Nikt nigdy nie ustalił, czy broń jądrowa jest w Kaliningradzie, czy jej tam nie ma

Nie sposób gołym okiem odróżnić rakietowej głowicy konwencjonalnej od nuklearnej, dlatego Rosjanie mogą w każdej chwili niepostrzeżenie wwieźć broń jądrową do Kaliningradu lub skorzystać z zapasów zgromadzonych tam jeszcze przed upadkiem ZSRR

Nikt nigdy nie ustalił, czy broń jądrowa jest w Kaliningradzie, czy jej tam nie ma

Nie sposób gołym okiem odróżnić rakietowej głowicy konwencjonalnej od nuklearnej, dlatego Rosjanie mogą w każdej chwili niepostrzeżenie wwieźć broń jądrową do Kaliningradu lub skorzystać z zapasów zgromadzonych tam jeszcze przed upadkiem ZSRR

Amerykańska gazeta "Washington Times" napisała w środę, że od czerwca zeszłego roku Rosjanie rozmieszczają w Kaliningradzie rakiety krótkiego zasięgu zdolne do przenoszenia broni jądrowej. Dziennik powołuje się na grudniowy raport Obronnej Agencji Wywiadowczej, który trafia na biurka wyższych urzędników amerykańskich. Źródła "Gazety" potwierdziły, że taka informacja faktycznie znalazła się w grudniowym raporcie, choć nie wszystkie informacje zawarte w artykule pokrywają się z jego treścią. Zdaniem amerykańskiego dziennika Rosjanie rozmieścili rakiety krótkiego zasięgu typu Toka. - Nie ma rakiet o takiej nazwie - mówi "Gazecie" Rusłan Puchow, dyrektor moskiewskiego Centrum Analiz Strategii i Technologii. Prawdopodobnie autorowi artykułu Billowi Gertzowi chodziło o rakiety Toczka lub Toczka U, o zasięgu odpowiednio 70 i 120 km, których wersję konwencjonalną armia rosyjska wykorzystuje np. w Czeczenii. - Konwencjonalna i nuklearna wersja Toczki są praktycznie takie same.

Teoretycznie jest możliwe, że Rosjanie wwieźli jądrowe Toczki do Kaliningradu, twierdząc, że jest to broń konwencjonalna - uważa Andrzej Wilk, ekspert ds. obronności Ośrodka Studiów Wschodnich w Warszawie. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że rosyjskich transportów wojskowych, które docierają do Kaliningradu drogą morską, nikt nie sprawdza. Z kolei litewscy celnicy nie są w stanie sprawdzić każdej skrzyni z kontrolowanych przez siebie transportów kolejowych.

"Washington Times" pisze, że ostatnią próbę rakiety zdolnej do przenoszenia ładunków jądrowych (prawdopodobnie Toczki) przeprowadzono w obwodzie kaliningradzkim 18 kwietnia ub.r. - To także całkiem prawdopodobne. Od czasu nalotów NATO na Jugosławię wiosną 1999 r. budżet rosyjskiej armii wzrósł o ponad połowę. Dzięki temu wiele jednostek, w tym także rakietowych, zintensyfikowało ćwiczenia, których prawie nie prowadzono wcześniej - mówi Wilk. Potwierdzają to ogólnie dostępne statystyki. W pierwszej połowie 1999 r. rząd wypłacił rosyjskiemu MON zaledwie 20 proc. budżetu na obronność. Po wojnie w Kosowie niemal natychmiast wyrównano zaległości. Budżet rosyjskiej armii na 2000 r. uchwalono w rekordowej wysokości 150 mld rubli (5,35 mld dol.), które w dodatku wypłacono bez opóźnień. W tym roku Rosjanie wydadzą na obronę jeszcze więcej, bo aż 220 mld rubli (7,85 mld dol.).

Na początku lat 90. Moskwa jednostronnie ogłosiła, że Morze Bałtyckie będzie strefą bezatomową, i zobowiązała się do usunięcia z jego rejonu broni jądrowej. Zachodni eksperci byli jednak obecni tylko przy niszczeniu broni dalekiego i średniego zasięgu. Nikt nie kontrolował tego, co dzieje się z bronią taktyczną krótkiego zasięgu. - Nie wiadomo też, co stało się z magazynami broni, w tym także jądrowej, gromadzonej w Kaliningradzie od początku zimnej wojny. Powszechnie wiadomo, że Rosja nie ma pieniędzy na jej utylizację - mówi Wilk. W latach 50. w obwodzie kaliningradzkim stacjonował np. pułk artylerii ciężkiej wyposażony w nuklearne pociski taktyczne. Pułk rozformowano, ale nie wiadomo, co stało się z jego uzbrojeniem. Zdaniem międzynarodowych organizacji ekologicznych sami Rosjanie stracili nad nim kontrolę. Niewykluczone, że pociski rdzewieją w lesie. Nie mają żadnej wartości militarnej, ale po przedostaniu się substancji radioaktywnych do ziemi obwodowi kaliningradzkiemu i okolicy grozi katastrofa ekologiczna.

Według międzynarodowych pism specjalizujących się w militariach w obwodzie kaliningradzkim do dziś stacjonuje ostatnia brygada rakiet operacyjno-taktycznych typu SCUD (osiem zestawów). Mają one zasięg 300 km i mogą przenosić głowice jądrowe, burzące lub chemiczne. Nie wiadomo, czy kaliningradzkie SCUD-y są uzbrojone w ładunki nuklearne. Eksperci twierdzą jednak, że ich uzbrojenie nie jest trudne. Podobnie jest z samolotami szturmowymi. Przystosowanie ich do przenoszenie ładunków jądrowych trwa kilka minut.

Kwestia broni jądrowej w Kaliningradzie była wykorzystywana w połowie lat 90. przez Rosję w trakcie dyskusji nad rozszerzeniem NATO o Polskę, Czechy i Węgry. Pięć lat temu Moskwa zagroziła, że po poszerzeniu NATO na Wschód rozmieści broń nuklearną. Nikt nie ustalił jednak ze stuprocentową pewnością, że jej tam nie ma. W tym roku ma zapaść decyzja, czy na przyszłorocznym szczycie NATO będzie dyskutowana sprawa poszerzenia Sojuszu o Litwę, Łotwę i Estonię. Niewykluczone, że środowa publikacja konserwatywnej gazety "Washington Times", która wcześniej sprzeciwiała się wejściu do NATO Polski, Czech i Węgier, to początek nowej kampanii przeciwko kolejnemu poszerzeniu Sojuszu na Wschód. - Ciekawe tylko, czy pomysł wyszedł z kręgów amerykańskich, czy też podsunęli go prasie sami Rosjanie - zastanawia się Wilk.

Marcin Wojciechowski

Copyright © Agora SA