Szczyt G8 - prywatne wyzwanie premiera Berlusconiego

Miliarder Silvio Berlusconi robi wszystko, aby przywódcy siedmiu najbogatszych krajów świata i Rosji poczuli się na szczycie w Genui jak w raju. Czy antyglobaliści mu w tym przeszkodzą?

Szczyt G8 - prywatne wyzwanie premiera Berlusconiego

Miliarder Silvio Berlusconi robi wszystko, aby przywódcy siedmiu najbogatszych krajów świata i Rosji poczuli się na szczycie w Genui jak w raju. Czy antyglobaliści mu w tym przeszkodzą?

Dla Berlusconiego, który objął władzę po majowych wyborach parlamentarnych, rozpoczynający się w piątek szczyt jest największym jak dotąd wyzwaniem. Kontrowersyjny miliarder, który poza granicami kraju cieszył się szczególnie złą prasą ("The Economist" napisał, że nie powinien rządzić Włochami ze względu na konflikt interesów i liczne procesy karne), chce pokazać się innym światowym przywódcom z jak najlepszej strony. Opinia we Włoszech oceni go zaś za to, w jaki sposób centroprawicowy gabinet poradzi sobie z groźbą wybuchu krwawych starć pomiędzy przeciwnikami globalizacji i siłami porządkowymi broniącymi im dostępu do uczestników szczytu.

Początkowo Berlusconi próbował rozmawiać z przedstawicielami ruchów antyglobalistycznych. Władze przekonywały przeciwników G8, by swoje protesty odbyli nieco dalej od miejsca spotkań wielkich tego świata. W zamian obiecywały, że nie będą im utrudniać dojazdu. Antyglobaliści wystąpili ze swoimi żądaniami - redukcji zadłużenia krajów Trzeciego Świata i wprowadzenia podatku od międzynarodowego przepływu kapitału spekulacyjnego, z którego dochód miałby być przeznaczony dla biednych państw.

Negocjacje zakończyły się fiaskiem i rząd zaczął przygotowywać się do wojny - czasowo zawiesił członkostwo Włoch w układzie z Schengen, wprowadzając na nowo kontrolę na granicach z Francją i Austrią oraz zastrzegając sobie prawo do niewpuszczania osób mogących zagrażać porządkowi publicznemu. Najbardziej stracili na tym zmotoryzowani turyści, którzy muszą odstać swoje w wielokilometrowych kolejkach. Zamknięto też stacje kolejowe w Genui, pozbawiając antyglobalistów możliwości dotarcia do miasta ich ulubionym środkiem lokomocji. Do ochrony szczytu wezwano również wojsko. Te działania rozwścieczyły przeciwników globalizacji. Vittorio Agnoletti, rzecznik genueńskiego Social Forum skupiającego kilkaset antyglobalistycznych grup, stwierdził: "W tej sytuacji nie możemy nic zagwarantować; te zakazy doprowadzą ludzi do desperacji".

O tym, jak dużą wagę Berlusconi przywiązuje do szczytu, świadczy to, że energiczny i lubiący samemu dopieszczać każdy szczegół premier już trzy razy wizytował Genuę, żeby sprawdzić stan przygotowań. Kazał przestawiać donice z kwiatami i zmienić kolor mikrofonów w sali konferencyjnej Palazzo Ducale. W geście godnym króla komercyjnych telewizji polecił zasłonić brzydką kamienicę z lat 60. gigantyczną fototapetą. Po jego krytycznej uwadze na temat wywieszanej pod oknami domów suszącej się bielizny (tradycyjny widok we wszystkich śródziemnomorskich miastach) centrolewicowy burmistrz miasta wydał rozporządzenie, by bieliznę zdjąć.

Berlusconi, jeden z najbogatszych ludzi na świecie, jest dla antyglobalistów symbolem tego wszystkiego, czego nienawidzą: dzikiego kapitalizmu, egoistycznego pławienia się w przepychu, hipokryzji bogaczy. Jak czerwona płachta na byka działa na nich to, że Berlusconi pragnie zapewnić swoim gościom jak największy luksus: przywódcy świata (oprócz Busha) będą nocować na ekskluzywnym statku wycieczkowym, mając do dyspozycji prywatnych trenerów, centrum odnowy biologicznej, salę kinową. W prezencie od greckiego armatora dostaną srebrne pudełka na cygara, a od włoskiego premiera przenośne biureczka. Jednak ponad 100 tys. demonstrantów, którzy zamierzają przyjechać do Genui, może zamiast raju na ziemi zgotować możnym tego świata prawdziwe piekło.

Miłada Jędrysik

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.