Klinika złamanych serc

Miała leczyć tylko nastolatków, ale problem okazał się dużo poważniejszy. W Niemczech powstała pierwsza na świecie klinika dla nieszczęśliwie zakochanych.

Godz. 8 rano. 17-letni Martin i jego mama zmierzają w kierunku beżowego budynku. Ona zostanie na korytarzu, poczeka na syna. On wejdzie do niedużego przytulnego pokoju. Usiądzie przed dr Birgit Delisle wśród kilku nastolatków z podobnymi problemami i zacznie swą opowieść. Miał dziewczynę - 20-letnią Elizabeth. Rok, który wspólnie spędzili, był najpiękniejszym w życiu chłopaka. Ale ona odeszła, mówiąc mu, że jest dzieciakiem. Martin nie mógł tego znieść, połknął garść tabletek. Trafił do miejskiego szpitala - odtruli mu organizm, ale psychiki nie mogli naprawić. Matka od jednego z lekarzy dostała kartkę z adresem monachijskiej kliniki i dopiskiem "Tam jest klinika dla złamanych serc". Ile potrwa leczenie Martina? Nie wiadomo - może dwa tygodnie, może nawet trzy miesiące.

Schwabing to największy szpital w Monachium, ma 1253 łóżka i blisko 3 tys. osób personelu. Klinika złamanych serc, która powstała tu kilkanaście dni temu, ma osobne wejście i personel, który nie nosi białych kitli. - Powodów otwarcia kliniki jest mnóstwo. Wzrasta liczba samobójstw wśród młodzieży zawiedzionej w miłości. Jest mnóstwo ośrodków pomagającym niemalże wszystkim - od maltretowanych po bezrobotnych - ale do nieszczęśliwie zakochanych mamy lekceważący stosunek. A prawda jest taka, że nieszczęśliwa miłość to jedno z najboleśniejszych doznań. Jej skutki mogą być niebezpieczne dla zdrowia i życia - powiedziała brytyjskiemu portalowi Ananova dr Birgit Delisle, pomysłodawczyni kliniki.

Jak wygląda leczenie w klinice złamanych serc? Pacjenci uczestniczą - za darmo - w sesjach psychoterapeutycznych. Dzięki nim mają przestać myśleć o sobie: "Jaki ja jestem beznadziejny". Na razie w klinice działają grupy dla nastolatków, bo takie było pierwotne założenie dr Delisle, ale niedługo mogą pojawiać się też dla dorosłych. Psychologowie mówią: - Urywają nam się telefony. Najstarszy pacjent, jaki się zgłosił, a właściwie w sprawie którego zadzwoniła córka, miał 65 lat.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.