Przegrana wojna o pamięć

Dla tych, którzy obalali komunistyczną dyktaturę, klęska w wyborach prezydenckich Corneliu Vadima Tudora nie była powodem do entuzjazmu. Trudno im było głosować na Iona Iliescu, postkomunistycznego aparatczyka. Rumunia dziś ?to wybór między rakiem a AIDS? - pisze z Bukaresztu Dawid Warszawski

Przegrana wojna o pamięć

Dla tych, którzy obalali komunistyczną dyktaturę, klęska w wyborach prezydenckich Corneliu Vadima Tudora nie była powodem do entuzjazmu. Trudno im było głosować na Iona Iliescu, postkomunistycznego aparatczyka. Rumunia dziś "to wybór między rakiem a AIDS" - pisze z Bukaresztu Dawid Warszawski

Bukareszteński "Marriott" otworzył podwoje zaledwie kilka miesięcy temu. Wielkie reklamy przy drodze z lotniska zachęcają: promocja, tylko 159 dolarów za noc. Dogodne położenie w sercu Bukaresztu, tuż obok parlamentu i gmachów rządowych.

"Marriotta" jest częścią faraonicznego kompleksu budowanego w latach 80. przez Ceau escu na własną i socjalizmu chwałę. Marmurowa fasada, wnętrze po amerykańsku lśnią od kryształowych kandelabrów, połyskuje bielą monumentalnych schodów. Ktoś powiedział o kalifornijskiej willi Boba Dylana, że to spotkanie złego gustu i miliona dolarów. Tu dolarów musiało być więcej. Budynek miał być rezydencją gości Ceau escu. Conducator dbał o ich bezpieczeństwo. Pięć metrów pod ziemią podwójne metalowe drzwi prowadzą do schronu o murach metrowej grubości. Gdy się pamięta, jak skończył Ceau escu, to przyznać trzeba, że takie budowy nie były przejawem jego paranoi, lecz przeciwnie - trzeźwej oceny sytuacji. Dziś w schornie mieści się hotelowy magazyn.

Zmarnowanych dziesięć lat

Przy robotach wykończeniowych na zapleczu hotelu pracują więźniowie zatrudnieni przez rumuńskich kooperantów - to kolejny przejaw ciągłości. Zmiast jednak towarzyszy z zaprzyjaźnionej Korei Północnej czy nieposkromionej Libii, korytarzami przechadzają się rumuńscy nowobogaccy, zachodni biznesmeni, których stać na noc za równowartość półtorej średniej rumuńskiej pensji. Obsługują ich młodzi ludzie świeżo po studiach, koniecznie bez doświadczenia w hotelarstwie, by nie zdążyli przesiąknąć złymi nawykami. Szkoli ich Polak z warszawskiego Marriotta. To jakby symbol: dla nowych Rumunów Polska to znak jakości, bo Polsce się udało: Balcerowicz, NATO, wkrótce Unia Europejska. Nawet jeśli komuniści, to Europejczyk Kwaśniewski, nie aparatczyk Ion Iliescu, a jak faszyści, to groteskowy Bubel, a nie Corneliu Vadim Tudor z 33 proc. popraciem wyborczym.

- Polska ma dobrze, bo Zachód wpompował w was miliardy dolarów, a o nas zapomniał - mówi z goryczą Nina Terenche z radykalnie antykomunistycznej "Romania Libera". W Marriotcie ambasada polska zorganizowała seminarium dla dziennikarzy obu krajów, by porównali doświadczenia w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego i integracji europejskiej. Zamiast tego było o krótkowzroczności i niewdzięczności Zachodu oraz o tragicznym losie Rumunii. Mogliśmy być w Polsce sprzed lat dziesięciu. Nawet w miesiąc po wyborach kac po Tudorze niewiele różni się od kaca po Tymińskim.

Ale w Rumunii ostatnich dziesięć lat zostało w dużym stopniu zmarnowane. Do roku 1996, pod rządami Iliescu, niewiele zrobiono, by zreformować gospodarkę czy zdemokratyzować życie polityczne, wiele natomiast, by umocnić władzę tych, którzy "ukradli rewolucję". Koalicja demokratów, wyniesiona do władzy w miażdżącym zwycięstwie 1996 r., rozpoczęła wprawdzie prywatyzację i reformy, lecz odchodzi w niesławie - skłócona i skorumpowana. W tym czasie gospodarka skurczyła się o 16 proc., a więc w stopniu porównywalnym z pierwszymi skutkami planu Balcerowicza w Polsce. Ale gdy u nas pozytywne rezultaty reformy były odczuwalne już po czterech latach, w Rumunii sytuacja większości obywateli uległa pogorszeniu. Ci, którzy zachowali jeszcze trochę nadziei, głosowali na Iliescu - żeby chociaż było jak dawniej. Reszta była za Tudorem - żeby ich wszystkich w tych Marriottach szlag trafił.

Wybór między rakiem a AIDS

"Rumuni nie głosowali na Tudora dlatego, że jest nacjonalistą" - powtarzano mi do znudzenia. W wielonarodowym kraju sąsiadującym z b. Jugosławią, podejrzewającym Węgry o zakusy na Transylwanię, a zarazem tęsknie spoglądającym ku Besarabii i Mołdawii, brzmiało to jak zaklęcie mające powstrzymać demona. Udowadniali mi, że "Romania Mare", antysemicki, antywęgierski, antycygański i antydemokratyczny organ Partii Wielkiej Rumunii, ma - zaledwie! - niewiele ponad 200 tys. nakładu, a na Tudora głosowały miliony ludzi. A przecież między turami głosowania złagodził on ksenofobiczną retorykę, zapewniał, że ma przyjaciół Węgrów i Żydów we władzach partii. Obiecywał, że w 48 godzin zaaresztuje wszystkich złodziei i aferzystów, skonfiskuje ich nieprawnie zdobyte majątki, a ich samych sądzić będzie publicznie, na stadionach. "Tym krajem da się rządzić jedynie z automatem w ręku" - przekonywał, i miliony rodaków przyznawały mu najwyraźniej rację.

Być może to nie ksenofobia Tudora była tym czynnikiem, który sprawił, że Rumuni masowo oddawali mu swe głosy. Jego ataki na spiskujących przeciw ojczyźnie Węgrów i wysysających ostatnią kroplę rumuńskiej krwi Żydów mniej zresztą musiały razić na tle dość powszechnej retoryki mediów, w której określenia w rodzaju "krwawy oprawca z komunistycznej Securitate" czy "złodziej i sługus Banku Światowego" należą do codziennego instrumentarium politycznych debat. Trudno było też Iliescu i jego partii nagle potępiać Tudora, skoro w pierwszej połowie lat 90. obie partie były w koalicji. Ba, wręcz współpracowały przy rehabilitacji marszałka Antonescu, jedynego zbrodniarza z czasów II wojny, któremu dziś w Europie stawia się pomniki. Niezbyt wiarygodnie musiały też brzmieć ataki byłego aparatczyka Iliescu, który teraz mówi, że zawsze był demokratą, a z "komunistycznymi głupotami" nie miał nic wspólneg, na komunistyczną przeszłość rywala. Wreszcie sami postkomunistyczni socjaldemokraci nie sąe wolni od nacjonalistycznych ciągot. - Patrzcie, rabin chce rządzić Rumunią - mówił o politycznych aspiracjach Petre Romana, szefa Partii Demokratycznej pochodzenia żydowskiego, czołowy działacz socjaldemokratów.

Jeśli nawet nie ksenofobiczna retoryka Tudora skłoniła Rumunów, by na niego głosować, to przecież ich do jego kandydatury nie zniechęciła. W II turze, po tym, jak media, intelektualiści i klasa polityczna zwarli szeregi wokół Iliescu, Tudorowi przybyło 750 tys. głosów od wyborców kandydatów pokonanych w I turze. Iliescu zwyciężył, bo ogromna większość tych głosów, prawie dwa i pół miliona, przypadła jednak jemu.

Tudor poparli zwłaszcza młodzi - jedna trzecia głosów - dobrze wypadł w zachodniej, lepiej rozwiniętej i najbardziej europejskiej, części kraju. Marian Odangiu, który w Timisoarze prowadzi niezależne Radio Vest, był zaskoczony. - Po I turze media postanowiły bojkotować Tudora, by bronić demokracji. Na naszej antenie mówiło się dużo o Tudorze. Cytowałem jego wiersze sławiące Nicolae i Elenę Ceau escu. Dzwonili młodzi słuchacze zdumieni, że nigdy o tym nie słyszeli. A to było zaledwie kilkanaście lat temu! Cytowaliśmy jego wściekłe ataki na Węgrów, których w Timisoarze jest 12 proc. My jesteśmy dumni, że to u nas zaczęła się rewolucja i że nigdy nie było tu etnicznych konfliktów. No i w II drugiej turze Tudor sromotnie przepadł.

Dla Odangiu i ludzi takich jak on, którzy 11 lat temu na ulicach Timisoary obalali dyktaturę, klęska Tudora nie jest powodem do entuzjazmu. Iliescu był tu właśnie, w Timisoarze, w latach 80. komunistycznym aparatczykiem. Trudno było im przekonywać ludzi, by na niego głosowali, bo zło, które się zrodziło po czterech latach rządów demokratów, jest jeszcze gorsze. "To wybór między rakiem a AIDS" - komentował dziennik "Evenementul Zilei".

Gorzej niż po wojnie

Wojna o pamięć chyba rzeczywiście jest przegrana. Na bukareszteńskim Cmentarzu Bohaterów groby poległych podczas grudniowej rewolucji 1989 r. odnowiono przed nadchodzącą rocznicą, ale kwaterę Bohaterów oddziela od reszty cmentarza przy ulicy Serban Voda mur. Tak jakby chciano powiedzieć: oni byli inni niż wy.

Na niewielkim cmentarzu Ghencea groby rodziny Ceau escu rozrzucone są wśród innych, ale blisko centralnego punktu - kościoła. Małżonkowie leżą oddzielnie - Elena pod zapuszczonym nagrobkiem z przekrzywionym krzyżem, Nicolae w grobie zadbanym i pokrytym kwiatami. Na krzyżu lśni czerwona gwiazda. Ich syn, playboy Nicu, który niczym oprócz pociągiem do kobiet, alkoholi i samochodów się nie wyróżniał, leży niedaleko, w grobowcu z białego marmuru, nie gorszym od tych, w jakich spoczywają Bohaterowie. - Naużywał się za nas wszystkich - mówi ni to ze złością, ni z sympatią, starszy pan w wyświechtanym płaszczu, który kładzie na płycie wiązankę.

- Żyjecie gorzej niż po wojnie, to się musi zmienić - grzmiał Iliescu na przedwyborczych wiecach. Ale to się nie zmieni szybko - kasa państwa jest pusta, prywatyzacja w powijakach, a nowy prezydent przebąkiwał podczas kampanii, że trzeba by raczej renacjonalizować "złodziejsko sprywatyzowane" zakłady. Bank Światowy zażąda zaciskania pasa, Unia - prywatyzacji, jeśli Rumunia ma w ogóle marzyć o członkostwie. Tymczasem na drodze do Europy wyprzedziła ją Bułgaria, której obiecano zniesienie wiz do krajów Unii. W Bukareszcie odebrano to jako zniewagę, kolejny dowód niewdzięczności Zachodu, którego Rumunia, jak nieustannie się tu przypomina, jest przedmurzem, co udowodniła choćby podczas wojny w Kosowie.

Ale teraz Belgrad znów jest dla NATO ważniejszy od Bukaresztu, Unia nie ma czasu na rumuńskie kłopoty. Na taryfę ulgową nowe władze nie mają co liczyć. Ile czasu minie nim Iliescu, nie mogąc dać ludowi chleba, będzie miał pokusę na kolejne igrzyska, np. powtórki z mineriad, marszy górników na stolicę, dzięki którym udawało się prezydentowi w pierwszej połowie lat 90. brutalnie tłumić opozycję? Tym razem jednak będzie musiał się spieszyć, bo na czele kolejnej mineriady stanąć może Tudor - i poprowadzić górników nie na siedziby demokratów, lecz na Marriotty.

- Iliescu powinien przeprowadzić kilka procesów skorumpowanych polityków - wzdycha Mircea Thoma z opozycyjnego pisma "Academia Catavencu". - Ale skoro to będą ludzie z poprzedniej ekipy, od razu podniesie się krzyk, że to polityczne represje. Mało tego, Iliescu potrzebuje poprzedniej ekipy. Nie tylko dlatego, że poparła go w II turze, ale przede wszystkim dlatego, że bez niej nie może rządzić. Jego socjaldemokraci nie mają w parlamencie większości, a partia Tudora to drugi co do wielkości klub parlamentarny.

Tudor nie musi robić nic - mówi Thoma. - Wystarczą cztery lata rządów komunistów z poparciem demokratów, żeby władza sama mu wpadła w ręce. No, chyba że przez te cztery lata zrobią coś innego niż przez poprzednie dziesięć lat. - Tudora nie należy demonizować - mityguje Odangiu. - To taki hajduk, janosik, który z ciupagą w ręku chce zaprowadzić porządek. Tak go widzą młodzi. To nie był głos za nacjonalizmem czy dyktaturą, lecz wyraz nadziei, że wreszcie zmiecie się całą brudną pianę i w końcu będzie normalnie.

Chodnikiem obok Marriotta idzie stara, zgięta wpół kobieta z workiem chrustu na plecach. Chrust jest pewnie kradziony w którymś z parków. Ona nie jest zagrożeniem dla Marriotta, nie dostrzega go nawet. Ale jej synom Tudor albo ktoś inny, kto zajmie jego miejsce - wcześniej czy później - wyłoży, że dlatego ten chrust, bo jest Marriott...

Na razie nie widać, by ktokolwiek miał zamiar tłumaczyć jej synom cokolwiek innego. I by ktokolwiek z Marriotta był wiarygodny, choćby miał rację po tysiąckroć.

Dawid Warszawski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.