Mur z otwartymi drzwiami

?Witamy w romantycznym mieście kamieniczek z pruskiego muru? - taki szyld wita podróżnych na dworcu w Celle, 30 km od Hanoweru. Naa spokojnej i zamożnej zachodnioniemieckiej prowincji mur wyrósł tymczasem wokół ośrodka dla imigrantów - pisze Anna Rubinowicz

Mur z otwartymi drzwiami

"Witamy w romantycznym mieście kamieniczek z pruskiego muru" - taki szyld wita podróżnych na dworcu w Celle, 30 km od Hanoweru. Naa spokojnej i zamożnej zachodnioniemieckiej prowincji mur wyrósł tymczasem wokół ośrodka dla imigrantów - pisze Anna Rubinowicz

Celle, 70-tysięczne miasto, wabi turystów malowniczą starówką pełną wąskich uliczek, pokrzywionych ze starości, ale wypielęgnowanych kamieniczek z charakterystycznym czarnym szkieletem z drewnianych belek wypełnionym bielonym murem. Celle jest miastem statecznych urzędników i zamożnych prawników. Tu mieści się gros dolnosaksońskich sądów, prokuratura, więzienie. Dla turystów jest zamek i park w stylu angielskim. Niedrogo i dobrze można zjeść - jak wszędzie w Niemczech - u Włocha, Indonezyjczyka, Hindusa i w tureckim barze. Na parapetach mnóstwo zieleni, szyby i witryny lśnią czystością jak w stereotypie niemieckiego miasteczka.

Latem, kiedy cały kraj pogrążony był w emocjonalnej debacie o skrajnej prawicy i niechęci do cudzoziemców, idylliczne Celle trafiło do gazet i telewizji. Nie doszło tu wprawdzie do żadnego rasistowskiego przestępstwa, ale miasto jednogłośnie postanowiło wznieść mur wokół ośrodka dla azylantów. I nikt nie pomyślał, co to tak naprawdę oznacza.

Musieliśmy coś zrobić

- To nie jest mur wokół getta - to pierwsze słowa Michaela Lindenberga, rzecznika policji w Celle, na mój widok. Sucho przytacza statystyki policyjnych interwencji w domu dla azylantów w minionym roku: jedno zabójstwo, trzy gwałty i pięć prób zgwałcenia, 17 kradzieży, 23 uszkodzenia ciała, 17 podpaleń i uszkodzeń mienia, trzy fałszerstwa dokumentów, 113 naruszeń ustawy antynarkotykowej, 67 interwencji z powodu zakłóceń ciszy i porządku publicznego.

Dom dla azylantów przy drodze wylotowej na Hamburg jest starym zniszczonym hotelikiem, w którym od dekady umieszczani są cudzoziemcy ubiegający się o azyl polityczny w Niemczech. - Do 1998 r. mieliśmy same rodziny i prawie nie było problemów, najwyżej sąsiedzi narzekali na hałasy, bo było dużo dzieci, a afrykańskie i muzułmańskie rodziny prowadzą inny tryb życia niż Niemcy - mówi Jutta Bahrs, jedyna pracownica socjalna ośrodka. - Potem władze stwierdziły, że nie ma tu warunków dla rodzin, zaczęliśmy dostawać samych młodych mężczyzn. I zaczęły się kłopoty.

Ośrodek może w wieloosobowych pokojach przyjąć 80-90 osób. Niekiedy jednak gnieździło się tam dwa razy więcej ludzi, niż było zameldowanych. Młodzi samotni mężczyźni, w większości 18-25-letni, z różnych stron świata - Bałkanów, Afryki, Syrii i Turcji. Całymi dniami nie mają nic do roboty (azylantom w Niemczech nie wolno było do niedawna pracować). Mają za mało pieniędzy, aby przyjemnie spędzać czas - na utrzymanie dostają 350 marek miesięcznie w bonach żywnościowych i odzieżowych oraz 80 marek gotówką kieszonkowego. W sumie jedna szósta zarobków przeciętnego robotnika. Nie mogą się ze sobą dogadać, toczą walki o prymat w pokoju i domu, no i o niemieckie dziewczyny.

Szybko pojawiły się narkotyki. Handlowano nimi na zapleczu parceli, gdzie rosną krzaki i stoją rzędy garaży należących do sąsiednich domów. - Wieczorami i w weekendy ciągle podjeżdżały auta, coś odbierały i znikały. Kręciło się tam coraz więcej naszej młodzieży - mówi Astrid Peters, szefowa CDU w Celle. - W krzakach znajdowano zużyte strzykawki, mieszkańcy skarżyli się na nieprzyjemne zaczepki, mówili, że boją się chodzić koło garaży. Policja zatrzymywała podejrzanych, rekwirowała narkotyki, ale nie mogła udowodnić, do kogo należą, bo nawet nie wiedzieliśmy, kto tam naprawdę mieszka. Więc nikogo nie można było ukarać. Gdy w gazecie pojawił się wielki raport o ośrodku dla azylantów pod tytułem "Bezsilne władze", musieliśmy coś zrobić.

Mur wokół ośrodka wydał się radnym panaceum na kłopoty z azylantami. - Nigdy w życiu nie wpadłabym na pomysł, aby izolować cudzoziemców, więc i w tym przypadku nie miałam złego skojarzenia, bo traktowałam to jako techniczny środek, by zaprowadzić porządek - mówi szefowa wydziału spraw socjalnych urzędu miasta Sigrid Maier-Knapp-Herbst. Astrid Peters dodaje: - Nie uprawiamy polityki symbolicznej, tylko działamy w interesie naszych mieszkańców.

Dopiero protest pastora Martina Rangego, który od lat angażuje się w działania na rzecz cudzoziemców, zwrócił uwagę na wątpliwą wymowę muru. - Od razu pomyślałem o getcie, to się przecież u nas, w Niemczech, narzuca - mówi pastor Range. - Przekonałem Zielonych, że mam rację, ale było za późno i nawet debata w lokalnej gazecie nie pomogła.

Mur stanął jesienią, ma 1,80 m wysokości i otacza całą parcelę. Ale drzwi ośrodka nadal są otwarte i nikt nie sprawdza wchodzących. Opiekunka socjalna pracuje nadal tylko na pół etatu - wieczorami i w weekendy azylanci są sami. Policja nie potrafi ocenić, czy mur zmniejszył przestępczość. Mieszkańcy są jednak sceptyczni. Ich zdaniem azylanci w Celle nadal handlują narkotykami. - Przysuwają do muru stół i podają paczuszki z narkotykiem górą - opowiada jeden z moich rozmówców.

Jutta Bahrs nie jest zwolenniczką muru. - To, że jest spokojniej, nie wynika z istnienia muru, tylko z tego, że mam teraz 25 azylantów, a nie setkę - mówi opiekunka socjalna ośrodka. - Najgorsi dealerzy narkotykowi albo zostali deportowani, albo zapadli się pod ziemię. Pewnie bali się kontroli z prawdziwego zdarzenia. Może trzeba było poczekać i nie budować muru, tylko za te 120 tys. marek zatrudnić więcej opiekunów?

- Nie jesteśmy w stanie postawić przy każdym azylancie strażnika, to są dorośli ludzie - mówi pani Knapp-Herbst. - Nie będziemy też urządzać kontroli przy wejściu, bo nie chodzi o wywołanie wrażenia "państwa siły". Naszym celem było tylko dać do zrozumienia zarówno azylantom, jak i mieszkańcom, że państwo nie pozwoli grać sobie na nosie.

Skąd te domy?

Urząd socjalny w Celle, którym kieruje pani Knapp-Herbst, ma pod opieką ok. 3,5 tys. cudzoziemców (5 proc. mieszkańców, poniżej niemieckiej średniej). Ośrodek dla azylantów nie jest jedynym ogniskiem zapalnym, choć przeważnie Niemcy i obcokrajowcy żyją "spokojnie obok siebie, nie wadząc sobie wzajemnie".

Celle jest dużym skupiskiem kurdyjskim - żyje tu 2,5 tys. Kurdów jazydów (wyznanie łączące elementy islamu, chrześcijaństwa, judaizmu i dawnych wierzeń indoirańskich). To wspólnota hermetyczna, konserwatywna w obyczajach, nieskłonna do integracji. Kilka dni przed moim przyjazdem w miejskim parku 20-letni Kurd zastrzelił swą 21-letnią siostrę, która od paru miesięcy mieszkała z niemieckim chłopakiem. - To, co zrobił, jest nie do przyjęcia nie tylko dlatego, że to morderstwo, ale i z powodu tradycyjnych poglądów, jakie go do tego skłoniły - mówi pani Knapp-Herbst. - Cudzoziemcy muszą znać i przestrzegać norm, jakimi kieruje się społeczeństwo, w którym żyją.

- Takie wypadki tylko wyostrzają negatywny wizerunek cudzoziemców i podsycają "podskórną ksenofobię" w mieście - obawia się Georgia Langhans, radna Zielonych. - Tym bardziej że Celle to konserwatywne, "ciasne" miasto. Czy to przypadek, że cztery lata temu w wyborach komunalnych skrajnie prawicowi republikanie zebrali tu ponad 5 proc. głosów i wprowadzili do rady miasta dwie osoby? Choć w Celle nie odnotowano przypadków skrajnie prawicowej przemocy, to przecież jedna z neonazistowskich grupek Kameradschaft 73 właśnie tutaj produkuje swoją stronę internetową.

Georgia Langhans i Sigrid Knapp-Herbst martwią się tlącym się od kilku lat konfliktem między niemiecką większością a Kurdami. Poszło o domy kupowane podobno masowo przez Kurdów. W najlepszych dzielnicach, za gotówkę i po wygórowanych cenach. Dwa lata temu burmistrz Celle Martin Biermann (CDU) publicznie wyraził podejrzenie, że to jakiś nieczysty interes, bo skąd niby ci biedni, wielodzietni Kurdowie mają pieniądze na takie domy. "Sygnały od ludności" wskazywały na dwa źródła - oszustwa z zasiłkami socjalnymi na wielką skalę albo brudne pieniądze PKK, nielegalnej terrorystycznej organizacji walczącej o kurdyjskie państwo. Wiadomo, że PKK handluje narkotykami i wymusza haracze od kurdyjskich emigrantów w Europie Zachodniej. Celle jest twierdzą PKK. Burmistrz Biermann zgromadził dokumentację 340 przypadków kupna domów przez Kurdów w Celle i wezwał prokuraturę do wyjaśnienia zarzutów. Kilka miesięcy temu prokuratura umorzyła wszystkie postępowania prócz dwóch spraw, w których Kurdom udowodniono bezprawne korzystanie z zasiłków mieszkaniowych.

- To byłaby okazja, aby burmistrz publicznie przeprosił Kurdów za pomówienie - uważa pani Langhans. - Ale nic podobnego! Biermann oświadczył, że brak wyników śledztwa nie świadczy o tym, że nie było przestępstwa. Mówienie, że wszyscy azylanci handlują narkotykami, a Kurdowie kupują domy za brudne pieniądze, to świadome i odgórne podsycanie waśni.

- Nikogo nie obchodzi, że Kurdowie żyją skromniej niż Niemcy, bardziej oszczędzają, więcej sobie wzajemnie pomagają, także przy budowie i remontach - mówi pastor Range. - Sprawdzałem w kilku bankach i wszystkie potwierdzały, że Kurdowie biorą takie same kredyty mieszkaniowe jak Niemcy. To czyste uprzedzenie.

- Śledztwo rozbiło się o mur milczenia, a nie dlatego, że wszystko było zgodne z prawem - uważa natomiast Astrid Peters z CDU. - Wszyscy w mieście wiedzą, że oni nie mogli kupić wszystkich tych domów legalnie. Georgia Langhans jest przekonana, że za parę miesięcy Celle przeżyje kolejną odsłonę w awanturze o kurdyjskie domy, bo zbliżają się wybory komunalne. Jest oburzona, jak burmistrz Biermann "miał czelność stanąć w pierwszym szeregu walki ze skrajną prawicą, sprowadził wystawę o zagrożeniach ze strony neonazistów, skoro rozpowszechnia swoje bezpodstawne podejrzenia wobec Kurdów".

- Sprawa kurdyjskich domów tylko powiększy dystans między nami a Kurdami. To nie jest typowy problem naszego miasta ani nawet Niemiec - przyznaje pani Knapp-Herbst. - Ale są ludzie, którzy nie umieją sobie radzić z odmiennością. Oni po prostu panicznie boją się obcych.

Anna Rubinowicz, Celle

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.