Grigorij Pasko* o wydatkach Floty Pacyfiku

Nadal żywe jest u nas myślenie, że optymalny wariant, to dostać jak najwięcej w zamian za nic

Nasza Flota Pacyfiku prowadzi od kilku dni wielkie manewry na Dalekim Wschodzie. Prasa pisze, że bierze w nich udział 100 okrętów, dziesiątki samolotów i okrętów podwodnych, ale liczby te są znacznie zawyżone. W jednym z wywiadów przed ćwiczeniami kontradmirał Wiktor Jakimczuk stwierdził, że "ich głównym celem jest nawiązanie współpracy przez armię ze wszystkimi strukturami, które zajmują się ochroną morza i działalnością naukową". Kontradmirał wyjaśnił osłupiałemu dziennikarzowi, że "terroryści zagrażają dziś także bezpieczeństwu ekologicznemu", zaś armia powinna reagować na nowe wyzwania.

We flocie mówi się w takich wypadkach - czas gasić światło. Z trudem, ale można pojąć, że flota biednego państwa zajmuje się wszystkim poza tym, co jest jej podstawowym zadaniem, czyli ochroną granic. Chronicznie brakuje paliwa, oficerowie odchodzą ze służby, sprzęt jest stary, brakuje środków na akcje ratunkowe. W takich warunkach pozostaje tylko "nawiązywać współpracę", z kim się da. Znając jednak stosunek Floty Pacyfiku do ekologii na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, nie chce się wierzyć, że nagle nastąpił w tej kwestii przełom. Wystarczy wspomnieć regularne wylewanie odpadów radioaktywnych do Morza Japońskiego, wycieki paliwa rakietowego i mazutu. Do tego 76 okrętów o napędzie atomowym wycofanych ze służby, które gniją przy brzegu. Przykłady można mnożyć.

Rosji jest dziś na rękę pokazywać, że troszczy się o ekologię, zwłaszcza na Dalekim Wschodzie. Jeśli tego nie będzie robić, Japończycy mogą wstrzymać wypłatę 200 mln dol., które przeznaczyli na utylizację naszych okrętów atomowych. Japonia chce jednak wiedzieć, jak zostaną wydane jej pieniądze. Rosjanie mogą przecież zainkasować gotówkę i nic nie zrobić albo wydać połowę sumy, a resztę rozkraść. We Władywostoku huczy od plotek, że budowa statku do utylizacji odpadów "Łandysz", który zwodowano w tym roku, kosztowała 30 mln dol., a nie 100, jak podano oficjalnie. Poza dziennikarzami nikt nie stara się dociec, gdzie się podziała różnica. Gdy byłem ostatnio we Władywostoku, zapytałem znajomego oficera, czy Japończycy dostaną odpowiedź na pytanie, na co poszły ich pieniądze. Usłyszałem, że na razie wszystkie dokumenty w tej sprawie są tajne. Nadal żywe jest u nas myślenie, że optymalny wariant to dostać jak najwięcej w zamian za nic. Problem polega na tym, że Japończycy mogą w końcu stracić cierpliwość i zostaniemy w ogóle bez środków na utylizację odpadów radioaktywnych.

Na razie wydajemy zaś kolosalne sumy na budowę nowych okrętów podwodnych o napędzie atomowym. Niedawno media podały, że w Siewierodwińsku zwodowano unikalny okręt "Łoszarik", który ma być rzekomo najcichszy na świecie, niemal niewykrywalny dla radarów i może schodzić na największe głębiny.

Boję się takich epitetów. Leżące na dnie "Komsomolec" i "Kursk" też miały być najlepsze na świecie. Znacznie bardziej trafiają do mnie słowa doświadczonych marynarzy, że najpierw trzeba zutylizować okręty spisane ze służby, zmniejszyć zagrożenie dla środowiska, inwestować w sprzęt ratunkowy, który pomoże ratować życie w czasie katastrof, a dopiero potem brać się za budowę nowych okrętów. Szkoda, że nie trafia to do głów naszych admirałów.

* Grigorij Pasko był oficerem rosyjskiej Floty Pacyfiku i dziennikarzem wydawanej przez nią gazety "Bojewaja Wachta". Aresztowano go za ujawnienie telewizji japońskiej tajemnic o rosyjskich odpadach jądrowych wylewanych do oceanu. Na początku tego roku został zwolniony warunkowo. Jest redaktorem naczelnym kwartalnika "Wzgliad" wydawanego przez moskiewską Fundację Obrony Głasnosti

Copyright © Agora SA