Antyprezydencka demonstracja na Ukrainie

Kilka tysięcy osób - od lewicy do prawicy - demonstrowało we wtorek w Kijowie przeciwko prezydentowi Leonidowi Kuczmie. Żądali, by wyjaśnił kulisy zniknięcia opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze

Antyprezydencka demonstracja na Ukrainie

Kilka tysięcy osób - od lewicy do prawicy - demonstrowało we wtorek w Kijowie przeciwko prezydentowi Leonidowi Kuczmie. Żądali, by wyjaśnił kulisy zniknięcia opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze

Od piątku na największym placu Kijowa - Majdanie Nezałeżnosti - kilkudziesięciu najbardziej zaciekłych demonstrantów mimo mrozu koczuje dzień i noc w namiotach rozłożonych na kamiennym chodniku. Są wśród nich sympatycy różnych partii, związków zawodowych, organizacji młodzieżowych i kilku deputowanych do Rady Najwyższej, którzy chronią demonstrantów przed atakiem milicji. Domagają się dymisji Kuczmy, szefów resortów siłowych oraz wyjaśnienia "sprawy Gongadze", która przekształciła się w największy skandal w dziejach niepodległej Ukrainy. Obok protestujących rozbiła się grupa dorodnych młodzieńców w czarnych, skórzanych kurtkach. Mówią, że popierają Kuczmę i przyszli tu z własnej woli. Dziennikarze szybko jednak ustalili, że młodzieńcy w kurtkach pracują w MSW. We wtorek w południe na wezwanie demonstrantów do centrum Kijowa przybyło kilka tysięcy ludzi. Wznosili hasła "Kuczma precz z Ukrainy!", "Krawczenko (szef MSW - red.) - kat!". Młodzieńcy w skórzanych kurtkach skandowali: "Panie prezydencie, niech pan zaprowadzi porządek!". Do przepychanek nie doszło.

Wyszedł z pracy i ...

Georgij Gongadze, szef internetowej gazety opozycyjnej "Ukraińska Prawda", zniknął w Kijowie 16 września. Wyszedł z pracy na 15 minut, by dać klucze żonie, która stała przed drzwiami zatrzaśniętego mieszkania. Część prasy od razu oskarżyła o porwanie Gongadze milicję lub służby specjalne. Jako zleceniodawcę wymieniano samego prezydenta. "Ukraińska Prawda" regularnie zamieszczała artykuły o związkach Kuczmy z oligarchami, a tych ze światem przestępczym. Gazeta była znana wyłącznie garstce użytkowników Internetu, dziennikarzom, korespondentom zagranicznym w Kijowie. Odwiedzało ją ok. 2 tys. osób dziennie. Po cóż więc Kuczma, który kontroluje największe dzienniki i stacje telewizyjne w kraju, miałby zlecać porwanie szefa marginalnej gazetki?

Śledztwo posuwało się wolno, chociaż prezydent objął je osobistym nadzorem. Na początku listopada w podkijowskiej Taraszczy znaleziono zmasakrowane zwłoki, a przy nich rzeczy, które przyjaciele i żona zidentyfikowali jako należące do Georgija. Ciało było bez głowy, skóra oblana kwasem. Nie dało się go jednoznacznie zidentyfikować. Do czasu przeprowadzenia specjalistycznej ekspertyzy nie ma pewności, czy jest to ciało porwanego dziennikarza, czy ktoś podrzucił inne zwłoki, by zainscenizować jego śmierć. Ekspertyza będzie gotowa nie wcześniej niż na początku przyszłego roku.

Kłopotliwe nagranie

Sprawa prawdopodobnie poszłaby w zapomnienie, gdyby 28 listopada b. szef parlamentu Ołeksandr Moroz nie ujawnił kasety magnetofonowej, na której Kuczma rzekomo zleca porwanie Gongadze szefowi swojej administracji Wołodymyrowi Łytwynowi, ministrowi spraw wewnętrznych Jurijowi Krawczence oraz szefowi Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Leonidowi Derkaczowi. - Deportować go k... do Gruzji (ojciec Gongadze jest Gruzinem - red.) i wyrzucić tam na ch.... Trzeba, żeby go porwali Czeczeni - mówi na kasecie ktoś o głosie podobnym do Kuczmy. Moroz twierdzi, że kasetę dostarczył mu mjr Mykoła Melnyczenko z SBU, który jeszcze do niedawna pracował w ochronie prezydenta, a dziś ukrywa się zagranicą. Melnyczenko twierdzi, że nagrywał rozmowy Kuczmy od dłuższego czasu. W przemyconym na Ukrainę wywiadzie na kasecie wideo mówi, że wiele razy słyszał, jak prezydent każe swoim współpracownikom rozprawić się z nieprzychylnymi mu politykami, dziennikarzami, biznesmenami.

Kuczma wszytkiemu zaprzecza. Mówi, że kaseta jest dziełem "obcych, wrogich Ukrainie" służb specjalnych. Najbardziej prawdopodobny jest ślad rosyjski. Ukraina używa do ochrony rozmów najważniejszych osób w państwie sprzętu wykonanego w Rosji. Zabezpieczające go klucze znajdują się tylko w Kijowie i u producenta w Rosji. W połowie listopada Rosjanie już raz wykorzystali skrycie nagraną kasetę do nacisku na Ukrainę. Bez zgody Kuczmy Moskwa zarejestrowała jego rozmowę z Władimirem Putinem, przeprowadzoną we wrześniu w Soczi. Kuczma miał się ponoć wówczas zgodzić na częściową prywatyzację ukraińskich gazociągów na rzecz rosyjskiego Gazpromu, ale nie zgodził się na wszystkie warunki Moskwy. - Mam związane ręce. Premiera przysłali mi z Ameryki - żalił się Putinowi. Gdy 17 listopada ukraiński premier Wiktor Juszczenko (na którego nominację rok temu rzeczywiście naciskał Waszyngton i który nie był zwolennikiem układu z Gazpromem - red.) przyjechał do Moskwy, by rozmawiać o energetyce, Rosjanie położyli przed nim stenogram z Soczi, by mu wykazać, że sprawa jest już przesądzona.

- To bzdura, że nasze służby specjalne chcą skompromitować Kuczmę. Można powiedzieć o nim wiele, ale Kuczma nigdy nie wystąpił przeciwko Rosji. To pragmatyk. Po co mielibyśmy go atakować? - mówi Jewgienij Kożokin, szef związanego z wywiadem i MSZ Rosyjskiego Instytutu Badań Strategicznych.

Ukraina bez Kuczmy?

Kryzys polityczny na Ukrainie jest jednak Rosjanom zawsze na rękę. O Kuczmie można mówić lepiej lub gorzej, ale jest on gwarantem pewnej stabilności. Na początku roku udało mu się stworzyć w parlamencie proprezydencką większość, która po latach przełamała destrukcyjną działalność komunistów i sprzymierzonych z nimi socjalistów blokujących wszelkie ustawy. Po raz pierwszy od lat Rada Najwyższa uchwaliła w tym roku budżet w terminie, poparła rządowe reformy i przestała blokować ustawy, tylko dlatego że zgłasza je prezydent, co było wcześniej regułą.

Sprawa ujawnionych przez Moroza kaset oraz wideowywiad mjr. Melnyczenki, w którym oskarżył on także Kuczmę o zlecenie w ub.r. nieudanego zamachu na Natalię Witrenko, przywódczynię bliskich komunistom postępowych socjalistów, sprawiły jednak, że większość parlamentarna się sypie. Jej liberalna i niepodległościowa część (Reformy i Poriadok, oba odłamy Ruchu, Batkiwszczyna) otwarcie opowiedziała się przeciwko Kuczmie. W zeszły czwartek wspólnie z lewicą zagłosowały za dymisją szefów MSW, SBU i urzędu celnego. Bliższe prezydentowi Partia Socjaldemokratyczna, Narodowo-Demokratyczna, frakcja Odrodzenie Regionów i Partia Zielonych wstrzymały się od głosu. Dla prezydenta decyzja deputowanych nie jest wiążąca, ale oznacza wznowienie wojny z parlamentem. Deputowani nie kryją zresztą, że chcą usunąć prezydenta ze stanowiska, czego zresztą nie przewiduje konstytucja Ukrainy.

Od kilku dni afera z antyprezydenckimi taśmami z parlamentu i z mediów powoli wylewa się na ulicę. Na antykuczmowskim koczowisku na Majdanie Nezałeżnosti pod hasłem "Ukraina bez Kuczmy" lewica jednoczy się z prawicą. Czerwone flagi z sierpem i młotem mieszają się z niebiesko-żółtymi i tryzubem. Na wtorkową demonstrację w Kijowie przyszło 6 tys. ludzi. Na jej czele stanęli organizatorzy strajku studentów w 1990 r., który w dużej mierze przyspieszył proces odzyskania rok później niepodległości przez Ukrainę. - Protestujemy przeciwko przestępstwom i cynizmowi władzy, przeciwko ukrywaniu prawdy, przeciwko tajeniu śledztwa w sprawie Gongadze. Będziemy walczyć do końca - zapowiada Mychajło Swystowycz, jeden z liderów akcji.

Kuczma nie potrafi przekonująco zdementować oskarżeń przeciw sobie. Powszechnie wiadomo, że na wszelką krytykę w mediach reaguje furią. Ci, którzy słyszeli taśmy, twierdzą, że język, jakiego prywatnie używa prezydent (m.in. przekleństwa), jest bardzo podobny. Na wieść o skandalu rzecznik Kuczmy Ołeksandr Martynenko złożył prośbę o dymisję. Na razie nie została przyjęta. Jeżeli Kuczma jednoznacznie nie wyjaśni "sprawy Gongadze", Ukraina będzie grzęznąć w kryzysie.

Marcin Wojciechowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.