Ostatni zryw romantyków

Okrutny i krwawy mit wojny polsko-ukraińskiej w latach 1918-19 stworzyli historycy i politycy z obu stron. W Polsce mówiono o heroicznym odbiciu Lwowa, na Ukrainie ukuto termin ?wielkiego zrywu listopadowego? - mówi prof. Jarosław Hrycak

Marcin Wojciechowski: Jak zaczęła się wojna polsko-ukraińska we Lwowie 84 lata temu? Co się stało w mieście 1 listopada 1918 r.?

Prof. Jarosław Hrycak: Początek działań zbrojnych był zaskoczeniem, tym bardziej że I wojna światowa zbliżała się do końca. Churchill powiedział później o tym okresie, że skończyła się wojna gigantów, a zaczęła wojna karzełków. Większość Europejczyków nie chciała walczyć. Wszystko wskazywało na to, że po konferencji pokojowej Lwów zostanie przyznany Polsce. Ukraińcy mieli nadzieję, że pokojowo przejmą władzę w Galicji od administracji austriackiej, której dni były policzone. Niespodziewanie inicjatywę przejęła grupka ukraińskich wojskowych, która w nocy z 31 października na 1 listopada opanowała najważniejsze obiekty Lwowa i wywiesiła ukraińską flagę na ratuszu. Dla większości mieszkańców było to całkowitym zaskoczeniem. W wielu wspomnieniach polscy świadkowie pisali potem, że 1 listopada był dla nich koszmarem, bo przespali ukraińską ruchawkę w mieście.

Jak na to zareagowali Polacy?

- Cywile przyjęli to z wrogą neutralnością. Większość mieszkańców raczej przypatrywała się walkom, niż brała w nich udział. W mieście był niewielki polski garnizon, który wraz z polskimi organizacjami społecznymi próbował dać odpór działaniom Ukraińców. Zaczęły się walki uliczne.

Obie strony gloryfikują tę wojnę, przedstawiają ją jako heroiczne i mężne starcie obu społeczności, które rzuciły się do walki o to, czyj będzie Lwów. Dla przeciwwagi opowiadam zawsze anegdotę o pewnym austriackim oficerze pochodzenia polskiego, który mieszkał we Lwowie, znalazł się w centrum konfliktu i wywiesił na swoim domu tabliczkę: "Tu mieszka austriacki oficer, jestem neutralny".

Dowództwo ukraińskie dopuściło się wielu błędów. Ukraińcy byli słabiej przygotowani do walk, bo Lwów był im mniej znany. Wielu ukraińskich żołnierzy pochodziło z okolicznych wsi, niektórzy nigdy we Lwowie nie byli. Z podwórek lub dachów często rozlegały się strzały polskich żołnierzy i ochotników, którzy chwilę potem znikali, bo wiedzieli, jak się ukryć w labiryncie uliczek. Ukraińcy byli wobec tego bezradni.

Mimo całej mitologii i zawziętości, która przez lata narosła wokół tego konfliktu, to przynajmniej na początku miał on bardzo cywilizowane formy. Wojna nie była zbyt krwawa. Czasem nazywa się ją ostatnią romantyczną wojną w stylu XIX w. Jest wiele świadectw, fotografii i dokumentów, że obie strony często zachowywały się szlachetnie, starano się uniknąć strat wśród cywilów. Zachowała się fotografia sprzed budynku zarządu kolei, na której obok siebie stoją żołnierze polscy i ukraińscy - ogłosili krótki rozejm, by zrobić sobie zdjęcie.

Większość walczących dobrze się znała - razem uczyli się w gimnazjach i na uniwersytecie. Dlatego wojna nie miała gwałtownego przebiegu. Gdy szturmowano dworzec kolejowy, na którym były setki cywilów, to zamiast walczyć, Polacy i Ukraińcy wstrzymali ogień i zaczęli solidarnie spychać z peronów przerażonych ludzi.

Okrutny i krwawy obraz tej wojny stworzyli dopiero po jej zakończeniu historycy i politycy obu stron. W Polsce mówiono o heroicznym odbiciu Lwowa, na Ukrainie ukuto termin "wielkiego zrywu listopadowego". To mity, które do dziś oddziałują na kolejne pokolenia.

Wojna polsko-ukraińska 1918 r. była punktem zwrotnym, na jej podstawie stworzono później obraz wroga - Polaka i Ukraińca. Najbardziej jaskrawym tego przykładem była budowa lwowskiego Cmentarza Orląt. Cała historia jego powstania i otwarcia, rytuały, jakie wtedy odprawiono, obowiązkowe obchody 1 listopada, zmuszanie do udziału w nich Ukraińców - to wszystko miało pokazać, kto jest panem we Lwowie. Zaostrzało to konflikt polsko-ukraiński, który przed II wojną światową nabrzmiał do tego stopnia, że ciężko było rozwiązać go pokojowo.

Były oczywiście siły szukające pojednania. Apelowały o to Kościoły grecko- i rzymskokatolicki, po obu stronach były środowiska liberałów i socjaldemokratów. Niestety, głosy te tonęły w nawale szowinistycznej propagandy. Rozpoczęła ją polska prawica, ale ukraińscy nacjonaliści byli pojętnymi uczniami.

Ilu ludzi zginęło w czasie wojny polsko-ukraińskiej?

- Nie znam dokładnej statystyki. Wiadomo, że wiele osób pochowanych na cmentarzach jako bohaterowie to byli przypadkowi świadkowie tej wojny. Nie umniejszam zasług tych, którzy heroicznie chwycili za broń - często w bardzo młodym wieku - ale po wojnie próbowano zawyżyć ich liczbę, chowając wraz z żołnierzami i ochotnikami przypadkowo poległych cywilów.

Jakie znaczenie miała wojna o Galicję?

- Nie decydowała ani o przyszłości państwa polskiego, ani ukraińskiego. Niepodległość Ukrainy ważyła się w bojach pod Kijowem, skąd wycofywali się Niemcy. Na tworzące się tam struktury ukraińskie uderzyli bolszewicy. To od ich pokonania zależała przyszłość Ukrainy. Wojna polsko-ukraińska w Galicji odciągała nawet część jednostek ukraińskich, które mogłyby wystąpić przeciwko bolszewikom.

Z kolei dla Polaków ważne było to, że wojna polsko-ukraińska rozpoczęła się jeszcze przed proklamowaniem niepodległości w Warszawie. Wiadomości ze Lwowa porwały naród. W innych zaborach mówiono, że we Lwowie już walczą. To mobilizowało ludzi do walki o niepodległość.

Z wojskowego punktu widzenia Lwów nie miał więc znaczenia strategicznego ani dla Polaków, ani dla Ukraińców, ale miał niezwykłe znaczenie symboliczne. To wyjaśnia, dlaczego konflikt nabrał okrucieństwa. Częściowo stało się tak, bo po obu stronach do wojny włączyły się osoby spoza Lwowa i Galicji, które nie miały tych sentymentów co lwowianie.

Na ile wojna o Lwów zaciążyła na przyszłych losach Polaków i Ukraińców?

- Była to ogromna tragedia, która rzutowała na całe dwudziestolecie międzywojenne oraz to, co między Polakami i Ukraińcami działo się w czasie II wojny światowej.

W Polsce po wojnie o Galicję lwowskie orlęta urosły do rangi symbolu. Czy podobnie na Ukrainie traktuje się strzelców siczowych?

- To jeden z podstawowych elementów ukraińskiego mitu narodowego, zwłaszcza w Galicji. Strzelcy siczowi - przynajmniej na początku - rekrutowali się przede wszystkim z młodej inteligencji patriotycznej gotowej do najwyższych ofiar. Byli wśród nich dziennikarze, pisarze, artyści. Wielu z tych, którzy przeżyli, zrobiło później bardzo dużo dla ukraińskiej kultury czy myśli politycznej. Do dzisiaj na Ukrainie - mimo trwającej dziesięciolecia władzy radzieckiej - śpiewa się pieśni strzelców siczowych, tak samo jak pieśni legionów śpiewane są w Polsce.

Czy ta legenda wpływa na trudności z równoczesnym otwarciem kwatery orląt na Łyczakowie i położonego tuż obok memoriału strzelców siczowych?

- Legenda strzelców nie jest związana tylko z Polską, ale bardziej nawet z ich walką przeciwko bolszewikom. Po zakończeniu wojny polsko-ukraińskiej strzelcy przeszli za Zbrucz i zyskali tam sławę najbardziej mężnej, zdyscyplinowanej i zorganizowanej formacji w armii Semena Petlury. Jego wojska - złożone z wielu prostych, przymusowo wcielonych chłopów - dokonały licznych pogromów Żydów. Strzelcy siczowi nigdy w nich nie brali udziału. Są świadectwa, że jeśli ludność żydowska mogła wybierać, jaka jednostka ma stacjonować w ich miasteczku, to zawsze wskazywała strzelców.

Jeżeli chodzi o Cmentarz Orląt, to strzelców siczowych używa się zarówno do wyciszenia konfliktu, jak i do jego podgrzania. Zależy to od tego, czy lwowscy politycy chcą nagłośnić antypolskość mitu czy jego antyrosyjskość. Lwów czuje się bowiem zagrożony nie tyle przez Polskę, ile przez kulturę i język rosyjski. Są tu prawie wyłącznie rosyjskie gazety, w kawiarniach słychać rosyjską muzykę, w telewizji ukraińskiej jest mnóstwo programów z Rosji. W dodatku jest to kultura najniższego lotu, w najgorszym radzieckim wydaniu. Wielu boi się, że jeśli nie obronią się przed Polakami, to co dopiero przed Rosjanami.

Część ukraińskich lwowian ma mentalność życia w "oblężonej twierdzy". Uważają, że muszą bronić wartości narodowych przed obcymi wpływami, przede wszystkim przed Rosją. Tylko w ten sposób jestem sobie w stanie wytłumaczyć zaciekłość i upór radnych Lwowa w sprawie odbudowy Cmentarza Orląt.

*Prof. Jarosław Hrycak pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Lwowskiego im. Iwana Franki. Wraz z Natalią Jakowenko jest autorem wydanej niedawno po polsku "Historii Ukrainy". Wkrótce nad Dnieprem ukaże się pierwsza napisana po ukraińsku "Historia Polski", której jest współautorem

Copyright © Agora SA