Europa przegrywa wyścig edukacyjny z Azją

Jeśli stary kontynent nie chce pozostać w tyle, musi zrewolucjonizować szkoły i uniwersytety, w szczególności zapewniając szerszy dostęp do nich wszystkim, niezależenie od pochodzenia społecznego - wynika z raportu przygotowanego przez eksperta OECD. Najgorsza sytuacja jest w Niemczech, a także we Francji

Do takich wniosków doszedł ekspert Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) Andreas Schleicher, który na zlecenie niezależnej brukselskiej organizacji Lisbon Council zbadał poziom europejskich szkół. Jego raport bije na alarm. "Czasy, gdy Europa konkurowała przede wszystkim z krajami, które oferowały nisko kwalifikowanych pracowników za niskie płace, minęły. Dziś kraje takie jak Chiny i Indie zaczynają dostarczać wysokich kwalifikacji za niską cenę, i to coraz szybciej. To zasadniczo zmienia zasady gry" - pisze.

Jego zdaniem wydatki na edukację to dziś najlepsza inwestycja finansowa, która przynosi większe zyski niż np. lokata w banku. Zyski te - poprzez szybszy rozwój gospodarczy - dotyczą w dodatku całego społeczeństwa, a nie tylko tych, którzy się uczą. Lepiej wykształceni mogą liczyć na wyższe zarobki, mimo że wciąż ich przybywa. "Można by podejrzewać, że z powodu coraz większej dostępności edukacji dojdzie do inflacji i wartość dyplomów oraz kwalifikacji się zmniejszy. Jednak jest wręcz przeciwnie. (...) Popyt na wysokie kwalifikacje rośnie dziś szybciej niż nasza zdolność do kształcenia osób z takimi kwalifikacjami".

Mimo że korzyści płynące z edukacji są oczywiste, kraje europejskie nie robią dość, by edukować swych obywateli. Tylko w niektórych - np. w Irlandii, Hiszpanii, Portugalii, Polsce - odsetek osób z wyższym wykształceniem w ciągu ostatnich dziesięcioleci wzrósł. We Francji pozostał na tym samym poziomie, a w Niemczech nawet znacząco spadł. "Francja i Niemcy, które razem stanowią 35 proc. gospodarki UE, nie są już światowymi liderami w tworzeniu wiedzy i umiejętności".

Tymczasem kraje Azji starają się o wiele bardziej niż Europejczycy. W Korei Południowej w latach 60. mniej niż jedna trzecia mieszkańców miała ukończoną szkołę średnią, a kraj był biedniejszy niż Meksyk czy jakiekolwiek państwo Ameryki Południowej. Dziś ukończoną szkołę średnią ma 97 proc. dwudziestoparolatków. Korea nie spoczęła na laurach. Nadal reformuje edukację, stale porównując się do najlepszych, i inwestuje w tę dziedzinę większy odsetek dochodu narodowego niż jakikolwiek inny kraj OECD.

Wydatki na edukację na poziomie uniwersyteckim, biorąc pod uwagę zarówno publiczne, jak i prywatne, są najwyższe w USA (2,6 proc. PKB) i właśnie w Korei (2,2 proc.). Wśród krajów europejskich najwięcej na ten cel - prawie wyłącznie z publicznej kasy - wydają kraje skandynawskie (Dania - 1,8 proc., Szwecja, Finlandia - 1,7). Polska, dzięki temu że około jedna trzecia wydatków pochodzi z prywatnej kasy, osiąga 1,5 proc.

Zdaniem autora raportu argumenty krajów europejskich, że pobieranie opłat za studia byłoby niesprawiedliwe, nie ma sensu. "Wiele tych samych krajów pobiera opłaty za edukację w dzieciństwie i na poziomie podstawowym, kiedy naprawdę tworzą się nierówności". Co więcej, deklarowanego celu, jakim jest równość, nie udaje się w Europie osiągnąć. "Badania PISA [przeprowadzane wśród 14- i 15-latków] pokazują, że pochodzenie społeczne bardziej determinuje wyniki uczniów w Niemczech, we Francji i Włoszech niż w USA".

To właśnie nierówny dostęp do edukacji jest jednym z najważniejszych problemów, który utrudnia Europejczykom rozwój szkolnictwa. W Niemczech już 10-latków dzieli się na tych, którzy będą uczyć się konkretnego zawodu, i tych, którzy pójdą do szkół ogólnych. "Skutek jest taki, że dzieci pracowników o wysokich kwalifikacjach mają cztery razy większe szanse, że trafią do klas prowadzących do uniwersytetów niż dzieci robotników i osób nisko kwalifikowanych, nawet jeśli we wczesnym wieku osiągają w szkole te same wyniki".

Także w Europie są jednak przykłady sukcesu. Jest nim np. Finlandia. Mali Finowie regularnie okazują się najlepsi w międzynarodowych testach, choć jeszcze w latach 80. wypadali słabo. Zmiany spowodowały nie tylko duże nakłady na edukację, lecz także nowy sposób myślenia. "Zalecenia, czego nauczyciele powinni uczyć, zostały zastąpione celami edukacyjnymi wskazującymi, co uczniowie powinni umieć zrobić". Szkoły same decydują, jak to osiągnąć. "To pomogło zlikwidować myślenie, że jeśli uczniom się nie udaje, to znaczy, że nauczyciele uczą właściwych rzeczy, lecz mają niewłaściwych uczniów". W Finlandii nikt już nie powtarza klas, a szkoły muszą same radzić sobie z trudnymi uczniami, zamiast odsyłać ich gdzie indziej. Skutek jest taki, że dobre wyniki w nauce osiągają wszyscy uczniowie - różnice poziomu między szkołami nie przekraczają 5 proc.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.