Białoruska opozycja nie ma złudzeń, że zwycięzcą zostanie ogłoszony Łukaszenko

Aleksander Łukaszenko prawdopodobnie pozostanie prezydentem, choć po raz pierwszy od sześciu lat musiał się zmierzyć z kandydatem zjednoczonej opozycji. Pomagała mu cała machina państwowa

Białoruska opozycja nie ma złudzeń, że zwycięzcą zostanie ogłoszony Łukaszenko

Aleksander Łukaszenko prawdopodobnie pozostanie prezydentem, choć po raz pierwszy od sześciu lat musiał się zmierzyć z kandydatem zjednoczonej opozycji. Pomagała mu cała machina państwowa

Przed północą Centralna Komisja Wyborcza podała wyniki po obliczeniu ok. 60 proc. głosów. Łukaszenko dostał ok. 79 proc,. głosów a jego przeciwnik Uładzimir Hanczaryk - tylko 12 proc. Ale prezydentowi wystarczyło już obliczenie 1 proc. głosów trzy godziny wcześniej, by ogłosić swój triumf. - Wygrałem elegancko, już w pierwszej turze - oświadczył wówczas dziennikarzom.

Opozycja miała inne zdanie. W nocy Hanczaryk podał na wiecu swoich zwolenników wyniki zebrane przez niezależnych obserwatorów. Według nich, Łukaszenko prowadził z 46 proc. głosów przed Hanczarykiem - 40 proc. - Żadamy drugiej tury wyborów - ogłosił kandydat opozycji krótko przed północą.

Tuż po zamknięciu lokali wyborczych o godzinie 19 na placu Październikowym w centrum Mińska zebrało się na wezwanie opozycji ponad pięć tysięcy osób. - Pokonamy reżim Łukaszenki! Już długo nie pociągnie! - wołał do tysięcy zwolenników przez megafon wspólny kandydat opozycji Uładzimir Hanczaryk. Milicji było wszędzie pełno, ale wbrew zapowiedziom reżimu, że rozpędzi demonstrantów, tylko się przyglądała. - Nie można zabronić obywatelom chodzenia po głównym placu miasta, ale każda próba nielegalnej demonstracji będzie z całą surowością prawa powstrzymana - ostrzegał rządzący krajem od sześciu lat prezydent Aleksander Łukaszenko.

Tuż obok, w Pałacu Republiki, Centralna Komisja Wyborcza liczyła głosy, a 500 metrów dalej, w pałacu prezydenckim, czekał na nie Łukaszenko. Centralna Komisja Wyborcza twierdzi, że wybory były ważne już o godz. 14, bo zagłosowało wówczas prawie 58 proc. wyborców. Niemal 15 proc. uprawnionych odwiedziło punkty wyborcze w ciągu trwających pięć poprzednich dni tzw. wyborów poprzedzających. - Wybory prezydenckie zakończyły się, zanim naprawdę się zaczęły - ironizowali wcześniej działacze białoruskiej opozycji.

Władze robiły wszystko, by zapewnić Łukaszence ponowny wybór. Przetrzebiono szeregi niezależnych obserwatorów: Centralna Komisja Wyborcza cofnęła akredytacje ok. 2 tys. członków niezależnej inicjatywy Wiasna i tysiącowi obserwatorów z Fundacji im. Lwa Sapiehy. Pozostało jeszcze ponad 700 obserwatorów z zagranicy oraz ok. 9 tys. miejscowych.

To oni niemal non stop donosili o naruszeniach ordynacji i próbach sfałszowania wyników. Sygnały o rozpieczętowanych urnach, protokołach głosowań podpisanych in blanco i podrzucaniu "odpowiednio" wypełnionych kart dochodziły z całego kraju. - Trudno powiedzieć, co działo się z urnami ostatniej nocy - nie ukrywał pesymizmu Uładzimir Hanczaryk, wspólny kandydat zjednoczonej opozycji. - O jakich fałszerstwach może być mowa, skoro nawet ja nie wiem, co jest w tej urnie - odpierał zarzuty Łukaszenko. Ostrzegał jednak: - Nie potrzebujemy uznania naszych wyborów przez Zachód ani kogokolwiek.

O nieprawidłowościach na bieżąco informowały strony internetowe kilku organizacji pozarządowych i niezależnych mediów. Ale tylko do ok. godz. 13, kiedy białoruski dostawca Internetu, monopolista Biełtelekom, odciął dostęp do stron na żywo relacjonujących wybory - zaalarmowała Niezależna Inicjatywa Obywatelska "Karta 97".

Wieczorem spodziewane były pierwsze wyniki obliczone przez niezależne organizacje. Oficjalne pierwsze rezultaty miała podać CKW w poniedziałek rano.

Jak głosowano w Czerwieniu

W Czerwieniu, dziesięciotysięcznym miasteczku 40 km na wschód od Mińska, kolejka wyborców stała już przed 8 rano. W środku wystawiono aż cztery urny. Jedna - na błędnie wypełnione karty do głosowania. Dwie obok były przeznaczone do zakończonego w sobotę tzw. głosowania poprzedzającego, w którym mogli wziąć udział wszyscy ci, którzy nie mieli czasu w niedzielę. Właściwa była dopiero czwarta - stojąca przed stołem komisji.

Przewodniczący nie ma nic przeciwko obecności obserwatorów OBWE i polskiego dziennikarza, jednak skrupulatnie spisuje dane. - Muszę wiedzieć, kto u mnie był - wyjaśnia. Gdy pytamy o frekwencję, uprzejmie odmawia. - Nie mam prawa podawać tych danych - tłumaczy. Jednak po paru minutach gdzieś dzwoni, po czym ogłasza triumfalnie: - z 1341 zagłosowało 220.

- Tak było tylko tutaj, w mieście - przekonuje Hienadź Matusewicz, miejscowy opozycjonista i rzeźbiarz. Siedzi przy specjalnym stoliku "obserwatorów". - W okolicznych wsiach od domu do domu jeździły autobusy. Ludzi zbierano i zwożono do urn. Instruowano nawet jak głosować.

Drugi punkt wyborczy w Czerwieniu jest mniej gościnny. - A co, wy pewnie zagraniczni obserwatorzy? - pyta podejrzliwie wychodząca właśnie pięćdziesięciolatka. - Wynoście się stąd - wybucha. - Czy ja się wpycham do waszego domu i pouczam was, co macie robić? Przewodnicząca komisji pokazuje palcem na drzwi. - Jako obserwatorzy powinniście zapowiedzieć się najpóźniej poprzedniego dnia. A tak, bardzo mi przykro, ale musicie opuścić lokal.

Obserwatorzy wychodzą bez szemrania. Dostali polecenie - nie wdawać się w dyskusje, tylko notować. Jeden z nich mówi mi: - Pracować nie przeszkadzają, tylko nie chcą dawać żadnych liczb.

- Nie macie co tam jechać. My wszyscy i tak za Saszą! - błyskają złotymi zębami dżentelmeni pod budką z piwem, których pytamy o drogę do punktu wyborczego w pobliskich Śmiłowiczach. Są dwa. - Siedzę tu od pięciu dni, ale naruszenia są minimalne - mówi mi Halina Smyk, obserwatorka z niezależnego "Klubu wyborców". - Raz pozwolono zagłosować bez dokumentu, raz mąż zagłosował za siebie i żonę.

Halina jest przekonana, że przekręty po prostu nie będą potrzebne. - Tu większość ludzi to emeryci, którzy przyszli głosować na Łukaszenkę - mówi. - Uczniowie z techników głosowali przeciw, ale ich jest mniej. Przewodniczący komisji nawet postawił nam szampana, bo oni są absolutnie pewni wyników.

Ale Halina siedzi przy stoliku dla obserwatorów tylko z działaczem proprezydenckiego Białoruskiego Patriotycznego Związku Młodzieży. Jej koleżankę z niezależnego centrum "Wiasna" wyproszono z lokalu jeszcze w sobotę.

Obserwatorów, zwłaszcza zagranicznych z OBWE, reżim szykanował od początku a tuż przed wyborami szefowi mińskiej misji OBWE Hansowi-Georgowi Wieckowi sam Łukaszenko wygrażał: - On sam wyjedzie, to mądry człowiek. Stał tu na czele służby wywiadowczej, i dlatego powinien zgodnie z wolą narodu białoruskiego opuścić kraj. Jeśli tego nie zrobi sam, to mu pomożemy.

Po stolicy już krąży dowcip o tym, jak wyglądać będzie ogłoszenie wyników. Szefowa Centralnej Komisji Wyborczej Lidia Jermoszyna zadzwoni do Łukaszenki i powie mu, że ma dwie wiadomości: dobrą i złą. Dobra, że znów został prezydentem. Zła - że nikt na niego nie zagłosował.

Cezary Goliński, Mińsk

Copyright © Agora SA