Oficjalny czas antenowy to zaledwie godzina w telewizji i 30 min. w radiu. Do narodu kandydaci muszą przemawiać z taśmy - wnioski oponentów Aleksandra Łukaszenki o wejście na żywo odrzucono.
Siarhiej Hajdukiewicz, lider białoruskich liberał-demokratów, który przebijając samego Łukaszenkę obiecywał średnią pensję w wysokości 350-400 dol. miesięcznie, poskarżył się Centralnej Komisji Wyborczej, bo ocenzurowano mu wystąpienie radiowe.
Były wojewoda grodzieński Siamion Domasz wystąpił tylko po to, by pokazać się w telewizji, zazwyczaj niedostępnej dla działaczy opozycji. Wezwał do głosowania na Uładzimira Hanczaryka ogłoszonego przez opozycję wspólnym kandydatem i potwierdził, iż w środę zrezygnował na jego korzyść.
Sam Hanczaryk podkreślił, że jest przeciwny chamstwu obecnej władzy oraz działalności tzw. "szwadronów śmierci" likwidujących politycznych przeciwników.
Aleksander Łukaszenko w ogóle zrezygnował z wystąpienia w telewizji, bo jak poinformowała telewizyjna spikerka, uznał, że wystarczy mu codzienna obsługa jego działalności jako szefa państwa. Nic dziwnego - prezydent w ogóle nie znika z telewizyjnych ekranów.
- To, jak media informują o kampanii prezydenckiej, przypomina Turkmenię. W ciągu ostatnich trzech tygodni w państwowej telewizji poświęcono 4 godziny kampanii Łukaszenki, a wszystkim pozostałym kandydatom razem - 26 minut - przypominają przedstawiciele Międzynarodowej Helsińskiej Federacji Praw Człowieka.
W środę Komitet Śledczy ds. Finansowych opieczętował drukarnię Magic, w której ukazuje się większość niezależnych gazet. Trwa kolejna kontrola finansowa w "Biełorusskoj Diełowoj Gazietie", a w czwartek wieczorem zaczęła się w "Naszej Swabodzie" - do redakcji wkroczyła milicja, drzwi zamknięto od wewnątrz, odcięto telefony. Opieczętowano też sprzęt firmy, która miała drukować plakaty kandydata opozycji.
Cezary Goliński, Mińsk