Z Turcją trzeba współpracować, ale niekoniecznie przyjmować ją do Unii

Obecność 20 mln wyznawców islamu, w tym co najmniej 3 mln Turków w dotychczasowej Unii, to niekoniecznie argument na rzecz przyjmowania do niej 60 mln następnych z Turcji

Zbliża się grudzień - miesiąc, kiedy przywódcy UE będą musieli podjąć decyzję, czy otwierać negocjacje z Turcją o warunkach jej przyjęcia do Unii, czy jeszcze z tym poczekać. Nasilają się dyskusje - spory polityków i komentarze w mediach.

Polska płytka debata

Argumentacja "za" wychodzi od tezy, że tyle lat dobijania się Turcji do drzwi jednoczącej się Europy to dość. Trzeba ją wreszcie wpuścić. To jednak nie jest argument merytoryczny, to nie może rozstrzygać. Pozostaje zresztą pytanie, czy w wypadku przyjęcia Turcji można by jeszcze mówić o jednoczeniu się naszego kontynentu.

Wątpiącego uderza przede wszystkim niekonsekwencja - jakże to: prawie wszystkie polskie partie polityczne i autorytety tak stanowczo walczyły o odniesienie do chrześcijaństwa w preambule unijnej konstytucji, a teraz prezydent RP i wielu innych nie widzi już w tym wyznacznika tożsamości europejskiej i mocno wypowiada się za Europą obejmującą Turków?

To prawda, że Turcja się europeizuje, zdaniem niektórych obserwatorów jest nawet bardziej w sensie europejskim cywilizowana niż Ukraina czy Białoruś. Czyściej tam, porządniej (przynajmniej w dużych ośrodkach i rejonach turystycznych), sprawniej, a często też dostatniej. Jednak pomimo wszystkich chwalebnych sukcesów modernizacji tego kraju warto zastanowić się nad doświadczeniem choćby młodego naukowca Pawła Kubickiego. Niedawno pisał on w "Tygodniku Powszechnym", że w krajach islamskich "zewnętrzne atrybuty cywilizacji zachodniej są przyjmowane, ale nie niwelują tradycyjnego sposobu życia i patrzenia na świat, który często pozostaje przesiąknięty kulturą muzułmańską, religijnością i wartościami od lat niezmiennymi". Oczywiście, rzadko się tak dzieje w Stambule, ale jakże często w miasteczkach i wioskach Anatolii.

Laickość od Kemala

Od czasów Kemala Atatürka Turcja jest państwem laickim, ale trzeba pamiętać o tym, że nad utrzymywaniem przez nią tego charakteru niezmiennie czuwa armia - która teraz też dzięki swoim wpływom nie dopuści, by cudzołóstwo trafiło do kodeksu karnego. Dla większości społeczeństwa byłaby to innowacja możliwa do przyjęcia. Tak wygląda ciężar tradycji, która każe traktować kobietę niezupełnie na równi z mężczyzną. Kobiet wyemancypowanych, pięknych dziewczyn ubranych po europejsku i wyzywająco uśmiechniętych można spotkać bez liku w Stambule i Ankarze. Ale przeciętny Turek chętniej bierze żonę tradycyjnie wychowaną, nie daruje jej zdrady (chociaż sam nieraz prowadzi się "po europejsku") i we własnym domu jest panem i władcą. Czy to się da szybko zmienić? Byłbym sceptykiem.

Można by liczyć na to, że dłuższa ewolucja w Turcji doprowadzi do laicyzacji europejskich mniejszości o islamskich korzeniach kulturowych bądź do ich daleko idącej asymilacji - jak to ma miejsce w przypadku Tatarów polskich żyjących u nas od kilku stuleci. Wątpliwe jednak, czy pozwoli na to obecna i przewidywalna na jakiś czas dynamika islamu, także w Europie. Zwłaszcza jeśli na tym kontynencie ilość jego wyznawców radykalnie wzrośnie.

Oczywiście można sobie wyobrazić Europę, w której kultury pochodzenia chrześcijańskiego i muzułmańskiego występują na równej stopie, dokonuje się ich synteza, a nawet - zważywszy na prężność demograficzną imigrantów - ta druga może wziąć górę nad pierwszą. Ale byłaby to już zupełnie inna Europa - nie-Europa. Czy jest coś złego w dążeniu do utrzymania własnej tożsamości?

Nie stać nas na to

Argument o dzieleniu się z biedniejszymi od nas pomocą z Brukseli jest rozbrajający.

Kogo jak kogo, ale Polski - jednego z najbiedniejszych dziś krajów w Unii, państwa o sporym deficycie budżetowym, stale zagrożonego niezadowoleniem różnych grup społecznych - doprawdy nie stać i długo jeszcze nie będzie stać na taką wielkoduszność, która polegałaby na rezygnacji z lwiej części unijnych dopłat do rolnictwa i dotacji na rozwój regionów. Po prostu - nie zgodzi się na to większość społeczeństwa i jego reprezentacji politycznych.

Wstąpienie Turcji zapewne doprowadziłoby do wycofania się Unii ze wspólnej polityki rolnej - której sensowność i tak jest już z różnych stron kwestionowana - oraz w odniesieniu do regionów. Gdybyśmy w dodatku założyli, że kraj ten wzmocniłby pozycję Polski w Unii, bo historycznie mieliśmy tych samych wrogów, to słusznie, ale zapewne pogłębiłoby to grę sił w Unii i dodatkowo zaciemniło perspektywę wspólnej polityki zagranicznej i obronnej.

Federalizm europejski coraz bardziej jawi się jako utopia, ale idea wspólnej Europy powinna przecież materializować się w czymś więcej niż strefa wolnego handlu, swobodnej cyrkulacji rąk i głów do pracy plus jednolite normy w produkcji dóbr materialnych. To chyba jednak za mało, żeby - jak twierdzi Michel Rocard - dzięki przyjęciu Turcji Europa więcej znaczyła na świecie.

Co do bezpieczeństwa, są "za" i "przeciw". To prawda, że potężna armia turecka chroni nas przed zalewem niestabilności z Azji. Ale chroni również i dziś. Natomiast rozciągnięcie wspólnej Europy do serca Bliskiego Wschodu tak czy inaczej musiałoby przed nami postawić nowe problemy, np. zaangażowałoby nas w problem kurdyjski. Wymarzony wieczny pokój ("kantowski") z dala od rejonów rozdzieranych konfliktami stałby się czystą mrzonką. Nie lekceważyłbym też ścieżek przemytników i imigrantów.

Oczywiście Europie potrzebna jest Turcja jak najbardziej przyjazna i jak najbliższa. Stowarzyszona z nami na wszelkie sposoby. Trzeba robić wszystko, by Turcję łączyła z nami wieczysta entente cordiale (serdeczne przymierze). Ale przymierze, a nie współżycie w rodzinnym mieszkaniu.

10 wrześnie o zaletach rozpoczęcia przez Turcję negocjacji z UE pisał korespondent "Gazety" w Brukseli Robert Sołtyk (Przyjmijcie Turcję do Europy!"). Dziś garść argumentów przeciw przedstawia Marek Rapacki

Copyright © Agora SA