Izrael przed wyborami na premiera

Izraelczycy już nawet nie zastanawiają się, kto wygra w przyszłym tygodniu wybory na premiera. Zastanawiają się raczej, jakim premierem będzie były generał i nieprzejednany ?jastrząb? Ariel Szaron, który w poniedziałkowych sondażach miał 16 proc. przewagi nad Ehudem Barakiem

Izrael przed wyborami na premiera

Izraelczycy już nawet nie zastanawiają się, kto wygra w przyszłym tygodniu wybory na premiera. Zastanawiają się raczej, jakim premierem będzie były generał i nieprzejednany "jastrząb" Ariel Szaron, który w poniedziałkowych sondażach miał 16 proc. przewagi nad Ehudem Barakiem

Na ulicach Jerozolimy leżą śmieci. Międzynarodowe Lotnisko Ben Guriona nie przyjmuje samolotów z Europy. W portach stoi pół setki nierozładowanych statków. Nie działają szpitale, nie pracują urzędy, telekomunikacja nie naprawia usterek. Na tydzień przed przyspieszonymi wyborami na premiera Ehud Barak skazany już na przegraną przez sondaże ma jeszcze na głowie strajk potężnej centrali związkowej Histradrut. Związki zażądały 16-procentowej podwyżki dla pół miliona pracowników budżetówki. Negocjacje trwają.

W niedzielę premier Barak oficjalnie zakończył rozmowy pokojowe z Palestyńczykami, by poświęcić się kampanii przed wyborami, które odbędą się 6 lutego. Premiera rozgniewała wypowiedź Jasera Arafata na forum ekonomicznym w szwajcarskim Davos. Podczas publicznej debaty z byłym premierem Izraela Szimonem Peresem (z którym dzieli pokojową Nagrodę Nobla) palestyński przywódca stwierdził, że w ostatnich miesiącach Izrael prowadzi przeciwko Palestyńczykom "barbarzyńską" i "faszystowską" wojnę.

Kilka godzin wcześniej Szlomo Ben Ami, szef izraelskiej delegacji w egipskim kurorcie Taba, gdzie od ponad tygodnia trwał negocjacyjny maraton, oświadczył, że obie strony dokonały wielkich postępów w sprawach, które dzielą je od ponad pół wieku, tzn. problemach powrotu palestyńskich uchodźców, granic i podziału Jerozolimy. Zapewnił optymistycznie, że do porozumienia po prostu zabrakło czasu.

"Wybierzcie Baraka jeszcze raz, a potem damy wam pokój" - tak poczytny dziennik "Maariw" ironicznie skwitował deklarację Ben Amiego. Porozumienie z Palestyńczykami było ostatnim asem premiera, który w czasie burzliwych 18 miesięcy na czele państwa stracił połowę rządu, większość w parlamencie, a zamiast obiecanego pokoju na Bliskim Wschodzie zyskał zbrojną palestyńską rewoltę. W sondażach prowadzi przywódca prawicowego Likudu Ariel Szaron, twardy generał o kontrowersyjnej karierze i zwolennik polityki siły wobec Arabów.

To nikt inny, lecz Szaron właśnie ściągnął na Baraka cios najgorszy ze wszystkich. Pod koniec września ub. roku udał się z wizytą na sporną Górę Świątynną w Jerozolimie, co Palestyńczycy uznali za prowokację. Zaczęły się krwawe zamieszki, które w ostatnich tygodniach zmieniły się w brudną wojnę. Palestyńczycy dokonują zamachów przeciwko izraelskim cywilom, izraelskie służby bezpieczeństwa zabijają palestyńskich działaczy.

Eksplozja Autonomii Palestyńskiej zdezorientowała wielu propokojowych zwolenników lewicy w Izraelu, którzy zdecydowali się nie głosować lub przeszli na prawo. Barak stracił też zaufanie izraelskich Arabów, którzy stanowią 18 proc. elektoratu i 18 miesięcy temu głosowali na niego masowo. Nie mogą oni wybaczyć rządowi śmierci 13 Arabów zastrzelonych przez policję podczas protestów jesienią na północy Izraela.

Szaron, który w ostatnich tygodniach promuje swój wizerunek jako człowieka pokoju, by zjednać sobie zagubionych wyborców lewicy, w niedzielę wystosował niezwykłe jak na niego przesłanie w kierunku Arabów izraelskich. Zapewnił ich, że zrobi "prawdziwą rewolucję", by zakończyć dziesięciolecia dyskryminacji arabskich miast i szkół w Izraelu. W 1999 r. to był slogan Baraka. Ku konsternacji części prawicy Szaron po raz pierwszy nazwał Arabów izraelskich "Palestyńczykami żyjącymi w Izraelu". Zaproponował też Barakowi stworzenie rządu jedności narodowej po wyborach. Premier pomysł odrzucił.

Barakowi nie służy dwuznaczne zachowanie Szimona Peresa. Według sondaży byłemu premierowi brakuje tylko 2 do 4 proc. głosów, by pobić Szarona. 77-letni Peres, który jest jednym z najbardziej znanych na świecie izraelskich polityków, uparcie odmawia jednoznacznego ukrócenia pogłosek o swoim możliwym starcie w wyborach. Podkopuje tym samym pozycję Baraka w Partii Pracy, która zgodnie z izraelskim prawem może zmienić kandydata najpóźniej 48 godzin przed głosowaniem.

Wielu Izraelczyków nie wątpi, że Barak sam przyczynił się do spektakularnego sukcesu Szarona w sondażach. Premier, który jest najbardziej odznaczonym oficerem w historii Izraela i błyskotliwym generałem, okazał się marnym politykiem. - Nawet miotła wygrałaby z Barakiem - podsumowała deputowana Likudu Limor Liwnat.

Monika Słowakiewicz, Jerozolima

Copyright © Agora SA