Chiny generałów

Podczas amerykańsko-chińskiego kryzysu samolotowego Pekin mówił językiem swych generałów. Dlaczego prezydent Jiang Zemin, któremu tak zależy na dobrych stosunkach z USA, do tego stopnia uległ wojskowym, że de facto wziął amerykańskich zakładników? Dlaczego to zrobił?- zastanawia się Maria Kruczkowska

Chiny generałów

Podczas amerykańsko-chińskiego kryzysu samolotowego Pekin mówił językiem swych generałów. Dlaczego prezydent Jiang Zemin, któremu tak zależy na dobrych stosunkach z USA, do tego stopnia uległ wojskowym, że de facto wziął amerykańskich zakładników? Dlaczego to zrobił?- zastanawia się Maria Kruczkowska

Tych 11 dni na początku kwietnia, które 24-osobowa załoga samolotu szpiegowskiego RP-3 spędziła na chińskiej wyspie Hajnan, musiało przykro rozczarować zachodnich polityków i biznesmenów hołdujących wizji Chin pragmatycznych, przewidywalnych i zintegrowanych ze światem. Tymczasem prezydent Jiang Zemin, który od dawna stara się wprowadzić swój kraj do Światowej Organizacji Handlu (WTO), wie doskonale, jak bardzo akces Chin zależy od USA. A mimo to nie zawahał się postawić na szali dobrych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi i de facto wziąć amerykańskich zakładników.

Komentatorzy są dość zgodni - w tych dniach Jiang stał się wykonawcą polityki najbardziej twardogłowej części aparatu władzy, generałów. Nad zdroworozsądkowymi argumentami ekonomistów wzięła górę agresywna, nacjonalistyczna retoryka, a chińskie media uderzyły w ton narodowej krzywdy i obrazy.

Ekipa George W. Busha zapowiadała od początku, że odchodzi od fikcji partnerstwa, która służy Chinom do modernizacji wojska kosztem interesów USA (chodzi o o udostępnienie im przez Clintona najnowszej technologii, m.in. czterech satelitów i 77 superkomputerów, które mogły zostać wykorzystane do projektowania broni jądrowej). I że zamierza uważnie patrzeć Chinom na ręce. W krótkim czasie Pekin usłyszał od nowego sekretarza stanu Colina Powella ostre słowa na temat prześladowania członków Falun Gongu i Tybetu. Usłyszał też, że USA sprzedadzą Tajwanowi, uważanemu przez Pekin nie za suwerenne państwo, lecz za "zbuntowaną prowincję", nowoczesną broń, technologie wojskowe i elektroniczne systemy obronne. - Zatrzymując samolot i załogę na Hajnanie, Chiny dały sygnał nowej administracji, jak bardzo są niezadowolone ze zwrotu w polityce amerykańskiej - tłumaczy Bruce Dickson z Ośrodka Studiów Azjatyckich na uniwersytecie George'a Washingtona.

Nacjonalizm łączy

Czy są inne jeszcze przyczyny "chińskiego gniewu"? Tak. Jest wielu komentatorów, którzy twierdzą, że Chiny zaryzykowały konfrontację ze swym drugim co wielkości partnerem handlowym przede wszystkim z przyczyn wewnętrznych.

Pozbawiona ideologicznego gruntu i skompromitowana korupcją władza stara się grać dwiema kartami - utrzymywać szybki rozwój gospodarczy i jednoczyć coraz bardziej zróżnicowane społeczeństwo wokół haseł nacjonalistycznych. - Przepaść między tym, co mówi Partia, a rzeczywistością wciąż się pogłębia - mówi Jean-Pierre Cabestan, szef francuskiego Ośrodka Studiów nad Współczesnymi Chinami. Jego zdaniem jedność Chin, tak wyraźnie dziś podzielonych na prosperujące Południe i biedny, pogrążony w marazmie Zachód, można utrzymać, rozbudzając nacjonalizm. Tyle że jest jedno "ale", na dalszą metę rozwój gospodarczy i nacjonalizm raczej się wykluczają; rozwój wymaga otwierania się na świat, a nacjonalizm - zamykania i prowadzenia polityki mniej lub bardziej zimnowojennej.

Po 1989 r. Deng Xiaoping zaproponował społeczeństwu nigdy niespisaną umowę opartą na zasadzie: my dajemy wam się bogacić, wy nam spokojnie rządzić.

Rządzący mogą dotrzymać umowy m.in. pod warunkiem utrzymania stałego wysokiego wzrostu gospodarczego - dziś nie jest on już dwucyfrowy jak na początku lat 90., ale wciąż duży (ok. 7 proc.). Chiny liczą, że ich gospodarka jeszcze bardziej się rozkręci po wejściu do Światowej Organizacji Handlu, bo akces do WTO oznacza liberalizację handlu i napływ zagranicznych inwestycji oraz nowych technologii. Za dwa, trzy miesiące amerykański Kongres ma głosować nad kwestią przyznania Chinom stałej klauzuli najwyższego uprzywilejowania w handlu z USA. Jest to jeden z warunków sine qua non przyjęcia Państwa Środka do WTO.

Więc zdawałoby się, że w tej sytuacji Pekin powinien pokazywać Ameryce i jej kongresmanom swe najbardziej uśmiechnięte oblicze. Pokazał najbardziej gniewne.

Przez 11 dni wmawiano Chińczykom, że amerykański samolot wywiadowczy wtargnął w ich przestrzeń powietrzną i zabił chińskiego pilota. Rozbudzając poczucie krzywdy i wrogości wobec USA, Partia ustawia się w roli wyłącznego obrońcy jednoczącego się wokół siebie narodu. Ale nie wiadomo, czy osiągnęli ten cel, bo chyba większość Chińczyków odebrała wypuszczenie załogi EP-3 jako upokorzenie. Prasa amerykańska pisze, że w dniu uwolnienia Amerykanów na chińskich stronach internetowych pojawiło się 10 mln e-maili - zdecydowana większość krytykowała władze za zwolnienie lotników.

Prezydent słucha generałów

Jest kilka przyczyn, dla których generałom tak bardzo zależało na twardym stanowisku Pekinu w "kryzysie samolotowym". Na pewno wspomniana już sprawa sprzedaży Tajwanowi broni. Ale trzeba też pamiętać, jak chińską generalicję rozwścieczyła niedawna ucieczka wysokiego rangą oficera wywiadu do USA - zapłaciła za to Gao Zhang, chińska socjolog mająca stałe prawo pobytu w Stanach, która po przyjeździe do Chin została aresztowana pod zarzutem szpiegostwa. Nie wypuszczono jej mimo interwencji prezydenta Busha i Kongresu i mimo przyznania amerykańskiego obywatelstwa jej mężowi. Na amerykańsko-chińskim horyzoncie zachmurzyło się, ale armia odzyskała twarz.

Następne pytanie brzmi: Jak twardogłowi wymusili na Jiangu decyzję o konfrontacji z Amerykanami?

Wydaje się, że chińscy przywódcy, łącznie z Jiangiem, boją się oskarżeń o miękkość wobec Stanów. To po pierwsze.

A po drugie - Jiang Zemin tym łatwiej uległ naciskowi wojskowych, że swą przyszłość wiąże z armią. Prezydent zapowiedział, że za rok, na XVI zjeździe Komunistycznej Partii Chin, zwolni stanowisko I sekretarza i prezydenta. Ale wzorem wielkiego poprzednika Deng Ziao Penga chce rządzić zza kulis. I dlatego chce być przewodniczącym partyjnej komisji wojskowej, która nadzoruje armię.

Jean-Pierre Cabestan zwraca uwagę, że to nie kto inny jak sam prezydent Jiang jest autorem konfrontacyjnej doktryny mówiącej o wyłącznej strefie chińskich interesów ekonomicznych w pobliżu granic. Stosując się do tej doktryny, chińskie lotnictwo usiłuje od pewnego czasu odganiać amerykańskie samoloty szpiegowskie od granic Chin.

Idzie też o pewne morze

W swych prognozach pogody chińska telewizja podaje temperaturę na Spratlejach. Jest to archipelag na Morzu Południowochińskim, u którego brzegów znajdują się podwodne złoża ropy. Spratleje to przedmiot sporu między Chinami, Tajwanem, Wietnamem, Filipinami, Malezją i Brunei. Rzecznik chińskiego MSZ Zhu Banzao ostrzegł niedawno Wietnam, by nie powoływał lokalnych władz na kontrolowanych przez Hanoi wyspach archipelagu, bo Spratleje "należą w całości do Chin". Spratleje to nie jedyny gorący punkt na Morzu Południowochińskim. Są tam też Wyspy Paracelskie, które Chińczycy odebrali Wietnamowi w 1974 r., ufortyfikowali i zamienili w morską i lotniczą bazę wojskową. Kontrowersje budzą też mapy, które można kupić w pekińskich księgarniach - Spratleje i Wyspy Paracelskie są na nich zaznaczone jako terytorium chińskie.

Nie tylko ta sprawa map niepokoi sąsiadów. Filipiny są zaalarmowane próbą budowy zabudowań dla chińskich rybaków, którzy coraz częściej łowią w pobliżu atolu Scarborough, odległego o 210 km od głównej filipińskiej wyspy Luzon. Wysepka po wysepce, atol po atolu są wciągane w chińską strefę wpływów. Jak? Najpierw wokół wybranej wysepki zaczyna krążyć flotylla rybacka. Rybacy potrzebują baz socjalnych. Kto je buduje? Chińskie wojsko. W Azji Południowo-Wschodniej mówi się o "kroczącym" obejmowaniu obszaru Morza Południowochińskiego przez Chiny. Pekin traktuje je już teraz jak swoje morze wewnętrzne i chce, by amerykańskie samoloty wywiadowcze trzymały się od niego z daleka. Z punktu widzenia armii budującej regionalną potęgę Chin Stany Zjednoczone są główną przeszkodę w realizowaniu tych planów.

Maria Kruczkowska

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.