Rosja ma się czego uczyć od Izraela

W Rosji coraz głośniej słychać głosy wzywające społeczeństwo do mobilizacji. Ale zmobilizować da się tylko ludzi rozsądnych i dobrze poinformowanych. Takich, którym władza mówi prawdę, a nie traktuje ich jak ciemną masę - w naszym cyklu ?Z Rosji? pisze Witalij Portnikow, komentator Radia Swoboda

Po serii ataków terrorystycznych w Rosji, po koszmarze w szkole w Biesłanie, po oświadczeniu prezydenta Władimira Putina, że wypowiedziano nam wojnę, często słychać porównania i analogie z tym, co się dzieje w Izraelu. Reportaże z Izraela są pokazywane praktycznie w każdym wydaniu wiadomości telewizji rosyjskiej. Okazało się nawet, że w miasteczku Beer-Szewa, gdzie doszło do jednego z ostatnich zamachów w Izraelu, mieszka rodzina emigrantów z Biesłanu. Dziewczynka jeszcze rok temu chodziła do szkoły nr 1, w której doszło do niedawnej tragedii. Gdy jej rodzice wyjeżdżali, sąsiedzi mówili im: "Dokąd jedziecie? Nie wiecie, co was tam czeka? Przecież tam wysadzają ludzi". Kto by pomyślał, że wyjazd do Izraela być może uratował życie jednej rodzinie z Biesłanu.

Snucie bezpośrednich analogii między Rosją i Izraelem jest jednak niebezpieczne. Wcale nie tylko dlatego, że oba te państwa stawiają sobie całkowicie inne cele. Izrael gotów jest oddać sporne terytoria w zamian za wycofanie się z terroru przez Palestyńczyków i gwarancje pokoju. To rozwiązanie czysto polityczne. Rosja odwrotnie - za wszelką cenę stara się zachować swoją integralność terytorialną z Republiką Czeczeńską jako jej nieodłączną częścią i odrzuca wszelkie rozmowy nawet z tą częścią separatystów, która potępia zamachy.

W Izraelu kolejny rok z rzędu trwa dyskusja o formach walki z terroryzmem. I przy całkowitej mobilizacji społeczeństwa swoje zdanie mogą wypowiadać reprezentanci wszystkich opcji. Jedni mówią, że ustępstwa są konieczne, inni, że niedopuszczalne, ale nikt nie oskarża adwersarzy o zdradę, jak w Rosji traktuje się dziś nielicznych polityków liberalnych czy obrońców praw człowieka wzywających do dialogu z Czeczenami. Nie wiadomo, dlaczego w Rosji nie wypada kwestionować kursu prezydenta Władimira Putina, a w Izraelu, który żyje w zagrożeniu od lat, można spokojnie wymieniać się opiniami.

Izraelczycy darzą swoją armię miłością, a służby specjalne szacunkiem, ale nie przeszkadza to ostrej krytyce struktur siłowych, jeśli przekraczają swoje uprawnienia. Nie przeszkadza dyskusji, jak poprawić ich pracę, żeby wszyscy czuli się bezpieczniej. Nie przeszkadza kontroli społecznej i pociąganiu winnych do odpowiedzialności, jeśli popełnili błędy lub złamali prawo. Natomiast w Rosji nie ma publicznej kontroli nad służbami specjalnymi i pozostaje nam tylko ślepo wierzyć w ich profesjonalizm. Jak jest naprawdę, odczuliśmy po Biesłanie, gdy szefowie wszystkich struktur siłowych na kilka dni zapadli się pod ziemię. Nie chodzi o to, by złożyli kondolencje ofiarom czy przeprosili za niezbyt udaną akcję odbicia szkoły. Mogli chociaż publicznie podziękować żołnierzom i milicjantom, którzy własną piersią osłaniali wyprowadzane dzieci.

W Rosji coraz głośniej słychać głosy wzywające społeczeństwo do mobilizacji. Ale zmobilizować da się tylko ludzi rozsądnych i dobrze poinformowanych. Takich, którym władza mówi prawdę, a nie traktuje ich jak ciemną masę. Dopiero wtedy ludzie staną u boku stróżów porządku, pokochają armię i będą świadomi tego, o co walczą. Dlatego Rosja ma się czego uczyć od Izraela. Ogłupione, niedoinformowane społeczeństwo, które nie ufa władzom, to najlepsza pożywka dla terrorystów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.