Z czym leci do nas prezydent Bush

George W. Bush rozpoczyna we wtorek swą pierwszą wyprawę do Europy. Czeka go zadanie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe do wykonania - wskrzeszenia ognia w słabnącym sojuszu Europy i Ameryki

Z czym leci do nas prezydent Bush

George W. Bush rozpoczyna we wtorek swą pierwszą wyprawę do Europy. Czeka go zadanie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe do wykonania - wskrzeszenia ognia w słabnącym sojuszu Europy i Ameryki

Swą trasę europejską prezydent rozpoczyna od Hiszpanii - kraj, którego językiem mniej więcej włada. W środę jest w Belgii, gdzie w dowództwie wojsk NATO wygłosi przemówienie poświęcone tarczy antyrakietowej. W czwartek prezydent pojawi się w Szwecji na spotkaniu z liderami Unii Europejskiej, a w piątek powita go Warszawa. I tu właśnie wygłosi najważniejsze przemówienie: o przyszłości sojuszu Europy i Ameryki, a także rozszerzenia NATO, tak ważnego dla Polski i jej sąsiadów.

Czytając plan podróży Busha, można odnieść wrażenie, że jego doradcy przestraszeni ogromem zaległości, jakie musi odrobić nowy prezydent, wcisnęli w tę podróż program, którym można by wypełnić kilka wizyt. Prosto z Warszawy Bush poleci w sobotnie południe do Słowenii, gdzie po raz pierwszy spotka się z prezydentem Rosji Władimirem Putinem.

Europa, Europa

Bush od początku swej prezydentury ma poważny problem z Europą. Przede wszystkim nie zna jej i nie rozumie - przez wiele miesięcy kampanii wyborczej nawet najpoważniejsze amerykańskie media podawały, iż gubernator Teksasu nigdy nie był w Europie. Potem okazało się, że Bush bywał na Starym Kontynencie na początku lat 90. z grupą biznesmenów, ale ani w Europie nikt go nie pamiętał, ani on sam nie wyniósł z tych kilku wojaży żadnych wspomnień.

Po zagmatwanych wyborach w USA większość europejskich komentatorów twierdziła, iż do władzy w Waszyngtonie doszedł kowboj z rewolwerem u boku, który chętniej zajmowałby się wieszaniem przestępców, a nie polityką zagraniczną. Prasa brytyjska i nie tylko wyśmiewała przywary nowego prezydenta - jego niechęć do publicznych wypowiedzi, problemy z wysławianiem się, odległe w czasie kłopoty alkoholowe. Ale byli i tacy - w tym m.in. eksperci polskiego MSZ - którzy ucieszyli się z wygranej Busha. Wskazywali na znane nazwiska w jego sztabie wyborczym, ludzi, którzy sprawdzili się u boku jego ojca George'a Busha seniora. Prezydenta, który poprowadził Amerykę do zdecydowanego zaangażowania się w Europie i ostatecznego zwycięstwa nad komunizmem.

Szybko okazało się jednak, że nowy prezydent mało dba o sukcesy w polityce zagranicznej, że na tym polu popełnia błąd za błędem, wprawiając w zdziwienie swych zwolenników i ugruntowując wśród przeciwników złą opinię o sobie. O idei tarczy antyrakietowej Bush mówił wiele już podczas kampanii wyborczej. Tłumaczył, że USA muszą się obronić w razie niespodziewanego ataku rakietowego ze strony któregoś z tzw. krajów bandyckich, takich jak Korea Północna czy Libia. Ale Europejczycy wciąż nie wierzą w sens wydawania miliardów dolarów i zrywania porozumień rozbrojeniowych z Rosją, by budować system, o którym nie wiadomo, czy będzie działał i jak powinien wyglądać. Wysłannicy Busha już kilkakrotnie próbowali przekonać europejskich aliantów, że antyrakietowy parasol obejmie nie tylko Stany, ale i wszystkich amerykańskich sojuszników w Europie i Azji. Europejczycy nadal jednak nie widzą powodu, by narażać stosunki z Moskwą i nadwyrężać budżety w obawie przed rakietami, które jeszcze nie istnieją (bo żadne z "państw bandyckich" nie ma jeszcze odpowiednich technologii) i nie wiadomo, kiedy zostaną zbudowane. Sprawa tarczy wystarczająco mocno nadszarpnęła amerykański prestiż w Europie - nawet najbliższy europejski sojusznik Waszyngtonu, Wielka Brytania, mówi o tarczy z niechęcią i wstrzemięźliwością. Ale to był dopiero początek wpadek nowego prezydenta.

Bush naraził się odrzuceniem traktatu z Kioto o redukcji gazów cieplarnianych. Zdaniem nowej administracji europejscy ekolodzy przesadzają w obawach na temat ozonowej dziury. Poza tym - argumentują eksperci Busha - świata jeszcze nie stać na niezwykle kosztowne chronienie atmosfery.

Dla Unii Europejskiej, która w układ z Kioto angażowała się od samego początku, takie stanowisko było niemalże policzkiem. I potwierdzeniem najgorszych obaw, że oto prezydentem USA został zdecydowany konserwatysta, ulegający naciskom wielkiego przemysłu.

Do tworzenia takiego wizerunku Busha bardzo przyczyniła się jego prezydencka decyzja o wstrzymaniu pomocy finansowej dla tych międzynarodowych organizacji planowania rodziny, które wprost nie wypowiadają się przeciwko aborcji. Nie pomogło mu też to, iż był gubernatorem Teksasu, stanu, w którym za jego rządów stracono więcej więźniów niż we wszystkich pozostałych stanach razem wziętych. Popularne zwłaszcza w brytyjskiej prasie stereotypy Busha jako fanatyka religijnego wywijającego rewolwerem powtarzają niektórzy politycy europejscy. Jeden z czołowych polityków Unii Europejskiej podczas niedawnego lunchu w wąską grupą dziennikarzy w Waszyngtonie śmiał się, że zamiast samolotem, Bush powinien przyjechać do Europy na koniu.

- Ameryka i Europa mają po zakończeniu zimnej wojny zupełnie inne priorytety - mówi Ivo Daalder, ekspert waszyngtońskiego Instytutu Brookings. Jego zdaniem Amerykanie martwią się dziś o własne bezpieczeństwo, któremu zagraża międzynarodowy terroryzm i fanatyczni dyktatorzy, podczas gdy Europa jest pochłonięta rozszerzeniem Unii Europejskiej i reformą instytucji UE.

Ważniejsi są Latynosi i Azjaci

W pierwszą wizytę zagraniczną Bush wybrał się do Meksyku, potwierdzając obawy Europejczyków, że dla tej administracji najważniejsza będzie Ameryka Południowa. I tak poniekąd jest. Zdaniem Daaldera Pentagon za najważniejszą z punktu widzenia bezpieczeństwa uważa z kolei Azję. To właśnie w Azji leży większość krajów, których badania nad technologią rakietową legły u podstaw planu budowy tarczy antyrakietowej. Wojskowi tak bardzo obawiają się przyszłego konfliktu z Chinami lub Koreą Północną, że już pracują nad planem przerzucenia do Azji 40 ze 120 tys. żołnierzy amerykańskich stacjonujących w Europie. Gdyby Bush przychylił się do takiej sugestii, nie pozostawiłby złudzeń, że Europa przestała być w amerykańskiej polityce najważniejsza.

Do ostatnich tygodni Bush wydawał się być przekonany, że dominująca w postzimnowojennym świecie pozycja USA z założenia gwarantuje mu choćby i milczącą zgodę Europy na zmianę tych politycznych priorytetów.

Do tej pory każdy amerykański prezydent stwarzał choćby tylko wrażenie, że liczy się z sojusznikami i tylko w porozumieniu z nimi podejmuje kluczowe decyzje. Tak było np. przy rozszerzeniu NATO, kiedy kilku członków Sojuszu nie chciało się zgodzić na przyjęcie nowych krajów. Zmęczeni przeciągającymi się debatami Amerykanie po prostu wywarli na nich wystarczająco mocny nacisk, by zyskać ich milczącą przychylność.

Prezydent szybko przekonał się jednak, jak bardzo nie docenił niechęci Europejczyków do arogancji Amerykanów. Cała europejska prasa donosiła po kolei o planach Busha wycofania wojsk amerykańskich z Bośni, zerwaniu negocjacji z Koreą Północną i o propozycji wstrzymania pomocy dla Rosji.

Także i Clinton w wielu sprawach spierał się z Europą - od bitew handlowych z Unią Europejską po amerykański sprzeciw dla powstania międzynarodowego trybunału ds. zbrodni wojennych. Clinton cieszył się jednak olbrzymią sympatią wśród europejskich polityków, miał również potężnego i wiernego sojusznika w "obozie wroga" - brytyjskiego premiera Tony Blaira, który wielokrotnie mediował w co bardziej gwałtownych sporach.

Bush nie zna żadnego z rozmówców, których spotka podczas podróży. Wiadomo, że przed objęciem prezydentury miał bardzo niewielkie pojęcie o świecie, nazywając Greków Greczynami i myląc Słowenię ze Słowacją. Jego niechęć do czytania długich raportów raczej nie pomaga mu w poznaniu do głębi skomplikowanych zawiłości europejskiej polityki i konfliktów na Starym Kontynencie.

Izolacjonista się mityguje

Pierwsze sto dni prezydenta potwierdziło jeszcze inne obawy Europejczyków - o izolacjonizmie nowej administracji. W kilku poważnych europejskich pismach pojawiły się przypuszczenia, że Bush zerwie nie tylko układy ekologiczne, ale także m.in. moratorium na próby z bronią nuklearną. Wiadomo, że domaga się tego wielu ekspertów z Pentagonu.

Parada decyzji wskazujących na wycofywanie się Ameryki z międzynarodowej dyplomacji i wielostronnych porozumień wydawała się nie kończyć. Eksperci zajmujący się kryzysem bliskowschodnim nie mogli uwierzyć, że Waszyngton zrezygnuje z roli nadzorującego rozmowy pomiędzy Palestyńczykami i Izraelczykami. A jednak Bush zdecydował się zlikwidować stanowisko specjalnego wysłannika na Bliski Wschód i zakazał dyrektorowi CIA dalszego pośredniczenia pomiędzy izraelską i arabskimi służbami bezpieczeństwa.

W momencie gdy europejscy politycy bardziej od północnokoreańskich rakiet obawiają się kryzysu walutowego w Indonezji, nowy sekretarz skarbu Paul O'Neill krytykował Clintona za wykładanie miliardów dolarów na ratowanie krajów Azji pogrążających się w gospodarczej zapaści.

Europa ze strachem wypatrywała kolejnego kryzysu obawiając się, że tym razem nie będzie mogła liczyć na pomoc największej światowej potęgi gospodarczej.

Nowa administracja zerwała negocjacje z Koreą Północną na temat rozbrojenia, zaproponowała przedłużenie sankcji przeciwko Irakowi, mimo iż niemal wszystkie kraje UE chcą ich zniesienia. Bush szybko zaczął się jednak orientować, że nawet w świecie tak bardzo zdominowanym przez jedno państwo to jedyne supermocarstwo ma wiele do stracenia.

Najpierw okazało się, że kryzys walutowy u sojusznika ma jednak znaczenie dla nowej administracji. Gdy turecka waluta rozpoczęła wiosną lot nurkujący, Amerykanie zgodzili się na 8 mld dolarów kredytu z międzynarodowych organizacji finansowych dla Ankary.

Potem USA straciły miejsca w dwóch ONZ-owskich komisjach. Waszyngton został wygłosowany m.in. przez niektórych swych sojuszników w geście protestu przeciwko niepłaceniu przez USA składek - bez których Narody Zjednoczone cierpią na chroniczny brak pieniędzy. Wpadka w ONZ nie miała dla Amerykanów większego znaczenia praktycznego, była jednak niezwykle dużą porażką prestiżową. ONZ niespodziewanie wrócił na pierwsze strony gazet w USA nie jako organizacja niegodna pieniędzy amerykańskiego podatnika, lecz grupa, w której USA muszą ponownie grać pierwsze skrzypce.

Okazało się także, że odważne wypowiedzi Busha i jego doradców o wycofywaniu wojsk z Bośni to tylko retoryka. Sekretarz stanu Colin Powell zapewniał sojuszników z NATO już w lutym, że o jednostronnym wycofaniu wojsk USA nie ma mowy.

Wprowadzenia nowych, wymyślonych przez Amerykanów sankcji wobec Iraku nie będzie, bo sprzeciwili się im wszyscy z wyjątkiem oczywiście Wielkiej Brytanii członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Decyzja o zamrożeniu negocjacji z Koreą Północną wywołała w Phenianie taki szok, że kraj ten zagroził wznowieniem prób z rakietami dalekiego zasięgu. Na wieść o zerwaniu negocjacji z Koreą nie wytrzymał już nawet były prezydent Bush, którzy przesłał synowi memorandum napisane przez znanego eksperta do spraw koreańskich. Jak ujawnił podczas weekendu "Washington Post", właśnie pod wpływem tego moratorium Bush junior zdecydował się wznowić rokowania.

USA powróciły także na Bliski Wschód. Dyrektor CIA zaczął ponownie doradzać Palestyńczykom i Izraelczykom; odtworzone zostało także stanowisko specjalnego wysłannika prezydenta na Bliski Wschód.

Ewoluować zaczął także projekt tarczy antyrakietowej. Teraz okazuje się, że w grę może wchodzić nie tylko system wyrzutni antyrakiet zamontowanych na Alasce, ale także umieszczone na okrętach i zamontowane w innych krajach mniejsze wyrzutnie chroniące np. Koreę Południową wyłącznie przed ewentualnym atakiem z Północy. Okazuje się, że Bush chce także złagodzić poważnie swe stanowisko wobec układów ekologicznych. W Goeteborgu podczas szczytu UE - USA Bush przedstawi nowy ambitny program badań nad efektem cieplarnianym.

Żeby się z kimś zakolegować

Zdaniem Philipa Gordona, byłego szefa wydziału europejskiego w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego prezydenta Clintona, Bush nie może liczyć, że podczas tej wizyty w Europie dokona przełomu. Raczej nie zyska tu wiernych przyjaciół i nie zawiąże nowych sojuszy.

Nowy prezydent może jednak załagodzić niektóre obawy Europejczyków o to, iż nowa Ameryka podążać będzie teraz własną trasą, nie zważając na to, iż Europa wydaje się kierować w zupełnie inną stronę.

- Jeśli Bushowi uda się pozyskać kilku nowych znajomych na europejskich salonach i dostać kilka pochlebnych komentarzy w prasie, wizytę będzie można

uznać za udaną - mówi Gordon. Gdzie jak gdzie, ale w Polsce Bush raczej może na takie ciepłe przywitanie liczyć na pewno.

Bartosz Węglarczyk, Waszyngton

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.