Terror i kłamstwa

Rosyjskie media o tragedii w Biesłanie, polityce Putina i cenzurze

Władza ponad życie

Gawrił Popow, "Moskowskij Komsomolec", 8 września 2004

Jakkolwiek straszne byłoby nieszczęście, jeszcze straszniejsza jest niechęć (albo co gorsza - nieudolność), by przeanalizować sytuację. Ile jest warte np. oświadczenie jednego z ministrów, że "nam" jakoby wypowiedziano wojnę? I choć to "my" was, zwykłych obywateli, w tę wojnę wciągnęliśmy, "my" was w tej wojnie, niestety, nie możemy obronić - dlatego bądźcie przygotowani na najgorsze.

Wszyscy pamiętamy Budionnowsk [gdzie w 1995 r. oddział Szamila Basajewa zajął szpital i wziął pacjentów jako zakładników - red.]. Było jasne, że Basajew miał cel polityczny: zwrócić uwagę na wojnę czeczeńską i zademonstrować siłę. Jasne też było, że decyzja rosyjskiego premiera, by osobiście prowadzić rozmowy telefoniczne, w maksymalnym stopniu temu celowi odpowiadała. Niemniej Wiktor Czernomyrdin na to się zdecydował. Ileż później wylano na niego błota! Ale to on wygrał - oczywiście jeśli uważać za zwycięstwo ocalenie życia setek ludzi. Tych, którzy na ciebie głosowali, tych, którzy związali z tobą nadzieje nie tylko na lepsze, ale w ogóle na życie.

W Biesłanie terroryści nie zamierzali mordować ludzi. Gdyby było inaczej, wystarczyło wysadzić szkołę w powietrze. Plan był taki sam jak w Budionnowsku: przyciągnąć uwagę, zademonstrować siłę i bezsilność tych, którzy dawno już mieli skończyć z wojną w Czeczenii. Wzięcie zakładników znaczyło, że chodzi o doprowadzenie do negocjacji na wysokim szczeblu.

Władza miała do wyboru: albo poświęcić życie ludzi, albo pójść drogą wskazaną przez terrorystów. W całym systemie obecnej sterowanej demokracji nie znalazł się ani jeden przywódca rangi Czernomyrdina, który by zaczął negocjacje w celu ocalenia dzieci, ich rodziców, nauczycieli. Było to logiczne, jeśli pamiętać o ogłoszonej przed laty strategii "dobijania", czyli wytępiania przeciwników. Negocjacje byłyby wyrokiem śmierci dla tej strategii, oznaką, że wytępić się nie udało.

Dla Czernomyrdina była nie do pomyślenia taka alternatywa - śmierć ludzi, którzy go wybrali, albo klęska strategii władzy. Ale obecni liderzy rosyjskiej biurokracji doszli do władzy w wyniku niejawnych machinacji wewnątrz samej nomenklatury. Nie mają żadnych zobowiązań wobec narodu. Wybory, głosowanie to dla nich tylko formalny obrządek. Jeśli pojawia się alternatywa - życie ludzkie albo strategia władzy - istnieje dla nich tylko to drugie.

Państwo rosyjskie nigdy się nie wahało, kiedy trzeba było złożyć ofiarę z ludzkiego życia: ani wtedy, kiedy marszałkowie Stalina bagnetami narzucali swój socjalizm Europie, ani wtedy, kiedy po katastrofie łodzi podwodnej "Kursk" w imię "interesu państwa" odrzuciło pomoc zagraniczną, która mogła ocalić życie komuś z załogi. I rządząca nami nomenklatura gotowa jest podtrzymać tę tradycję. Ale czy my jesteśmy gotowi stać się ofiarami nowych zamachów w metrze, kolejnych spadających samolotów i nowych Biesłanów?

Rządzący z maniakalnym uporem trzymają się starego kursu, widząc w tym dowód swojej siły - tymczasem w istocie ten upór jest dowodem słabości. Elastyczność - oto cecha naprawdę silnych przywódców.

Odpowiedzialnych brak

Garri Kasparow, mistrz świata w szachach, dla Radia Echo Moskwy, 9 września

Siergiej Bautman: Władimir Putin wytłumaczył nam, że po rozpadzie (co jest godne pożałowania) ZSRR istnieje jednak jego jądro, Federacja Rosyjska. Wrogowie - na Wschodzie i na Zachodzie - starają się oderwać od niego apetyczny kawałek i dlatego organizuje się międzynarodowy terroryzm... Kraj musi się zjednoczyć, żeby się przeciwstawić temu niebezpieczeństwu.

Garri Kasparow: Przypomniało mi to tragiczne dni z czerwca i lipca 1941, kiedy Stalin zwrócił się do ludzi: "Bracia i siostry...". Przez 12 lat kraj trzymano w dybach, trwały dzikie represje, kolektywizacja, głód, w jednym jedynym celu - żeby państwo przygotować do wojny. I te przygotowania doprowadziły do totalnego rozgromienia Armii Czerwonej w ciągu pierwszych trzech miesięcy - wróg stanął pod Moskwą. I oto rezultat działalności Stalina i jego rządu: "Bracia, zjednoczmy się...". Ale wtedy to było zrozumiałe - wszyscy naprawdę zmobilizowali wysiłki i naród tę wojnę wygrał. Sytuacja była jasna - wróg skoncentrował 5 mln żołnierzy u naszych granic.

Jednak teraz też wszystko jest jasne. Nie wczoraj przecież się zaczęło... I znowu słyszymy "my", to znaczy i tym razem odpowiedzialność gdzieś znika. W ogóle problem każdego biurokratycznego państwa nomenklatury polega na tym, że urzędnik nie ponosi żadnej odpowiedzialności na żadnym szczeblu. I tym bardziej już nie może być niczemu winien ten na samej górze. Autorytarna władza Rosji nie jest zdolna stawić czoła wyzwaniom naszych czasów, w tym najważniejszemu z nich - terrorowi.

Stracone lata

Natalia Geworkian, Gazeta.ru, 1 września

Paryż, godzina 13. Włączam telewizor, kanał RTR-Planeta, rosyjski program na zagranicę. Jestem pewna, że gdzie jak gdzie, ale tu pokażą mi, co się dzieje w Biesłanie. Na ekranie znana aktorka w czymś rudym i jaskrawym zadaje uczestnikom talk-show najbardziej dziś aktualne pytanie: "Czy za miłość trzeba płacić?". Przechodzę na BBC. Tekst biegnący na dole ekranu "Attacks in Russia" i dokładna relacja z Północnej Osetii. Plus zdjęcia. Plus zamach terrorystyczny przy wejściu do moskiewskiego metra. Wszystko, co się działo w ostatnich dniach.

Następne informacje układają się w surrealistyczny obraz. W Moskwie brakuje krwi dla rannych w metrze. Jak to możliwe? Od 21 sierpnia wciąż mamy w Rosji zamachy terrorystyczne. Na czym polega walka z terroryzmem, o której nieustannie opowiadają szefowie resortów siłowych i głowa państwa, jeśli nawet w stolicy kraju, który podobno jest w stanie wojny, nie ma zapasów krwi do transfuzji?

Jeśli ktoś w ogóle ostrzegał przed niebezpieczeństwem, to jedynie gazety. To one opowiadały o tym, jak przebiegały kolejne uczciwe wybory w Czeczenii, z którymi oczywiście są związane wszystkie ostatnie zamachy. To one pierwsze nazwały terroryzm terroryz-mem. Być może panom Chiracowi i Schröderowi opłaca się (jeśli brać pod uwagę ceny ropy) publiczna kompromitacja i branie za dobrą monetę kłamstw Władimira Putina o pokoju i uczciwych wyborach prezydenckich w Czeczenii, ale będą pewnie jedynymi, którzy w to wierzą.

Jedyny poważny sukces tych sympatycznych ludzi, którzy nami rządzą, to wsadzenie do pudła Chodorkowskiego. Basajew za to jest na wolności. To on i tacy jak on gotowi są za swoją koszmarną sprawę zabijać i umierać - bo władza w Rosji nie ma im czego przeciwstawić: ani profesjonalnie, ani - jakkolwiek by to było dziwne - moralnie. Ostatnie lata stracono na tworzenie pozorów stabilności i dobrobytu, a nie na realny dobrobyt i realną stabilność. Właśnie dlatego brakuje krwi do transfuzji, a żołnierzom w Czeczenii nie płaci się żołdu. Dlatego dzieci siedzą teraz w zaminowanej szkole. I nikomu nie przychodzi do głowy, żeby podać się do dymisji.

A telewizja milczy

Walerij Wyżutowicz, "Moskowskije Nowosti", internet, 3 września

Dzień po tym, jak terroryści zajęli szkołę w Biesłanie, dziennikarzom przypomniano o konwencji antyterrorystycznej. Tę konwencję zawierającą zasady, którymi mają się kierować piszący o terrorze, zaczęto przygotowywać od razu po wydarzeniach w teatrze na Dubrowce. Wtedy, w październiku 2002, zdarzyło się coś niezwykłego - w środowisku, które wydawało się bastionem wolności słowa, nagle zaczęto mówić o cenzurze. A ściślej o autocenzurze. Pół roku później zadeklarowano w konwencji: "Świadomi niebezpieczeństwa związanego z terroryzmem, a także odpowiedzialności związanej z podawaniem informacji w obecnych warunkach, uważamy za niezbędne...".

Co zadeklarowano, to obowiązywało w Biesłanie. Starannie przefiltrowaną "właściwą" informację dziennikarze otrzymywali ze sztabu operacyjnego, który całemu światu i Rosji serwował kłamstwa - np., że terroryści nie wysuwają żadnych żądań. A oni te żądania zapisali na kasecie, którą przez b. prezydenta Inguszetii gen. Rusłana Auszewa przekazali "na wolność". Kasety nie pokazano - bo zgodnie z konwencją "ani radia, ani telewizji terroryści nie mogą wykorzystywać do (...) nadawania sygnałów swoim wspólnikom". Takie niebezpieczeństwo istnieje. Jednak społeczeństwo powinno chyba wiedzieć, na jakich warunkach możliwe jest uwolnienie zakładników? Ale to wykluczone. "Komunikat nie może zawierać informacji, które mogłyby sprzyjać wzmocnieniu pozycji terrorystów, np. spowodować wystąpienia poparcia dla ich żądań".

A jednak takie wystąpienia były, chociaż TV ich "nie zauważyła": "Putin!!! Wypuść nasze dzieci! Spełnij żądania!". I nie z telewizji, ale od cudem zwolnionej kobiety dowiedzieliśmy się wreszcie, czego żądają terroryści: "Wyprowadzenia wojsk z Czeczenii". Przemilczanie tego, uporczywe wysiłki władzy, by powiązać wydarzenia w Biesłanie z "problemem międzynarodowego terroryzmu", przekreśliła doszczętnie jedna linijka tekstu w gazecie.

Zawsze i wszędzie służby specjalne starają się ogrodzić swoje terytorium. Zawsze i wszędzie dziennikarze starają się dostać za ogrodzenie. To normalne. Nienormalne - kiedy prasa zaczyna bronić interesów tych służb, głosząc, że to interesy społeczeństwa.

Jesteśmy bezbronni

Aleksiej Małaszenko, najnowszy numer tygodnika "Nowoje Wriemia"

W ciągu minionych trzech lat w USA nie było ani jednego zamachu terrorystycznego o islamskich korzeniach na większą skalę. W Rosji takie tragedie stały się rutyną.

Tam, w Stanach [11 września 2001], mieliśmy do czynienia z międzynarodowym terroryzmem, który ani trochę nie był związany z wewnętrzną polityką państwa. Terroryści przylecieli z innej planety, zachowywali się zgodnie z własnymi obłąkanymi wyobrażeniami o świecie i swojej w tym świecie misji.

Na wydarzeniach w Biesłanie też leży cień skrzydeł al Kaidy. Ale tylko cień. Korzenie są tutejsze. Dla terrorystów nie ma usprawiedliwienia. Ale równie oczywiste jest to, że setki trupów dzieci to bezpośredni skutek nieudolnej polityki Moskwy na Północnym Kaukazie.

Terror maszerował przez Rosję z podniesioną przyłbicą, nie ukrywając pogardy dla stróżów porządku. Biesłan był do przewidzenia! Po takim ciosie spadkobiercom Dzierżyńskiego pozostaje tylko podać się do dymisji.

Społeczeństwo jest bezbronne wobec terrorystów. I wobec kłamstwa, które codziennie serwuje mu jakoby ochraniająca je władza. Ludzi karmi się nimi nieomal po sowiecku.

Po 11 września Bush trzeci rok tłumaczy się i przeprasza za słabość struktur siłowych. Pracują komisje, powstają książki. Nasza władza nie widzi powodu, by się usprawiedliwiać. Jak zwykle.

11 września wydarzył się w stabilnym państwie. Po tym, co się stało w Ameryce, nie pojawił się i nie mógł się pojawić problem przyszłości państwa i społeczeństwa. Inaczej jest w niestabilnej Rosji po Biesłanie. Jak się zachowają Osetyjczycy? Jakim echem odbije się Biesłan w Dagestanie? W Czeczenii?

Historia się powtarza. Ludzie sowieccy nic nie wiedzieli o deportacji kaukaskich narodów w 1944 r., kiedy powstały fundamenty obecnych konfliktów. Ben Ladena jeszcze wtedy na świecie nie było.

O wynikach naszych wyborów po dawnemu decydować będzie władza. Tak było prawie zawsze, w tym również 29 sierpnia, kiedy wybierano prezydenta Czeczenii.

Teksty drukujemy we fragmentach. Tytuły od redakcji "Gazety"

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.