Sąd nad egzekucją Timothy'ego McVeigha

Terroryści chcą rozgłosu, a my go im zapewniamy. Egzekucje, jeśli ma do nich dochodzić, powinny być przeprowadzane bez szumu. Nie wiem jednak, czy coś zatrzyma rozpędzoną machinę mediów - nad konsekwencjami egzekucji Timothy'ego McVeigha zastanawia się amerykański pisarz Jonathan Schell

Sąd nad egzekucją Timothy'ego McVeigha

Terroryści chcą rozgłosu, a my go im zapewniamy. Egzekucje, jeśli ma do nich dochodzić, powinny być przeprowadzane bez szumu. Nie wiem jednak, czy coś zatrzyma rozpędzoną machinę mediów - nad konsekwencjami egzekucji Timothy'ego McVeigha zastanawia się amerykański pisarz Jonathan Schell

Maria Kruczkowska: Media zamieniły egzekucję McVeigha w wielki spektakl.

Jonathan Schell: Odchorowałem go. Nienawidzę kary śmierci. Nienawidzę tego, że rząd federalny po 38 latach znowu odbiera ludziom życie. A nade wszystko nienawidzę cyrku, który media urządziły wokół tej sprawy. Usiłuję się teraz po tym pozbierać. Równie fatalnie czuję się, gdy media szczegółowo relacjonują kolejną masakrę w szkole amerykańskiej. Nie wystarczy gorszyć się szumem medialnym, trzeba się od niego trzymać z daleka.

Jak należałoby zrelacjonować to wydarzenie?

- Egzekucja McVeigha jest ważną wiadomością i trzeba o niej poinformować. Gdybym był redaktorem, zrobiłbym to jak najprościej i jak najzwięźlej. Nie ma potrzeby, by pod więzieniem koczowało 2 tys. dziennikarzy. Wystarczy minimum informacji i pilnowanie, by wszystko odbyło się godnie. Stosowne jest skupienie uwagi na ofiarach, a nie na zbrodniarzu. Trzeba poinformować, kim jest morderca i dlaczego zrobił to, co zrobił. Ale z jakiej racji media karmią mnie informacjami, co McVeigh zjadł na kolację?

Czy media przełamały barierę wrażliwości?

- Tak. Podobnie było, gdy telewizja CBS pokazała doktora Kevorkiana, który pomaga pacjentowi popełnić samobójstwo. To przerażające, gdy media skupiają się na śmierci, egzekucjach, samobójstwach.

Kara śmierci w USA - kraju przodującym w rozwoju mediów - stworzyła nową jakość.

- Stała się większym złem niż w czasach, gdy media nie miały tej władzy co dziś.

Czy to powrót do średniowiecznych egzekucji publicznych, tyle że na ekranie?

- Dawniej przed szubienicą stał tłum może 500 osób. Dziś każde drgnienie człowieka, któremu wstrzykiwana jest trucizna, śledzi nie tylko cały kraj, ale planeta. W dniu egzekucji po obudzeniu włączyłem radio. Była godz. 7 rano, a spiker już zapowiadał, że za godzinę uśpią skazańca. Jeszcze leżąc w łóżku, byłem w samym środku egzekucji. W relacjach zwróciłem także uwagę na drobny szczegół, od którego zdrętwiałem. Świadkowie patrzyli przez szyby, jak McVeigha wprowadzano do pomieszczenia, gdzie dokonuje się egzekucji. W tych szybach były firanki. W pewnym momencie zaciągnięto je jak w teatrze. Chodzi o to, by śmierć obłaskawić, sprawić, by była bardziej do przyjęcia. Jest w tym straszna sprzeczność.

Czy wielki spektakl karania zła nie jest widowiskiem na życzenie publiczności?

- W latach 70. większość Amerykanów była przeciwko karze śmierci. W latach 90. tendencja się odwróciła. Od dwóch-trzech lat znowu rośnie poparcie dla abolicji. Trzeba zaczekać na sondaże, by dowiedzieć się, jaka była reakcja na egzekucję. Amerykanie byli za karą śmierci dla McVeigha, ale nie czuło się w nich żądzy krwi. Jedynie operatorzy kamer gonili za sensacją.

Ta egzekucja mogła robić wrażenie "humanitarnej". Czy nie będzie to kolejny argument za utrzymaniem kary śmierci, przynajmniej w wyjątkowych przypadkach?

- W celach śmierci czeka następnych 19 skazańców. Pierwszy ma być stracony za dziesięć dni. Z punktu widzenia przeciwników kary śmierci to duży pech, że w pierwszej kolejności stracono McVeigha, niewątpliwego zbrodniarza. Jego egzekucja to reklama dla kary śmierci.

Egzekucja McVeigha stała się wydarzeniem globalnym.

- Ameryka szkodzi wartościom, których chce bronić. Jak się ma do naszych ideałów to, że wybraliśmy prezydenta ze stanu, który bije rekordy w liczbie egzekucji. Nie wiem, czy w Polsce zauważono, że przed egzekucją McVeigha po raz pierwszy 12 ambasadorów akredytowanych w USA potępiło stosowanie kary śmierci. Nie tylko Europa pyta nas o karę śmierci. Jesteśmy w jednym szeregu z Iranem, Sudanem, Somalią, Chinami. Wątpliwości moralne może też budzić fakt, że sam McVeigh wykorzystał swą egzekucję, by zagrać wymyśloną przez siebie rolę.

Podobno odchudzał się z myślą o zdjęciu pośmiertnym...

- Nie wykazał żadnych wyrzutów sumienia, czuł się bohaterem. To jeszcze jeden argument za tym, by odwrócić uwagę od zbrodniarzy, a skupiać ją na ofiarach. Terroryści chcą rozgłosu, a my go im zapewniamy. Egzekucje, jeśli ma do nich dochodzić, powinny być przeprowadzane bez szumu. Nie wiem jednak, czy coś zatrzyma rozpędzoną machinę mediów.

Rozmawiała Maria Kruczkowska

Copyright © Agora SA