SS Galizien to nie była zbrodnia zbiorowa

W przeważającej większości ukraińscy żołnierze SS Galizien byli to ludzie o czystych rękach, których błąd polegał na tym, że stanęli w czasie wojny po stronie Hitlera, a nie np. Stalina. Tych niewielu spośród nich, którzy byli zbrodniarzami należy karać, ale za zbrodnie, nie za pochodzenie ani przynależność - pisze Marcin Wojciechowski

SS Galizien to nie była zbrodnia zbiorowa

W przeważającej większości ukraińscy żołnierze SS Galizien byli to ludzie o czystych rękach, których błąd polegał na tym, że stanęli w czasie wojny po stronie Hitlera, a nie np. Stalina. Tych niewielu spośród nich, którzy byli zbrodniarzami należy karać, ale za zbrodnie, nie za pochodzenie ani przynależność - pisze Marcin Wojciechowski

Obejrzałem film "SS w Wielkiej Brytanii". Jego autor Julian Hendy ustami swoich bohaterów mówi, że być może po II wojnie światowej na Wyspy Brytyjskie wraz z 8 tys. byłych żołnierzy ukraińskiej dywizji SS Galizien dostała się niewielka grupa zbrodniarzy wojennych. Zdaniem autorów filmu do dziś żyje ich kilku lub kilkunastu (dla porównania wszystkich żyjących na Wyspach weteranów SS Galizien jest ok. półtora tysiąca). Hendy pyta, jak to się stało, że premier Clement Atlee zezwolił w 1947 r., by grupka kolaborujących z Hitlerem zbrodniarzy osiedliła się w Wielkiej Brytanii.

Informacja tej treści wystarczyła polskim mediom, by rozpętać burzę o "ukraińskich zbrodniarzach na Wyspach". Dziennikarka "Życia" (9 stycznia 2001) pyta szefa Instytutu Pamięci Narodowej prof. Leona Kieresa, czy Polska będzie domagała się od Londynu ekstradycji wszystkich 1500 żyjących kombatantów SS Galizien. - Niewykluczone - odpowiada Kieres. Henryk Suchar ("Wprost", nr 2, 2001) bezkrytycznie powtarza za twórcą filmu Julianem Hendy, że "SS Galizien była formacją zbrodniczą i należy przestać stosować wobec jej członków taryfę ulgową".

SS Galizien (po ukraińsku Hałyczyna) była jednostką liniową powołaną przez Niemców do walki z bolszewikami i ich partyzantką w kwietniu 1943r. Weszli do niej ukraińscy ochotnicy nie tylko z Galicji. Akcję rekrutacyjną prowadzono także na uniwersytetach niemieckich, na których w latach II wojny światowej studiowało kilka tysięcy studentów ukraińskich. Pod koniec wojny nabór prowadzono także w obozach jenieckich i koncentracyjnych, do których trafili żołnierze Armii Czerwonej pochodzenia ukraińskiego. Wejście do SS Galizien było dla nich szansą wydostania się z niewoli. Dowódcą dywizji był Niemiec, podobnie zresztą jak większość kadry oficerskiej. Ukrainiec stanął na jej czele dopiero na początku 1945 r., gdy zmieniono jej nazwę na I Dywizję Ukraińskiej Armii Narodowej. Dodajmy, że pod tą nazwą i pod ukraińskim dowództwem dywizja nie tylko nie popełniła żadnych zbrodni przeciwko cywilom, ale nie brała nawet udziału w żadnej operacji przeciwko aliantom.

W SS Galizien były dwa pułki policyjne - dowodzone przez Niemców - przeznaczone do walki z partyzantami. To właśnie one uczestniczyły w masakrze wsi Huta Pieniacka pod Lwowem 23 lutego 1944 r. Towarzyszyły im regularne oddziały niemieckie i inne formacje kolaboranckie. Pacyfikacja wsi była odwetem za zabicie kilka dni wcześniej przez stacjonujących we wsi partyzantów (prawdopodobnie radzieckich) dwóch żołnierzy pułków policyjnych. Po rozpoczęciu szturmu na Hutę Pieniacką partyzanci uciekli do lasu, a okrucieństwo napastników skupiło się na bezbronnych cywilach. W ciągu jednego dnia zamordowano 850 ludzi. Hendy twierdzi, że kilku uczestników masakry w Hucie Pieniackiej do dziś mieszka w Wlk. Brytanii. W filmie nie ma jednak na to żadnych dowodów poza stwierdzeniem, że jest to możliwe. Zajmujący się od 12 lat SS Galizien historyk Michael Melnyk (jego ojciec służył w dywizji) mówi, że na Wyspach mieszka do dziś kilku żołnierzy batalionów policyjnych. Nie wiadomo jednak, czy byli w Hucie Pieniackiej. Hendy twierdzi, że ma ich nazwiska, ale nie podaje ich w filmie - rzekomo za radą prawników. Obiecuje za to, że przekaże je Instytutowi Pamięci Narodowej w Warszawie. Dopiero po konfrontacji nazwisk z wynikami śledztwa prowadzonego przez Polskę po wojnie i w latach 90. będzie można ustalić, czy osoby mieszkające na Wyspach rzeczywiście brały udział w masakrze, a nie np. pilnowały w tym czasie koszar.

Hendy nie docieka, co stało się z niemieckimi oficerami dowodzącymi SS Galizien, w tym pułkami policyjnymi. Nie wiadomo, czy żyją, czy po powrocie do Niemiec ktoś pytał się ich o to, co robili w czasie wojny. A przecież w wojsku jest tak, że w pierwszym rzędzie odpowiedzialność ponoszą ci, którzy wydają rozkazy, choć oczywiście nie zmywa to winy z wykonawców. Podobnie jest z innymi zbrodniami, o których opowiada Hendy w swoim filmie. Stwierdza tylko, że uczestniczyli w nich Ukraińcy, a potem sugeruje, że mogli trafić do SS Galizien, a wraz z nią do Wlk. Brytanii. Poza hipotezami, przypuszczeniami świadków i niektórych historyków, dokument nie dostarcza jednak na to żadnych dowodów. Aby zbadać zawarte w filmie sugestie, potrzebne jest spokojne śledztwo, prowadzone przez profesjonalistów, a nie historyków-amatorów jak Hendy. Tymczasem zamiast śledztwa w Polsce wszczyna się polityczną awanturę.

Hendy oskarża byłego premiera Wielkiej Brytanii Clementa Atlee o to, że w 1947 r. wraz z 8 tys. byłych żołnierzy SS Galizien na skutek niedostatecznej kontroli na Wyspy mogła wjechać niewielka grupa zbrodniarzy. Można jednak odwrócić to rozumowanie. Swoją decyzją premier Clement Atlee uratował życie 8 tys. ludzi, z których większość miała przed wojną obywatelstwo polskie. W ZSRR niechybnie czekałaby ich kula w łeb za kolaborację z Niemcami. W przeważającej większości - jak przyznaje Hendy oraz występujący w filmie historycy - byli to ludzie o czystych rękach, których błąd polegał na tym, że stanęli w wojnie po stronie Hitlera, a nie np. Stalina. A zbrodniarzy należy rzecz jasna karać, ale za zbrodnie, nie za pochodzenie.

Marcin Wojciechowski

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.