku i dopiero wtedy, gdy nie da się już zaprzeczyć wykrywanym faktom.

Zwolennicy Fischera przypominają, że "nie wszyscy, którzy dziś nazywają się demokratami, byli nimi od zawsze - pisze Ulrich Greiner w "Die Zeit". - Niektórzy służyli reżimowi nazistowskiemu, inni totalitarnemu reżimowi [komunistycznej] SED. (...) Ale demokracja powinna cieszyć się z powrotu swych synów i córek marnotrawnych i nie powinna uzurpować sobie prawa do badania ich motywów. Demokracja ma oceniać tylko czyny, a nie myśli obywateli".

Czym był ten Marzec?

Do tej pory wydawało się, że w Niemczech obowiązuje liberalna interpretacja rewolty '68, według której ówczesne antydemokratyczne cele lewaków na szczęście nie zostały osiągnięte, ale duch rebelii przeorał postfaszystowskie, skostniałe politycznie i obyczajowo niemieckie społeczeństwo i uczynił je demokracją z prawdziwego zdarzenia - pisze publicysta "Tagesspiegla" Stefan Reinecke. Opinię, że studencki bunt był barbarzyńskim atakiem antydemokratów na zachodnioniemiecką demokrację, dzieliła tylko garstka konserwatystów. Gorąca debata wokół przeszłości Fischera pokazuje jednak, że bunt '68 nie jest zamkniętym rozdziałem historii współczesnych Niemiec. - Jeszcze nigdy chyba nie dostawaliśmy tylu listów od czytelników co teraz - mówi Heribert Prantl, szef działu krajowego "Süddeutsche Zeitung". - Okazuje się, że tamte wydarzenia wywarły piętno na wszystkich, są wciąż żywe i dzielą społeczeństwo.

"Zagadka Republiki Federalnej brzmi do dziś: jak to się stało, że z autorytarnego postfaszyzmu lat 50. przekształciła się ona w dość przyjemną demokrację?" - pyta Stefan Reinecke. Odpowiada mu Joscha Schmierer, jeden z liderów '68, a dziś bliski współpracownik ministra Fischera w MSZ: "Demokracja nie spada z nieba i nawet najbardziej przyjazne władze okupacyjne nie są w stanie zakotwiczyć jej w społeczeństwie. Demokracja w Republice Federalnej jest wynikiem społecznych debat, walk politycznych i sprzecznych procesów uczenia się. Nie należy więc dawnych sporów uznawać za obłęd i szukać winy tylko po stronie rewolty".

Anna Rubinowicz, Berlin

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.