Jak rosyjski żołnierz wyplątał się z długów za cenę własnej śmierci

Wojna mnie rozbuła, obdarła, zabrała dom. Straciłem wszystko, i po co? - I ledwo się z tego wyplątałem, można powiedzieć, że ledwo uszedłem ze śmiercią - Siergiej podsumowuje swoją kaukaską przygodę

Jak rosyjski żołnierz wyplątał się z długów za cenę własnej śmierci

Wojna mnie rozbuła, obdarła, zabrała dom. Straciłem wszystko, i po co? - I ledwo się z tego wyplątałem, można powiedzieć, że ledwo uszedłem ze śmiercią - Siergiej podsumowuje swoją kaukaską przygodę

Kiedy przyjechał z frontu na urlop i gorączkowo szukał pieniędzy na opłacenie swej fikcyjnej śmierci, ja i moi znajomi uznaliśmy za dobry żart nazywanie go "nieboszczykiem" albo "dwuchsetnym" (tak w Rosji mówi się na żołnierzy, którzy wracają z wojny w trumnach). Siergiejowi do śmiechu jednak nie było: - Po co tam znowu polazłem? Trzeba było od razu pojąć, że wojna w Czeczenii już nic dobrego żołnierzowi nie da - chłopak tłumaczył przy mnie swojej mamie. Kobieta z potakiwała rezygnacją. Ona przecież przez cały listopad wyprzedawała się ze wszystkiego, żeby wyciągnąć go z biedy.

Czym się różni ptak od samolotu

Latem 2000 r. pojechał na Kaukaz już trzeci raz. Jako żołnierz służby zasadniczej zdążył powojować jeszcze w 1996 r. - Ale co to była za wojna? - wspomina. - W lipcu, kiedy było już jasne, że wszystko się zaraz skończy, rzucili nas w góry na granicę z Dagestanem. Trzymali nas tam głodnych cztery tygodnie. Potem nasi wycofywali się z Czeczenii. Zabrali nas do Chankały, żebyśmy pomagali ewakuować sprzęt.

Prawdziwym, ważnym żołnierzem poczuł się jesienią 1999 r. zgłosił się do swojej komisji poborowej w Barnaule na "kontraktnika". - Dobierali nas starannie, jak kosmonautów. Ja jestem i mechanikiem, i snajperem, i przeszedłem kursy medyczne. Psychologiczne testy zdałem na piątkę. Bardzo im się podobało, kiedy na pytanie "czym się różni ptak od samolotu?", odpowiedziałem, że tym samym, czym delfin od łodzi podwodnej. Lekarze, oficerowie podchodzili do mnie z pełnym szacunkiem. Widać było, że wtedy armia, która dopiero zaczynała wojować w Czeczenii, bardzo potrzebuje żołnierzy.

I wtedy w październiku '99, jak teraz wspomina z dumą, na Północny Kaukaz wieźli ich w warunkach luksusowych. Samolotem transportowym z podmoskiewskiego lotniska Czkałowskaja do Mozdoku. - W drodze byliśmy niecały dzień, a na podróż dali nam po dwie puszki tuszonki, po cztery puszki kaszy. I jeszcze chleb i picie - Siergiej uśmiecha się na wspomnienie tej szczodrości dowódców.

Bierzcie, co chcecie

Kiedy potem szli od Siernowodska wzdłuż rzeki Sunża do Ałchan-jurtu, oficerowie podchodzili do żołnierzy jak rodzeni ojcowie. - Z dostawami żywności jak zwykle były kłopoty, ale nie głodowaliśmy. Dowódcy pozwalali nam brać, co tylko było potrzebne. Biliśmy krowy, owce. Ja jako snajper strzelałem do kur. Kurę trzeba trafić prosto w łeb, bo inaczej rozlatuje się na strzępy - Siergiej zatacza krąg rękami, pokazując, jak nieprawidłowo trafiona kura zamienia się w obłok pierza.

Często wspomina Ałchan-jurt, który brali 30 listopada. Jego pułk bił się tam trzy dni. Stracili 70 ludzi, dziewięć wozów bojowych, dwa czołgi. Jeden z czołgów wyleciał w powietrze na minie sterowanej radiem. - Koła odleciały na 300 metrów od miejsca wybuchu. Z trzech ludzi, którzy byli w środku, zostało z dziesięć kilo mięsa, ścięgien, odłamków kości. Zeskrobaliśmy to ze ścian, zapakowaliśmy do skrzynki po pociskach i zakopaliśmy przy drodze - Siergiej zapewnia mnie, że odsyłanie rodzinom szczątków tych poległych nie miałoby najmniejszego sensu.

A potem mieli w Ałchan-jurcie prawdziwe święto. Najpierw znaleźli skład winogronowego spirytusu...

- Nie baliście się, że coś do niego domieszali? Przecież mogli was wytruć jak karaluchy!

- My mamy pewność, że czegoś takiego rosyjskiej armii nikt nie zrobi. Przecież to jasne, że nasi mściliby się za nas do piątego pokolenia. Wojna to wojna. Miny, snajperzy to normalna rzecz. Ale trucie wódki nie przejdzie - tłumaczy Siergiej.

Czołg na samochodzie

W Ałchan-jurcie wszystkiego było po uszy. Przetwory, kompoty, mnóstwo suszonych owoców. Telewizory, wideo, rowery, samochody...

- Po co ci tam samochód? Przecież do domu i tak byś go nie zabrał?

- Jasne, że nie. A widziałeś, co się dzieje, kiedy transporter opancerzony albo czołg wjeżdża na całkiem nowe dobre auto? Strasznie śmieszne. Prosty żołnierz nie dałby rady wywieźć z Czeczenii nawet wideo. Oficerom czasem się udawało znaleźć okazję i wywieźć coś na bazar w Inguszetii albo wysłać do domu. Mój kolega Sasza raz pojechał z telewizorami dla naszego dowódcy. Żona przyjęła go całkiem, całkiem i zatrzymał się u niej na kilka dni. Potem opowiadał, że dowódca musi mieć świra. Największy pokój w mieszkaniu zawalił po sufit telewizorami. Na co mu było tyle tego? - nie może zrozumieć Siergiej.

- Kiedy szliśmy naprzód, a wokoło było tyle dobra, dowódcy zupełnie się nas nie czepiali. Nie kazali się golić, nie zwracali uwagi na to, w jakim stanie są nasze mundury. I nie dali zrobić krzywdy żołnierzom. W Ałchan-jurcie kilku chłopaków przesadziło. Wpadli do domu, zastrzelili trzech ludzi, zgwałcili dziewczynę. Przyszła do nas ich wioskowa starszyzna. Domagali się sprawiedliwości. Dowódcy zebrali cały pułk na placu i po cichu powiedzieli, że jak ktoś ma coś za uszami, to niech się zmywa. Potem Czeczeni chodzili przed frontem, patrzyli nam w oczy, ale oczywiście nikogo nie znaleźli. Dowództwo szybko przerzuciło nas w inne miejsce i nikt już nikogo nie szukał - Siergiej pstryka palcami na znak, że historię z napadem i gwałtem bez trudu udało się zamknąć.

Każdy bogacz ma swoją kryszę

Kiedy w lipcu 2000 r. podpisał kolejny kontrakt i wrócił na Kaukaz, od razu zrozumiał, jak wiele się zmieniło. Tym razem jego grupa jechała z Moskwy do Prochładnego na Kaukazie pociągiem - trzy doby. Na całą drogę dali im po puszce kaszy i tuszonki. Potem z Mozdoku do Chankały mieli się zabrać przygodnym helikopterem. Ale piloci (nawet ci, którzy lecieli pustymi maszynami) nie chcieli nikogo brać za darmo. Żądali po 300 rubli od łebka. Na miejscu oficerowie z nowymi też zaczęli ostro. Codziennie trzeba się było golić. Mundur, oporządzenie w absolutnym porządku. - W manierce zawsze musicie mieć przegotowaną wodę - wykładali chłopakom. Za najmniejsze przewinienie - zapowiadali - przepada "bojowe", czyli 820 rubli, które żołnierz kontraktowy dostawał za dzień służby.

- Ta zmiana nie powinna cię dziwić - tłumaczył mi oficer OMON-u (oddziałów specjalnych milicji), który niedawno wrócił z Kaukazu. - W Czeczenii prostym ludziom nasi wszystko już zabrali. Oczywiście, dalej są tam bardzo bogaci ludzie - tacy, co handlują paliwem, wódką, dziewczynami. Ale teraz, kiedy armia już od miesięcy stoi w miejscu, każdy taki czeczeński bogacz dorobił się swojej "kryszy", czyli chroniącego go wysokiego oficera rosyjskiego. Prosty żołnierz czy nawet oficer nie zajdzie już do takiego z ulicy po wideo, słoik kompotu czy butelkę wódki.

- Dziś dowódcy dorabiać się mogą tylko na własnych żołnierzach. W tych formacjach, które jeszcze biorą udział w walkach, żołnierz dostaje dziennie ponad 800 rubli. Dowódca pod błahym pozorem, za brak guzika przy kurtce czy za inne byle jakie przewinienie, może mu odebrać te pieniądze, a może się z nim podzielić. Pilot helikoptera czy kierowca ciężarówki powinien podwieźć żołnierza za darmo. Ale czemu wozić za darmo kogoś, kto miesięcznie zarabia tysiąc dolarów? - tłumaczy OMON-owiec.

Tylko przystać do bratwy

Siergiej wdepnął w znacznie poważniejszą aferę. Kiedy kolumna, w której jechał, wpadła w zasadzkę, zgubił automat. Zgłosił zgubę. Dwa tygodnie później zabrali go do aresztu. - Co się stało z twoją bronią? - Nie wiem. - A my wiemy. Z twojego automatu zastrzelili czeczeńską rodzinę.

- Oficer śledczy pokazał mi materiały śledztwa. Jakieś dziwne. Nie było w nich żadnych zdjęć zabitych, żadnych nazwisk. I zaproponował mi, że puści mnie na trzy tygodnie na urlop. Mam przywieźć ze sobą półtora tysiąca dolarów, a on ukręci łeb sprawie. Mnie armia w tym momencie była winna takie właśnie pieniądze. Pomyślałem, że teraz najważniejsze, jakoś się z tego wyplątać. Do kogo miałem iść na skargę? - tłumaczy się Siergiej.

W swojej jednostce dowiedział się, że zaległy żołd będą wypłacać najwcześniej za miesiąc. Znajomy chorąży obiecał, że może mu pomóc: - Dasz mi upoważnienie na odbiór całej sumy, a ja tobie od razu wypłacę 750 dolarów. Połowę stracisz, ale skoro chcesz szybko dostać pieniądze...

Przyszło prosić o pomoc rodzinę. Mama Siergieja sprzedała dom na wsi, telewizor, wideo, wieżę, które kupił za żołd z poprzedniego kontraktu.

Wrócił do Czeczenii, oddał pieniądze. Oficer śledczy przy nim postawił na teczce z dokumentami sprawy jakieś pieczęcie i napisał: "Podejrzany zginął w czasie działań bojowych".

- Co teraz zrobię? Nie mam grosza, nie mam domu. Żadnych szans na pracę, bo tych, co byli na froncie, wszyscy uważają za psychicznych i do roboty nie przyjmują. Zostaje pewnie tylko przystać do bratwy (mafii - red.)? Strzelam znakomicie. Nie tylko czeczeńskiej kurze potrafię odstrzelić głowę. A mówią, że ten, kogo za życia uznali za nieboszczyka, ma potem farta - wzdycha Siergiej.

Wacław Radziwinowicz, Moskwa

Copyright © Agora SA