Czy Czarnogóra oddzieli się od Serbii

Jeżeli moja koalicja zdobędzie w niedzielę większość, wychodzę z Jugosławii - zapowiada prezydent Czarnogóry Milo Dziukanović

Czy Czarnogóra oddzieli się od Serbii

Jeżeli moja koalicja zdobędzie w niedzielę większość, wychodzę z Jugosławii - zapowiada prezydent Czarnogóry Milo Dziukanović

Marcin Wojciechowski, Podgorica

Dziukanović nie jest ideowym zwolennikiem niepodległości Czarnogóry. Postępuje trochę wbrew sobie, ale zgodnie z logiką czasu. Większość mieszkańców chce niepodległości i tego nie da się zmienić - mówi Srdzian Darmanović, dyrektor Instytutu Demokracji i Praw Człowieka w Podgoricy, stolicy republiki. Całe miasto oblepione jest plakatami "Zwycięstwo to Czarnogóra!" firmowanymi przez Koalicję Demokratyczną Dziukanovicia.

Na czwartkowy wiec kończący kampanię demokratów przyszły tysiące ludzi. Szczelnie wypełnili centralny plac oraz ul. Wolności. Dziukanović przeciskał się nią po mityngu przy aplauzie tłumu, podając ręce na prawo i lewo.

Plakatów proserbskiej Koalicji dla Jugosławii prawie w Podgoricy nie widać. Według najnowszych sondaży koalicja Dziukanovicia może liczyć w niedzielę na 45 proc. głosów. Zwolennicy pozostania Czarnogóry w Jugosławii - na nieco ponad 30 proc. Jeżeli do głosów Dziukanovicia doda się po kilka mandatów popierających go, ale startujących osobno muzułmanów, Albańczyków oraz partii liberalnej, to zwolennicy niepodległości być może zdobędą bezwzględną większość w nowym parlamencie, a wtedy droga przed referendum niepodległościowego stanie otworem.

Droga Dziukanovicia

Kwestia niepodległości 650-tys. republiki, która była niezawisła przed I wojną światową, waży się od kilku lat. Dziukanović został premierem Czarnogóry na początku lat 90. jako zausznik Slobodana Miloszevicia. Dyktatorowi wydawało się wówczas, że instalując u władz w Podgoricy działaczy dawnej jugosłowiańskiej młodzieżówki komunistycznej, będzie miał nad nimi pełną kontrolę. Gdy izolowana przez świat Serbia z powodu kolejnych wojen pogrążała się w coraz większym kryzysie, nadmorska Czarnogóra czerpała krociowe zyski z przemytu ropy, broni i papierosów. Władze republiki nie tylko tolerowały, ale wręcz ochraniały ten przestępczy proceder, dzięki czemu regularnie płaciły pensje, emerytury, utrzymywały produkcję fabryk i rzecz jasna same robiły na tym niezły interes.

W 1997 roku Dziukanović poczuł się na tyle silny, by otwarcie wejść w szranki z Miloszeviciem. Stanął do walki o prezydenturę Czarnogóry przeciw swemu dawnemu koledze Momirowi Bulatoviciowi, który pozostał wierny Slobo. Po sromotnej porażce Bulatović przy pomocy serbskich służb specjalnych próbował dokonać zamachu stanu w styczniu 1998 roku, ale miejscowa policja, lojalna wobec Dziukanovicia, wszystko udaremniła.

Władze w Podgoricy zerwały wówczas kontakty z Belgradem. Czarnogóra zniosła wizy i cła, zaczęła prowadzić własna politykę zagraniczną, otworzyła się na zachodnich doradców i inwestorów. Zachód, który nie był w stanie prowadzić rozmów z Miloszeviciem, chętnie popierał proeuropejskiego Dziukanovicia. Do Podgoricy zaczęły płynąć miliony dolarów pomocy międzynarodowej. W czasie nalotów NATO na Jugosławię Dziukanović zachował neutralność. W zamian samoloty Sojuszu zbombardowały w Czarnogórze tylko dwa lotniska, kilka obiektów obrony przeciwlotniczej i strategiczne mosty. Gdy Serbowie rozpoczęli czystki etniczne w Kosowie, Dziukanović przyjął ponad 100 tys. albańskich uchodźców, co zjednało mu przychylność 14-proc. mniejszości muzułmańskiej i 7 proc. Albańczyków żyjących w republice. Jesienią 1999 roku przy pomocy międzynarodowych organizacji finansowych władze w Podgoricy wprowadziły markę niemiecką jako oficjalną walutę. W tej chwili jugosłowiańskie dinary traktuje się tu jak bezwartościowe papierki. Jedyną wspólną z Serbią instytucją były stacjonujące w Czarnogórze jednostki armii jugosłowiańskiej, które Miloszević przez lata wykorzystywał jako straszak wobec Dziukanovicia przed ostatecznym oderwaniem się od Jugosławii.

Większość Czarnogórców żyje w Serbii

Argumenty Dziukanovicia na rzecz czarnogórskiej niepodległości traktowano na Zachodzie może bez entuzjazmu, ale z sympatią i zrozumieniem. Zachodnie poparcie dla Czarnogóry gwałtownie zmalało, gdy w październiku ub.r. upadł reżim Miloszevicia i władzę w Belgradzie przejęli serbscy demokraci. - Zachód nie przestał nam dostarczać pomocy, w mediach nie rozpoczęto antyczarnogórskiej kampanii, ale ton rozmów w Brukseli czy Waszyngtonie stał się chłodniejszy - mówi Darmanović.

Dziukanović zaproponował jesienią nowemu prezydentowi Jugosławii Vojislavowi Kosztunicy, by federację zastąpić konfederacją bądź związkiem dwóch niezależnych państw. Miałyby one mieć oddzielne przedstawicielstwa w ONZ, ale wspólną politykę zagraniczną, obronę, walutę, stawki celne, zagwarantowaną swobodę poruszania się po obu republikach i poszanowanie praw własności zarówno dla Serbów, jak i Czarnogórców. Belgrad nie chce jednak konfederacji, ale jedno państwo złożone z dwóch autonomicznych republik. Kosztunica zapewnia jednak, że uszanuje demokratyczny wybór mieszkańców Czarnogóry. Podobno wysyłając niedawno nowego ambasadora Jugosławii przy ONZ, powiedział mu, by był gotowy na wszystko, łącznie ze zmianą nazwy państwa na tabliczce przed swoim fotelem.

Oderwanie się Czarnogóry oznaczałoby dla Serbii bolesną utratę dostępu do Adriatyku, przez który trafia większość importu, a przede wszystkim ropa, podstawa serbskiej energetyki. Czarnogórcy mają świadomość, że Serbia będzie zawsze ich głównym partnerem i nie chcą na granicy żelaznej kurtyny. W Serbii mieszka milion Czarnogórców, którzy po uzyskaniu niepodległości raczej do domu nie wrócą. Jugosłowiański szef MSW Zoran Żivković zagroził kilka dni temu, że w przypadku uzyskania przez Czarnogórę niepodległości ludzie ci mogą mieć kłopoty z uzyskaniem serbskiego obywatelstwa. Po kilku dniach sprostował, tłumacząc, że został źle zrozumiany.

Europejska republika wielu narodów

Polityka narodowościowa Dziukanovicia jest naprawdę godna podziwu. Mniejszość muzułmańska i albańska mają swoich ministrów w rządzie Filipa Vujanovicia. Nikt nie ogranicza praw 15 proc. Serbów, którzy kiedyś otwarcie popierali Miloszevicia, a dziś są za ścisłymi związkami z Belgradem. W rządowej gazecie "Pobjeda", która drukuje specjalną wkładkę przed wyborami, Dziukanović jest tak opluwany, że trudno sobie to wyobrazić, a władze nie reagują.

Dziukanović na każdym kroku podkreśla, że chce, by Czarnogóra była europejskim państwem wielu narodów. - Chcemy tego samego, co mają inne kraje i powinna mieć także Serbia, czyli własnego domu. Urządzimy go wtedy tak, że będzie wzorem na Bałkanach - mówił w czwartek na wiecu.

Koalicja dla Jugosławii używa zupełnie innego tonu. "Czarnogóra to kraj prawosławny. Nie będą nam muzułmanie i Albańczycy dyktować, jak mamy żyć!" - to próbka ich retoryki. - Inteligencja, młodzież, artyści są za niepodległością, i to nawet jeżeli mają rodziny w Serbii. Wstyd utożsamiać się z tymi, którzy nawołują do jedności z Belgradem - mówi Darmanović.

Przebieg wyborów w Podgoricy śledzić będzie mnóstwo dziennikarzy i ponad stu obserwatorów z OBWE i innych organizacji. W końcu waży się los Jugosławii.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.