Premier Michaił Kasjanow to przykład polityka odpornego na zakręty kremlowskiej polityki

Nikt nie wie, kiedy i od kogo Michaił Kasjanow jako chłopiec jeszcze nauczył się grać na akordeonie. Kiedy i od kogo nauczył się później płynnie po angielsku, a także nabył manier eleganckiego Europejczyka. Teraz zaś w Moskwie zachodzą w głowę, czemu zawdzięcza swoją długowieczność jako premier

Premier Michaił Kasjanow to przykład polityka odpornego na zakręty kremlowskiej polityki

Nikt nie wie, kiedy i od kogo Michaił Kasjanow jako chłopiec jeszcze nauczył się grać na akordeonie. Kiedy i od kogo nauczył się później płynnie po angielsku, a także nabył manier eleganckiego Europejczyka. Teraz zaś w Moskwie zachodzą w głowę, czemu zawdzięcza swoją długowieczność jako premier

Moskiewskie gazety co chwila zapowiadają kolejny termin nieuchronnej dymisji Michaiła Kasjanowa. Jednak on kieruje rządem Rosji już prawie półtora roku i pod względem stażu ustępuje tylko jednemu ze swych poprzedników Wiktorowi Czernomyrdinowi.

O tym, że Kasjanow odejdzie lada dzień z gabinetu na piątym piętrze białego domu przy moskiewskiej Nabiereżnej Krasnopresnienskiej, słyszałem nawet 17 maja ubiegłego roku w Dumie, zaraz po jego zatwierdzeniu na premiera przez niższą izbę parlamentu rosyjskiego ("konstytucyjną większością" - 325 głosów przy wymaganym minimum 226). Deputowani wróżyli mu szybki koniec kariery, bo - jak argumentowali - Kasjanow jest człowiekiem jelcynowskiej "rodziny", a przede wszystkim oligarchów, z którymi Władimir Putin - czego Moskwa się wtedy spodziewała - rychło i ostatecznie się rozprawi.

Prezydent nie wydał jednak ani frontalnej wojny oligarchom, ani nie zdymisjonował premiera, choć chmury nad głową Kasjanowa rzeczywiście zbierały się przynajmniej kilka razy.

Misza, sąsiad "Michasia"

44-letni dziś Kasjanow, który od 10 stycznia 2000 r. najpierw jako p.o. premiera, a potem jako premier kieruje rządem Rosji i - przynajmniej formalnie - jest drugą osobą w państwie (w razie śmierci lub dymisji prezydenta w myśl rosyjskiej konstytucji premier zostaje gospodarzem Kremla), wciąż jest postacią tajemniczą. Bez odpowiedzi pozostają na przykład pytania: "Kto go nauczył?".

Urodził się w podmoskiewskim wtedy jeszcze Sołncewie. Ta nazwa dzisiejszej peryferyjnej dzielnicy stolicy Rosjanom kojarzy się jednoznacznie - stąd wywodzi się sławna mafia sołncewska, która podporządkowała sobie Moskwę. Ponoć mały Misza wychowywał się na jednym podwórku z Siergiejem Michajłowem, jednym z ojców chrzestnych sołncewskich. Michajłow, znany szeroko jako "Michaś", siedział nawet dwa lata w areszcie w Szwajcarii, gdzie prokuratura zarzucała mu malwersacje, pranie brudnych pieniędzy oraz kierowanie gangiem. Szwajcarzy niczego mu jednak nie udowodnili, musieli wypuścić i jeszcze wypłacić 500 tys. dolarów odszkodowania za "bezpodstawne aresztowanie".

Młody Kasjanow jednak - jak twierdzą mieszkańcy Sołncewa - nie miał nic wspólnego z tamtejszą chuliganerią.

Harmonia i angielski

Wspominają jego matkę Marię, księgową z Państwowego Komitetu Planowania, jako ładną kobietę o "delikatnych rysach twarzy przypominająca Polkę". Ojciec Michaił, frontowy major, a po wojnie nauczyciel matematyki, zapowiadał ponoć, że późnego syna (Kasjanow ma dwie starsze siostry) będzie trzymał krótko.

Zoja Michajłowna, nauczycielka Kasjanowa, opowiada, że Misza był cichym, bardzo zdyscyplinowanym i "akuratnym" chłopcem, "zawsze w białej koszuli i krawacie". Spokojny, dobrze zbudowany, zwany "osiłkiem" chłopak bardzo się ponoć podobał dziewczynom. Koleżanki z jego klasy, dziś dorosłe panie, otwarcie opowiadają, że kiedy pojawia się na ekranie telewizorów, wszystko leci im z rąk. Przyznają się też publicznie, że zazdrościły Irinie ze starszej o rok klasy, z którą Kasjanow się ożenił.

Zaskoczył nauczycieli i kolegów, kiedy w siódmej klasie przyniósł na akademię szkolną akordeon i akompaniował chórowi. - Jak to się stało, że umiał grać? Przecież nikt go nie uczył? - jeszcze dziś dziwi się Nadieżda Koreniewa, szkolna koleżanka Kasjanowa.

- Ma znakomite maniery. Jest zawsze elegancki. Świetnie dobrany garnitur, nienaganny krawat. Nawet kiedy w zapale dyskusji zdejmuje marynarkę, to i w samej koszuli też wygląda bez zarzutu - zachwycał się obyciem Kasjanowa Konstantin Borowoj, w poprzedniej kadencji demokratyczny deputowany do Dumy. - Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, byłem pewien, że ma za sobą staż w dyplomacji albo w zagranicznej filii któregoś z naszych banków. Specjalnie to sprawdzałem. Nic takiego nie było. Chłopak rodem z Sołncewa, gdzie nabiera się zupełnie innych manier! Gdzie on się tego nauczył? Przecież nie w Moskiewskim Instytucie Drogowo-Samochodowym ani na wyższych kursach ekonomicznych przy Państwowym Komitecie Planowania.

Karierę w Państwowym Komitecie Planowania, a potem w ministerstwie gospodarki i ministerstwie finansów Kasjanow w dużej mierze zawdzięcza znakomitej znajomości angielskiego. Nie mógł tak opanować języka ani w sołncewskiej szkole, ani w kompanii reprezentacyjnej, w której odbywał służbę wojskową, ani w dość kiepskim instytucie, gdzie studiował wieczorowo.

Z Michaiłem Michajłowiczem trzeba się przyjaźnić

Kasjanow zaczynał w 1981 roku w Komitecie Planowania radzieckiej wtedy Rosji, miejscu - jak wspominają jego ówcześni koledzy - "dość mrocznym". Wyższe stanowiska zajmowali tam dobrze ustawieni biurokraci w wieku przedemerytalnym. Przed młodymi urzędnikami nie było żadnych perspektyw awansu.

Kasjanow umiał się jednak spodobać szefom i stale szedł w górę. W roku 1990 przeszedł do ministerstwa gospodarki, trzy lata później do ministerstwa finansów. Tu zaczął robić prawdziwą karierę. Zawdzięcza ją ponoć szarej eminencji resortu finansów - wiceministrowi Andriejowi Wawiłowowi, którego w Moskwie jedni uważają za "wielkiego aferzystę", a inni za "finansowego geniusza". Ponoć Wawiłow w 1995 r. miał już powyżej uszu użerania się z zachodnimi wierzycielami, którym Rosja nie chciała zwracać pieniędzy. Przerzucił to brzemię na barki swobodnie władającego angielskim młodego Kasjanowa. Ten okazał się "ekstraprofesjonalistą, "który jak nikt inny potrafi przekonać zachodnich kontrahentów, że >Rosja nie ma i nie odda<".

Prestiżowy tygodnik "Diengi" tak opisuje "magię" Kasjanowa: "On godzinami namawia wierzycieli na przyjęcie naszych warunków (>i tak w naszym budżecie nie ma pieniędzy<), czasem niespodziewanie przerywa emocjonalną dyskusję, potrafi nagle wstać zza stołu i wyjść z pokoju albo odejść do kąta, żeby zadzwonić z telefonu komórkowego. Zawsze punktualny i akuratny, potrafi spóźnić się 10-20 minut na szczególnie dla siebie trudne negocjacje. A zachodni inwestorzy, nieprzywykli do takiego traktowania, gubią się w domysłach, dlaczego partner rosyjski się spóźnia. Gnębi ich jedna myśl: >Rosja nie zapłaci ani centa<. Potem są gotowi iść na wszelkie ustępstwa".

Pełnym blaskiem gwiazda przyszłego premiera zabłysła w 1999 roku, kiedy już jako minister finansów namówił komercyjne banki zrzeszone w Klubie Londyńskim (Moskwa jest im winna prawie 32 mld dolarów) do restrukturyzacji rosyjskiego długu. Borys Jelcyn witał na Kremlu powracającego z Londynu Kasjanowa jak zbawcę ojczyzny. Stanął z nim przed kamerami telewizyjnymi i upominał innych członków rządu: - Z Michaiłem Michajłowiczem trzeba się przyjaźnić.

W Moskwie mówiło się wtedy, że dzięki "olśniewającemu sukcesowi" ministra finansów Rosja zaoszczędzi 10,6 mld dolarów. Dziś wielu ekonomistów, w tym Aleksander Szochin, były wicepremier i minister gospodarki, twierdzi, że sukces wcale nie był tak olśniewający. Zdaniem Szochina dwa lata temu Klub Londyński mógł darować Rosji 70 proc. jej długów, Kasjanow wynegocjował jedynie 40 proc. i udało się tylko na chwilę złapać oddech, a na dłuższą metę sukces Kasjanowa Rosji "tylko zaszkodzi".

"Misza dwa procent"

W Moskwie głośno mówi się i pisze, że Kasjanow poza publicznymi problemami rosyjskiego długu załatwiał też i prywatne interesy, dzięki czemu zyskał sobie przydomek "Misza dwa procent". Oleg Lurie, znany i popularny dziennikarz "Nowej Gaziety", zapewnił, że ma dowody na to, jak działa "dwuprocentowy" mechanizm Kasjanowa. Lurie twierdzi, że Kasjanow, pracując w połowie lat 90. w ministerstwie finansów, odpowiadał za to, które długi Rosja będzie spłacać, a które nie. Ponoć umiejętnie sterował "kontrolowanymi przeciekami" z resortu, rozsiewając słuchy, że Moskwa nie będzie płacić tych swoich należności, które w rzeczywistości zamierzała spłacić. Dzięki temu obniżał ich rynkową wartość. Bliscy mu oligarchowie, między innymi Aleksander Mamut, skupowali rosyjskie zobowiązania za grosze, a potem z ogromnym zyskiem odsprzedawali je państwu. Według Luriego Kasjanow od tego zysku miał brać stałą prowizję - właśnie dwa procent.

Lurie pisał też, że to Kasjanow przelał na zagraniczne konta rosyjskich banków komercyjnych 4,8 mld dolarów kredytu, który Międzynarodowy Fundusz Walutowy latem 1998 roku przyznał Moskwie na stabilizację rubla. W sierpniu rosyjski rynek finansowy załamał się. Należące do oligarchów (m.in. do Borysa Bierezowskiego) banki "rozliczyły się" z rządem bezwartościowymi już obligacjami państwowymi, a potem jeden po drugim "zbankrutowały".

Sam Kasjanow te gazetowe publikacje nazywał bezpodstawnymi plotkami, ale "Nowej Gaziecie" czy Olegowi Luriemu sprawy jednak nie wytoczył.

- Wysłałem bardzo grzeczny list do Kasjanowa, pytając, dlaczego nie reaguje na moje publikacje, prosząc o osobiste spotkanie, na którym ewentualnie wyjaśniłby mi, czy mam rację, czy też się mylę. Wiem, że list trafił na jego biurko. Zadzwoniła do mnie jego rzeczniczka. Odpowiedziała, że Michaił Michajłowicz nie chce ze mną rozmawiać - wyjaśnił mi Lurie.

Premier nie od polityki

W Rosji polityki nie robi rząd, lecz Kreml. Ministrów spraw zagranicznych, wewnętrznych, obrony i sprawiedliwości, szefów służb federalnych mianuje i zdejmuje prezydent. Premier - formalnie przynajmniej - nie odpowiada za pogorszenie się stosunków Rosji z zachodnimi partnerami czy za okrucieństwa wojny na Północnym Kaukazie i porażki, które ponoszą siły federalne w wojnie minowej prowadzonej przez czeczeńskich partyzantów. Bo rząd - jak z przymrużeniem oka mówią w Moskwie - odpowiada za "sprawy techniczno-gospodarcze", czyli przede wszystkim za gospodarkę. A pod tym względem Kasjanow i jego ekipa trafili na znakomitą pogodę. Zawrotnie wysokie ceny ropy naftowej na rynkach światowych, skutki obniżenia wartości rubla po krachu w 1998 roku sprawiły, że ubiegły rok okazał się dla rosyjskiej gospodarki najlepszym od kilkunastu lat.

Produkt narodowy wzrósł o 7 proc. Dodatnie saldo handlu zagranicznego wyniosło 61 mld dolarów, poziom rezerw kruszcowo-walutowych przekroczył rekordowy pułap 30 mld. I w tym roku rosyjska gospodarka wprawdzie wolniej, ale wciąż jeszcze rośnie. Były premier Siergiej Kirijenko, który w 1998 roku czynił rozpaczliwie próby reformowania rosyjskiej gospodarki, bezskutecznie usiłując sprowadzić kraj z drogi nieuchronnie wiodącej do finansowego krachu, tylko wzdycha, że gdyby tak przy nim baryłka ropy kosztowała nie 10, lecz tak jak dziś 30 dolarów...

Ta niezwykle sprzyjająca koniunktura wręcz trwoży na przykład Andrieja Iłłarionowa, doradcę ekonomicznego prezydenta Putina. Uchodzący za ultraliberała Iłłarionow powtarza, że póki wszystko idzie dobrze, nikt serio nie zabierze się do wprowadzania niezbędnych zmian, bez których Rosja nigdy mocno nie stanie na nogi. Na reformy zdaniem Iłłarionowa przyjdzie więc poczekać do ciężkich czasów.

Rzeczywiście rząd Kasjanowa przeprowadził jedną tylko poważną reformę - wprowadził najniższy w Europie 13-proc. podatek liniowy od dochodów osobistych. O nowym kodeksie ziemskim, pozwalającym na sprzedaż i kupno ziemi, reformie sądownictwa, ograniczeniu wszechwładzy rozbudowanej biurokracji wciąż się tylko dużo mówi.

Aleksander Liwszyc, były wicepremier i minister finansów, jeden z najbardziej szanowanych ekonomistów rosyjskich, też uważa, że ekipa Kasjanowa nie wykorzystuje niepowtarzalnej szansy, przed którą stoi kraj: - W Rosji powstała unikalna, niezwykle korzystna sytuacja dla reform. Mamy młodego, energicznego prezydenta, który pracuje prawie 24 godziny na dobę. Mamy lojalny wobec niego parlament, czego nie było za Jelcyna. Ceny ropy na światowych rynkach znakomite i do kraju płynie rzeka pieniędzy. Czego jeszcze trzeba, by przeprowadzać reformy? I jak długo może trwać taka koniunktura? Ceny ropy mogą spaść i wkrótce pewnie spadną. Na razie jednak drzwi do reform są wciąż tylko szeroko otwarte. A rząd od roku tylko na nie patrzy, zamiast śmiało przez nie przejść - niedawno powiedział mi Liwszyc.

W pułapce schematów

W Moskwie coraz częściej mówi się, że w roku 2003 w kraju zacznie się prawdziwa apokalipsa. Eksperci przestrzegają, że właśnie wtedy w wyeksploatowanych elektrowniach, na od dawna nieremontowanych magistralach kolejowych, rurociągach ma rozpocząć się seria katastrofalnych awarii. Żeby tego uniknąć, co roku trzeba by inwestować w odbudowę infrastruktury co najmniej 20 mld dolarów rocznie.

Tymczasem poziom inwestycji zagranicznych jest w Rosji nadal żałośnie niski. Zachodnich biznesmenów przerażają wciąż wysokie podatki, samowola wszechwładnej biurokracji, gąszcz anachronicznych przepisów, przez który przebić się można, jedynie płacąc ogromne łapówki. Zaś rosyjscy przedsiębiorcy wciąż co miesiąc nielegalnie wywożą z kraju około 2 mld dolarów, 24 mld rocznie, czyli więcej, niż potrzeba, by widmo roku 2003 przestało zagrażać Rosji!

Tymczasem przywiązanie Kasjanowa do starego schematu, który dotąd najlepiej mu się sprawdzał, doprowadziło go na początku tego roku do najboleśniejszej chyba porażki. Przedstawiciele rządu ogłosili wtedy, że w budżecie kraju nie przewidzieli 3,2 mld dolarów na spłatę przypadających na ten rok, odziedziczonych jeszcze po ZSRR, długów wobec krajów wierzycieli zrzeszonych w Klubie Paryskim - płacić więc nie będą. Wierzyciele przyjęli tę zapowiedź jako próbę nabicia ich w butelkę. Bo przecież Rosja dzięki koniunkturze na ropę jest wreszcie bardziej niż wypłacalna. Uspokoił ich dopiero Iłłarionow, który często występuje wobec rządu w roli superarbitra. Prezydencki doradca zapowiedział, że długi nie tylko trzeba spłacać, ale dziś dla Rosji jest to wręcz bardzo korzystne. Przyszło więc w trybie nadzwyczajnym wprowadzać zmiany do budżetu i Moskwa zaczęła terminowo i skrupulatnie rozliczać się z Klubem Paryskim.

Po tej dotkliwej nauczce w prasie moskiewskiej znów pojawiły się zapowiedzi dymisji Kasjanowa. Większość gazet uważała, że Putin odprawi premiera przy okazji jakiejś ważnej daty - jedni byli za końcem marca (rocznica wyborów prezydenckich), inni - 7 maja (rocznica inauguracji), jeszcze inni - 17 maja (rocznica zatwierdzenia Kasjanowa przez Dumę). Premier przetrwał jednak wszystkie te ponoć fatalne daty. Prezydent nawet zapowiedział, że to właśnie jemu powierza obowiązek przeprowadzenia reformy rządu.

Wygląda też na to, że Kasjanow przełamał jeszcze inny zły urok, który prześladował jego poprzedników. Czernomyrdin, Siergiej Kirijenko, Jewgienij Primakow, Siergiej Stiepaszyn przestawali być premierami na kilka dni czy tygodni przed ich zapowiadanymi wcześniej oficjalnymi podróżami do Polski. Zaś Kasjanow chyba wreszcie dotrze do Warszawy.

Czemu "tymczasowy" i "techniczny" premier niezwiązany ani z petersburskimi liberałami, ani z kolegami Putina ze służb specjalnych, czyli z żadną z dwóch grup, które dziś wodzą rej w Moskwie, okazał się tak odporny?

Wydaje się, że rację miał Dmitrij Pinsker, publicysta tygodnika "Itogi", który w przeddzień zatwierdzenia Kasjanowa przez Dumę rok temu napisał, że Putin stawia na "posłusznego, pozbawionego ambicji politycznych wykonawcę poleceń", który nie będzie "wykonywał żadnych zdecydowanych ruchów" mogących "doprowadzić do jakiegoś kryzysu".

Wacław Radziwinowicz, Moskwa

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.