Rosja - upadłe imperium

Rosja była jednocześnie metropolią i krajem kolonialnym dla swych mieszkańców, którzy z tej przyczyny nigdy nie stali się obywatelami, lecz zawsze byli poddanymi. W którym kierunku się zwróci po dekolonizacji? Pierwsza część eseju Er nesta Skalskiego

Za jednego bitego dają dwóch, których nie bito - głosiło rosyjskie porzekadło z czasów, kiedy chłopami handlowano z majątku do majątku. Aby jednak bicie odnosiło skutek, głowa musi prawidłowo odbierać sygnały z tyłka, a tu czasem trudno o jednoznaczność. Dla jednych atak terrorystów na moskiewski teatr to porażka Putina, który nawet stolicy nie może zapewnić bezpieczeństwa, lecz on sam całość wydarzenia ocenia jako swój sukces i sporo Rosjan rozumuje tak samo.

Zadufane w sobie narody nieraz nie zdają sobie sprawy z przyczyn swych klęsk. Tak stało się z Niemcami, którzy po I wojnie światowej uznali, że ich kapitulacja to była zdrada, "cios w plecy" armii niemieckiej - choć już wcześniej sztab generalny Rzeszy przewidywał nieuchronność porażki na froncie zachodnim. Podobnie wielu Rosjan po roku 1991 nie rozumiało, z jakiego powodu upadł ZSRR, skoro do tej pory był supermocarstwem dorównującym USA. Przecież żadne obce czołgi nie dudniły na placu Czerwonym. Wytłumaczenie mogło być tylko jedno - zdrada.

W Niemczech niezrozumienie przyczyn klęski zaowocowało Hitlerem i rewanżem w postaci II wojny światowej. W Rosji poszło lepiej, ale musiało upłynąć dziesięć lat, zanim prezydent Putin wyciągnął wnioski z historii. W maju zeszłego roku, podpisując w bazie pod Rzymem układ z NATO, bardzo oględnie skwitował bezprecedensową klęskę: "Na konfrontacji więcej straciliśmy, niż zyskaliśmy". I dodał: "Rosja wraca do rodziny narodów cywilizowanych".

Zwrot polityczny w stosunkach z Zachodem Putin zawdzięcza atakowi z 11 września. Na samolotach uprowadzonych przez terrorystów al Kaidy mógłby być napis: "Od ben Ladena dla Putina" - zauważył trafnie Siergiej Kowaliow, rosyjski obrońca praw człowieka. Dzięki tej tragedii administracja kremlowska znalazła bowiem okazję do nawiązania komfortowych stosunków ze Stanami Zjednoczonymi i Zachodem.

To oczywiście prawda, co mówi Siergiej Kowaliow. Ale nie cała prawda.

Rosyjskie fatum

Państwo rosyjskie potrafiło wyciągać wnioski z klęsk militarnych. Po sromotnie przegranej bitwie pod Narwą (1700 r.) Piotr I ze zdwojoną siłą wziął się do reformowania państwa i armii, doprowadzając w 1709 r. do zwycięstwa nad Szwedami pod Połtawą. To wtedy Rosja zaczęła być mocarstwem europejskim.

Sto parę lat później zaś zwycięstwo nad Napoleonem skłoniło cara Aleksandra I do porzucenia planów reformatorskich. Po co zmieniać, skoro Rosja - taka, jaka była - stała się państwem numer jeden w Świętym Przymierzu? Dopiero gdy klęska w wojnie krymskiej (1853-55) ukazała zacofanie ekonomiczne, technologiczne i militarne pańszczyźnianego kraju, przyszedł czas na cara reformatora Aleksandra II.

Minęło pół wieku i kolejna klęska - tym razem w wojnie z Japonią 1904-05 - zapoczątkowała kolejny proces modernizacji Rosji. Ale wkrótce przyszła I wojna światowa, zakończona puczem bolszewików, i Rosja - by nawiązać do Putina - na kilka pokoleń wypadła "z rodziny narodów cywilizowanych". Istnieje wszelako pytanie: czy kiedykolwiek należała do tej rodziny?

W Polsce udziela się dwóch różnych odpowiedzi, które umownie można wiązać z nazwiskami Józefa Mackiewicza i Jana Kucharzewskiego. Mackiewicz spędził szkolne lata w Sankt Petersburgu, europejskiej metropolii kulturalnej. Carska Rosja ze swoją specyfiką była dlań krajem w miarę normalnym, który zdławili i zrujnowali dopiero bolszewicy. Autor "Kontry" był zaciekłym wrogiem komunizmu, ale Rosję uważał głównie za jego ofiarę.

Gdy zaś chodzi o Kucharzewskiego, już tytuł jego monumentalnego dzieła mówi sam za siebie - "Od białego caratu do czerwonego". Dla tego historyka komunizm był naturalnym dziedzicem rosyjskiego samodzierżawia. Opis podróży markiza de Custine'a do Rosji Mikołaja I czy wspomnienia Dostojewskiego z katorgi pokazują, że okrutna dyktatura i gułag to tylko straszniejsza wersja tego, co w tym kraju było od zawsze.

Dmitrij Trienin, rosyjski politolog, autor wydanej w 2000 r. książki "The end of Eurasia" ("Koniec Eurazji"), zdaje się raczej przychylać do Kucharzewskiego. Twierdzi, że rosyjską ekspansję w minionych wiekach determinowały czynniki geograficzne. Rosjanie zamieszkują rozległe, otwarte terytorium, pozbawione naturalnych granic. Łatwo przez nie przemieszczać wojska, co też często czyniono. Najstraszniejszy był najazd Mongołów w XIII w. i tatarska okupacja, która ostatecznie skończyła się dopiero w wieku XVI. Trzy stulecia niewoli zdegradowały Ruś, wytrąciły ją z cywilizacji europejskiej i pozostawiły głębokie ślady w mentalności jej mieszkańców. Jednym z nich było stałe poczucie zagrożenia i związana z tym potrzeba posiadania dużego, silnego, jednolitego państwa, gdyż mongolski podbój możliwy był tylko w warunkach rozbicia feudalnego.

Tak się złożyło, że zjednoczenia Rosji dokonało niewielkie Księstwo Moskiewskie. Położone na ówczesnych peryferiach, stosunkowo słabo kontrolowane przez Tatarów zaczęło w bezwzględny sposób zajmować okoliczne państewka, czyniąc z tego swą historyczną misję - "zbieranie ziemi ruskiej". W XV w. po upadku Konstantynopola, kiedy Księstwo Moskiewskie było już duże i silne, rodzi się w nim ideologia Trzeciego Rzymu. Pierwszym centrum cywilizacji chrześcijańskiej miał być Rzym, drugim Bizancjum, a trzecim i ostatnim - Moskwa.

Za Iwana Groźnego księstwo stało się Carstwem Moskiewskim, za Piotra Wielkiego - Imperium Rosyjskim. I przez cały czas, aż do końca XIX w., prowadziło ekspansję terytorialną. Trienin przy różnych okazjach przypomina, że owe podboje były zdeterminowane przez geografię i historię Rosji. Carowie byli przeświadczeni, że ich kraj jest odsłonięty ze wszystkich stron, stale zagrożony i pozbawiony sojuszników. W tej sytuacji polityka sprowadzała się do założenia, że wrogów trzeba odepchnąć jak najdalej od centrum państwa. Dlatego Rosja stale rozszerza swe granice na obu kontynentach - w Europie i Azji.

Koncepcja odsuwania wrogów okazała się mało skuteczna. Iwan Groźny już był pobił Tatarów, a oni raz jeszcze zajęli i spustoszyli Moskwę. W XVII w. Polacy zajęli Moskwę z Kremlem. Szwedów Piotr I pobił, lecz pod Połtawą, na lewobrzeżnej Ukrainie. Napoleon zajął Moskwę. Niemcom w 1918 r. Lenin musiał oddać Ukrainę, Białoruś i kraje bałtyckie. W II wojnie światowej podeszli pod Moskwę, Leningrad, Stalingrad i Kaukaz. Za każdym razem Rosja w końcu zwyciężała, ale kosztem ogromnych strat w ludziach i zniszczeń. Do jej władców jakoś nie docierało, że geopolityka to nie wszystko. Że usytuowanie kraju to rzecz istotna, ale na wiele się nie zda, jeśli kraj jest zacofany i słaby. A im szybsze wojska i nowocześniejsza broń, tym mniej się liczą wielkie przestrzenie i wielkie armie.

Powstająca w ten sposób Eurazja - twierdzi Trienin - nie była symbiozą Europy i Azji, ale formą ekspansji Rosji. Do niedawna dość powszechnie wierzono, iż tożsamość i los państw zdeterminowane są przez ich położenie geograficzne i obszar, a także dostęp do surowców i rynków zbytu. Kraje prowadziły więc agresywną geopolitykę na miarę swych sił i możliwości. Jednakże geopolityka rosyjska miała dość specyficzny charakter. Mocarstwa europejskie podbijały nowe tereny z dala od własnych metropolii. Dlatego Wielka Brytania, Francja, Belgia, Holandia, nawet kajzerowskie Niemcy mogły utrzymywać bezwzględny reżim w koloniach, natomiast u siebie, w Europie, były krajami demokratycznymi, zapewniającymi pełnię praw swoim obywatelom. Tymczasem tożsamość Rosji zmienia się wraz z rozrostem jej terytorium. Rosja była jednocześnie metropolią, kolonią i obozem wojskowym. Stąd zapewne brała się bezwzględność reżimu wobec własnych poddanych, którzy de facto nigdy nie stali się obywatelami.

Bolszewicki Trzeci Rzym

Historyk Jurij Afanasjew, jeden z czołowych polityków demokratycznych z przełomu lat 80. i 90., twierdzi, że bolszewicka ideologia "proletariackiego internacjonalizmu" była bezpośrednią kontynuacją rosyjskiego imperialnego mesjanizmu (Moskwa - Trzeci Rzym). Z tej przyczyny komunizm od samego początku był nie tylko wewnętrzną sprawą Rosji, ale problemem dla świata. Pod sztandarem ostatecznej rozprawy z kapitalizmem Związek Radziecki zaangażował się w ponad 50 wojen i konfliktów zbrojnych, w których miliony ludzi straciły życie. Przez wiele lat światu groziła zagłada wskutek konfrontacji dwóch bloków. Krótki wiek XX, zamykający się w latach 1914-91, przebiegał zdaniem Afanasjewa pod znakiem Rosji, choć przecież był wiekiem hegemonii amerykańskiej.

Poczucie zagrożenia rodzi potrzebę silnej władzy dyktatorskiej, a ta z kolei potrzebuje "wroga", będącego dla tyranii źródłem legitymizacji. Ową zależność do perfekcji doprowadzili komuniści. Wojna domowa, którą wywołali, była uzasadnieniem dla terroru komunizmu wojennego z lat 1917-21. Później - zgodnie z teorią Stalina - w miarę sukcesów w budowie socjalizmu nasilała się walka klasowa, co miało usprawiedliwiać okrucieństwa kolektywizacji czy wielką czystkę z lat 30. Po wojnie zadekretowano moralną i polityczną jedność narodu sowieckiego, ale dyktatura bynajmniej nie zelżała. Kilkanaście milionów siedziało w łagrach, siedem milionów służyło pod bronią, kraj straszliwie zniszczony przez wojnę, z milionami inwalidów, wdów i sierot, uginał się pod ciężarem zbrojeń nuklearnych.

W teorii miało się to zakończyć klęską kapitalizmu i triumfem komunizmu na całym świecie. Kapitalizm miał upaść, gdyby zaatakował "obóz pokoju" z ZSRR na czele, ale też mógł upaść wskutek pokojowego współzawodnictwa gospodarczego, w którym komunizm wykazałby swą wyższość. Dlatego też w polityce ZSRR występowały na przemian okresy histerii wojennej i "pokojowego współistnienia". Jak trafnie zauważył George Kennan w memoriale z 1946 r. (drukowanym w "Gazecie" z 20-21 lipca 2002 r.), "teoria o nieuchronnym upadku kapitalizmu ma ten szczęśliwy aspekt, iż nie każe się spieszyć". Rosja ma czas. Ustępuje, gdy musi. Zwycięstwo przeciwnika to dla niej nie klęska.

To państwo zawsze było zaborcze, lecz rzadko awanturnicze. Do zajęcia Polski w XVIII i XX w. poszukiwało wspólników. Przeciw napoleońskiej Francji, a także w obu wojnach światowych walczyło w koalicji. Kryzysy berliński i kubański były próbą sił i Moskwa potrafiła w porę ustąpić.

Czy historia Rosji w XX w. mogła potoczyć się inaczej? Czy rewolucja bolszewicka była koniecznością dziejową? Czy też po obaleniu caratu kraj ten mógł się stać normalnym członkiem rodziny narodów cywilizowanych? Mógł likwidować pozostałości gospodarki feudalnej i stopniowo ewoluować ku rządom prawa oraz systemowi demokratycznemu?

Piotr Stołypin, rosyjski premier w latach 1906-11, twierdził, że potrzeba tylko dwudziestu lat, by generalnie odmienić oblicze Rosji. W możliwość ewolucji politycznej tego kraju na modłę zachodnią wierzą też współcześni historycy niekomunistyczni - choćby Michaił Heller i Aleksander Niekricz, autorzy popularnej "Utopii u władzy". Trienin pozostaje sceptyczny wobec owego scenariusza. Eurazja, będąca hybrydą metropolii i kolonii, stale zmagała się z tendencjami odśrodkowymi, a tym samym nie mogła rozwijać demokracji. Nie mogła się zeuropeizować czy zmodernizować pod żadnym względem. Polityka Stołypina nie miała zapewne dłuższej perspektywy.

Sam się obalił

W pierwszych ponurych tygodniach stanu wojennego przyszedł do mnie niespodziewanie (telefony były wyłączone) Jacek Maziarski, by oznajmić, że Andriej Amalrik miał rację - ZSRR nie przetrwa do roku 1984 [Amalrik - rosyjski dysydent, autor artykułu "Czy Związek Sowiecki przetrwa do roku 1984?" - red.]. Tak mnie rozczulił, że wyjąłem ostatnie kartkowe pół litra. I choć Związek przetrwał o siedem lat dłużej, nie uważam swojego gestu za chybiony.

W tym czasie byłem już optymistą dziejowym, do czego przyczyniła się rozmowa z Adamem Bromkem, politologiem, Polakiem, pracującym wówczas w Kanadzie. Równowaga między Zachodem i Wschodem, w szczególności między USA i ZSRR - wywodził Bromke - już nie istnieje. Rosja przegrywa wyścig cywilizacyjny. I choć Zachodowi wciąż opłaca się udawać, że Sowiety są superpotęgą, to jednak nożyce z każdym dniem rozwierają się coraz bardziej.

- Przetłumacz tym Amerykanom - wołał sowiecki dziennikarz do polskiego na bankiecie po jednym z międzynarodowych spotkań - że jak ma być równowaga w rakietach, to musimy ich mieć trzy razy więcej, bo u nas tylko co trzecia odpala!

Imperia efemerydy - Napoleona czy Hitlera - powstawały szybko i jeszcze szybciej upadały. Imperia zadomowione w historii - rzymskie czy otomańskie - trwały wiekami i rozkładały się przez pokolenia. Procesy rozkładu były burzliwe, obfitowały w wojny, bunty, kryzysy wewnętrzne. Taki sam los miał czekać Rosję sowiecką, która przejęła schedę po państwie carów.

A przecież jeszcze na krótko przed rozpadem ZSRR w 1991 r. większość jego mieszkańców wypowiedziała się w referendum za utrzymaniem Związku. Do roku 1989 - przypomina Trienin - jakoś tam funkcjonował też obóz sowiecki, czyli sięgająca po Łabę Europa Wschodnia plus Mongolia, Kuba i Wietnam. ZSRR ze swymi nierosyjskimi republikami i krajami obozu był wówczas ostatnim już obszarem zależności kolonialnej. Był też hegemonem dla blisko dwudziestu państw Azji, Afryki, Ameryki Łacińskiej, które zaczęły eksperymentować z realnym socjalizmem - takich jak Nikaragua czy Jemen Południowy. Miał wreszcie sojuszników, jak choćby Irak - w sumie dwa tuziny klientów. Na aktywa Moskwy składali się także "pożyteczni idioci", jak ich nazywał Lenin. Ogłupieni i przekupieni, funkcjonowali w partiach komunistycznych i "robotniczych", związkach zawodowych, międzynarodowych organizacjach studenckich, młodzieżowych ruchach pacyfistycznych.

Cały ten układ - od Moskwy po ostatniego zwolennika - od lat 70. rozkładał się dość szybko, choć rozkład był z początku słabo zauważalny. Gdy jednak wybuchła Jesień Ludów, gdy w Polsce i na Węgrzech komuniści dobrowolnie oddali władzę, w Czechosłowacji trwała "aksamitna rewolucja", a w Rumunii toczyły się walki z najgłupszym z dyktatorów Nicolae Ceausescu, było już oczywiste - choć może nie mówiliśmy tego głośno - że system sowiecki rozpada się głównie pod własnym ciężarem. Komunizmu nikt nie obalał. Sam się obalił.

Co po Eurazji?

System ów był początkowo zdolny do ilościowego skoku i wzrostu, rabunkowo sięgając po dobra naturalne i pracę swoich poddanych, po kredyty i pomoc łatwowiernego Zachodu. Był to organizm duży, tępy i nieruchawy. Mógł się uchować przy życiu tylko do pewnego momentu.

Nie tworzył nowych technologii, żaden z istotnych wynalazków minionego wieku nie powstał w istniejącym przez ponad 70 lat "przodującym ustroju". Nie mogło być inaczej, gdyż monopol władzy i kontrola myśli blokowały wszelką aktywność i innowacyjność. Konsekwencją tego były niska wydajność i zła organizacja pracy, wysoka energo- i materiałochłonność przemysłu, niekonkurencyjny eksport i żenująca zależność od importu, biurokratyczne zarządzanie i fałszywe statystyki, notorycznie zbyt mała podaż produktów, skądinąd przestarzałych i złej jakości.

System padł ostatecznie, gdy Kreml, już za Gorbaczowa, zrozumiał, że przegrywa nawet w wyścigu zbrojeń - na jedynym i najważniejszym dlań polu, na którym przez dłuższy czas zagrażał Zachodowi i światu. Moskwa nie znalazła odpowiedzi na bombę N, inteligentne rakiety Pershing, na projekt gwiezdnych wojen prezydenta Reagana. Perspektywa ataku Zachodu na obóz wschodni była czysto hipotetyczna, ale naruszała polityczną wiarygodność ZSRR jako mocarstwa nuklearnego.

Co więcej, już wojna w Libanie w 1982 r. pokazała, że nawet radziecka broń konwencjonalna znacznie ustępuje amerykańskiej. Dziewięć lat beznadziejnej wojny w Afganistanie podważyło opinię o skuteczności armii sowieckiej. Komunizm utracił podstawowe narzędzia w polityce.

Zdaniem Trienina pod koniec minionego stulecia Eurazja stała się już tylko pojęciem geograficznym. Przestała istnieć jako fenomen polityczny, który uzasadniał rozszerzanie i utrzymywanie hegemonii Rosji na obu kontynentach. Rosji jako światowego mocarstwa nie ma i nie będzie - taka jest twarda rzeczywistość. Stosunek świata do Rosji "będzie taki, jakie będą realia jej systemu politycznego, społecznego i prawnego, a nie taki, jaki by wynikał z rozdętych wyobrażeń jej przywódców na własny temat".

Dlatego szansą dla Rosji jest zbliżenie z Zachodem i westernizacja, czyli autentyczne wejście do rodziny rozwiniętych krajów demokratycznych. Zrozumiał to Putin. Wyciągnął wnioski z tego, że protesty Rosji przeciw interwencji w Kosowie czy rozszerzaniu NATO są po prostu ignorowane. Nie tylko europejskie kraje dawnego obozu wiążą się trwale z Zachodem. Także kraje dawnej sowieckiej Azji Środkowej, które chciały wesprzeć USA w operacji afgańskiej, uczyniły to, nie pytając Moskwy o zdanie. I to był powód, dla którego Putin postanowił pomóc Amerykanom, stwarzając wrażenie, że Rosja wciąż jest liderem wśród byłych republik ZSRR.

Innymi słowy, Putin musiał się jakoś dopasowywać do wymagań Zachodu, by być traktowanym z należną rewerencją. Opłaciło się. Rosja, kraj biedny i zacofany, awansowała w elitarnym klubie najbogatszych i dziś mamy G8 zamiast G7+1. Jednak ze strony Zachodu gest ów był raczej kurtuazją, pomagającą Putinowi zachować twarz wobec własnych poddanych, niż wyrazem strachu przed Rosją.

Fasada

Jaki jest punkt wyjścia dla nowej geopolityki rosyjskiej? Bilans przedstawia się następująco: Federacja Rosyjska to dziś 145 mln ludzi, 13 tys. km granic, 16 sąsiadów, dziesięć konfliktów. Poza Federacją mieszka 25 mln Rosjan oraz 4 mln członków innych narodów mających etniczną siedzibę w Rosji.

Federacja ma do czynienia z trzema różnymi sytuacjami na trzech rubieżach. Trienin nazywa je odpowiednio: Fasada (Zachód), Bastion (muzułmańskie południe), Zaplecze (Daleki Wschód).

Fasada to dziś kierunek najważniejszy i najbardziej stabilny. Od zachodu nic Rosji nie grozi, a najwięcej może otrzymać - pisze autor "Końca Eurazji". Integracja europejska nie zwiększa izolacji Moskwy; Unia Europejska nigdy nie była strukturą konfrontacyjną. Rozszerzanie NATO też już nie jest problemem - Rosja i pakt atlantycki nie są przeciwnikami, lecz sojusznikami w walce z międzynarodowym terroryzmem. Rosja, nie będąc członkiem NATO, uczestniczy dziś w pewnych jego strukturach. Ze względów prestiżowych Moskwa wolałaby widzieć Litwę, Łotwę i Estonię poza paktem. Pamięta jednak o nieskuteczności protestów związanych z przyjęciem Polski, Czech i Węgier. Zdaje sobie sprawę, że zlekceważenie kolejnych protestów osłabiłoby tylko jej autorytet.

Westernizacja zmienia czy będzie zmieniać charakter Rosji, co - zdaniem Trienina - w jakimś stopniu musi się wiązać z częściową utratą jej tożsamości. Wszakże wielowiekowa historia dowodzi, że może to być tylko zmiana na lepsze. Rosja musi się przy tym liczyć z tym, że ku Zachodowi ciąży też Ukraina, a będzie ciążyć i Białoruś, gdy w końcu pozbędzie się Łukaszenki. Państwa Zakaukazia też wzmacniają swoje kontakty gospodarcze z Zachodem, a Gruzja nawet militarne. To samo czyni wielki i potencjalnie bogaty Kazachstan. Rosja straciłaby kontakt z tymi krajami, gdyby sama izolowała się od Zachodu.

W artykule napisanym wkrótce po 11 września Trienin stwierdził, że Putin z taktyka zmienił się w stratega politycznego, gdy zdecydował, że głównym i dalekosiężnym celem politycznym Rosji jest uczynienie z niej normalnego państwa europejskiego i zwrot ku Zachodowi. Jak daleko i w jakim tempie może postępować ów proces? Rosja jest już w Radzie Europy, stosunkowo łatwo wejdzie do WTO i OECD. Po dość jałowej kwarantannie w przedpokojach NATO (Partnerstwo dla Pokoju) zyskała w pakcie dość istotne kompetencje. Jednak pełne członkostwo Rosji w NATO byłoby możliwe dopiero po osiągnięciu podstawowych jego standardów, czyli po dokonaniu takich przemian, które muszą zająć co najmniej jedno pokolenie. Równie trudno wyobrazić sobie szybkie członkostwo Rosji w Unii Europejskiej.

Trienin zdaje sobie sprawę, że członkostwo w NATO i UE to dla Rosji program na kilkadziesiąt lat. Podkreśla wszakże, że takie zadania mogłyby stać się dla rosyjskiej polityki punktami odniesienia, wpływając na jej ewolucję. Niewiele jest krajów, które dzisiaj stawiają przed sobą równie dalekosiężne wyzwania.

Przed 11 września Putin - zdaniem Trienina - jedynie reagował na wydarzenia na wszystkich kierunkach. Wszystkie były ważne, a gdy państwo ma wiele priorytetów, to w gruncie rzeczy nie ma żadnego. Priorytet w polityce nie eliminuje innych zadań, lecz podporządkowuje je sobie. Dlatego też Moskwa, widząc swój priorytet na Zachodzie, musi teraz nieco inaczej działać na pozostałych obszarach.

Bastion

Dotyczy to zwłaszcza Bastionu - południowych granic Federacji na Zakaukaziu i w Azji Środkowej. Na tej linii Rosja styka się z islamem - najbardziej zapalnym obszarem świata. Poza Armenią i Gruzją wszystkie byłe republiki południowe ZSRR są muzułmańskie. Kontakty z Iranem i Turcją stają się dla nich nie mniej ważne niż z Rosją. Azjatyccy członkowie WNP są też w różny sposób i w różnym stopniu uwikłani w konflikt afgański.

W muzułmańskich republikach mieszkają miliony Rosjan. W Rosji żyją miliony wyznawców islamu. Jeśli - jak twierdzi amerykański politolog Samuel Huntington - we współczesnym świecie mamy do czynienia z konfliktem cywilizacji chrześcijańskiej i muzułmańskiej, to południowe granice Federacji mogłyby być jednym z najbardziej zapalnych regionów.

Południowy kierunek zdaniem Trienina obejmuje również Bliski Wschód. Tam Moskwa nie ma dziś poważnych interesów poza obroną stanu posiadania. Zważywszy na potrzebę dobrych stosunków z USA, nie powinna sobie pozwalać na wygrywanie przeciw Ameryce swych bliskowschodnich powiązań. Na szczęście Putin nie kontynuuje polityki, jaką prowadził jeszcze premier Jewgienij Primakow - powiązany ze światem arabskim przyjaciel Saddama Husajna. Rządy Primakowa były ostatnią próbą utrzymania Rosji w roli supermocarstwa.

Zaplecze

Jechałem z Moskwy przez Nowosybirsk i Irkuck do Chabarowska. Do Władywostoku mnie wówczas, ponad 30 lat temu, nie wpuścili. Im dalej na wschód, tym więcej mówiło się o zagrożeniu chińskim. W Chabarowsku nie mówiono już o niczym innym. Do obowiązków gościa należał rejs po granicznym Amurze, wysłuchanie wykładu o historycznych prawach Rosji do Dalekiego Wschodu i rzut oka na Zachód, czyli na... Chiny. Patrzyłem na nie ze wschodniego brzegu rzeki Ussuri, gdzie nieco wcześniej (2 i 15 marca 1969 r.) na wyspie Damianski doszło do pamiętnych potyczek żołnierzy sowieckich z chińskimi.

W owych latach wiele mówiono o historii, pomijając problemy ekonomiczne i ludnościowe. Dziś historia mało kogo obchodzi, najważniejsze są gospodarka i demografia. Rosyjski Daleki Wschód zamieszkuje 5 mln ludzi - i ta liczba szybko maleje. Północny wschód ChRL to 104 mln ludności - i liczba ta szybko rośnie. Gęstość zaludnienia wynosi odpowiednio 3,8 oraz 132 osoby na kilometr kwadratowy. Na rosyjskim obszarze PKB spadał w ostatnich latach średnio o 8 proc. rocznie, na chińskim powiększał się o 13 proc.

Stosunki Moskwa - Pekin są dziś dobre, o żadnej akcji militarnej nie ma mowy. Chiny mogą jednak zdominować Syberię w sposób całkowicie pokojowy, konkurując z Japonią i Koreą Południową, które już dziś są na tym terenie gospodarczo ważniejsze niż europejska Rosja.

Trienin przypomina, że przed 1540 r. Księstwo Moskiewskie nie sięgało nawet do Uralu. Dopiero zdobycie Syberii uczyniło z Moskwy Rosję, a wyjście na Pacyfik dało jej pozycję światowego mocarstwa.

Przypomniał sobie o tym całkiem niedawno Putin, zapowiadając dalekie rejsy oceaniczne Floty Pacyfiku. Nie wiadomo, jak zgalwanizuje tę flotę, będącą dziś w stanie kompletnego rozkładu. Wiadomo, że chodzi o przypomnienie, iż państwo rosyjskie nadal ma na tamtejszych wodach swoje interesy.

Jednak regresu ekonomicznego nie da się szybko odrobić. Nic też nie zapowiada, by w Chinach doszło do spowolnienia wzrostu gospodarczego i zahamowania rosnących aspiracji politycznych. Dla Rosji kroczącej na Zachód ziemie na wschód od Uralu to ważne zaplecze. Bez nich Federacja straciłaby swą tożsamość, surowce strategiczne i szanse na (bliżej nieokreśloną) przyszłość. Dla Chin zaś - zauważa Trienin - taka zneutralizowana Rosja stałaby się bezpiecznym zapleczem w ich polityce azjatyckiej i światowej.

Rekin szczerzy zęby

Komentatorzy spierają się o ocenę nowej polityki Putina. Historyczny zwrot czy tylko manewr taktyczny? A może próba: jak się uda, to zostaniemy regionalnym mocarstwem na Zachodzie, a jak nie, to wracamy do starej polityki?

Jurij Afanasjew skłania się do tezy, że mamy do czynienia z zasadniczym zwrotem. Do 11 września - twierdzi - Rosja podtrzymywała koncepcję świata dwubiegunowego, z sobą i USA na szczycie. Nikt oficjalnie nie rezygnował z tej polityki, lecz jeśli dziś działamy razem z USA i Europą, skoro nie jesteśmy wrogami, lecz sojusznikami, to nastąpił zdecydowany zwrot.

Świadczy o nim spokojna reakcja Moskwy na wypowiedzenie przez Amerykę układu ABM (o zakazie budowy systemów antyrakietowych) i na przyjęcie państw bałtyckich do NATO, a także podpisanie umowy z NATO, zamknięcie rosyjskich baz na Kubie i w Wietnamie, pomyślne rozmowy w dziedzinie zbrojeń.

Upadek Eurazji - pisze Trienin - to klęska, lecz nie tragedia. Koniec długiej ery w historii, ale nie Rosji. W XXI w. kraj ten ma przed sobą trzy drogi - czytelnik zechce pamiętać, że taki wybór to częsta sytuacja w ruskich baśniach. Po pierwsze - imperialny rewizjonizm, któremu jednak Stany Zjednoczone będą aktywnie przeciwdziałać. Po drugie - dezintegracja, czyli totalny bałagan, a tego Zachód boi się najbardziej. I po trzecie - kreatywna naprawa.

Półtora roku po dokonaniu strategicznego zwrotu nie ma już jednak pewności, którą drogę Rosja wybierze. Oto po latach budowy i przebudowy woduje największy w świecie atomowy okręt podwodny "Akuła" (rekin). Okręty typu "Kursk" - każdy ponoć za miliard dolarów - to przy nim kajaki. "Akuła" może jedną salwą swych rakiet zetrzeć z powierzchni ziemi wszystko na obszarze 10 tys. km kw. w dowolnym punkcie globu. Wodowanie jej było wielkim świętem, co nie zmienia tego, że marynarka rosyjska rozkłada się w dalszym ciągu. Rozpadają się całe siły zbrojne, lecz jednocześnie modernizuje się i rozbudowuje strategiczne rakiety Topol. Biedny kraj, stojący przed wielkimi wyzwaniami, łoży na to kolosalne pieniądze.

Po co? Przecież nie przeciw terrorystom. Co Rosja chce udowodnić? I komu?

Ciąg dalszy za tydzień

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.