Jaka jest Ukraina? Co wynika z podsłuchów rozmów prezydenta Leonida Kuczmy

"Najazdy", "porachunki", "forsa", "udupić", "wykiwać" - to najbardziej cenzuralne słowa w języku prezydenta Ukrainy i jego otoczenia - pisze w swojej sensacyjnej książce mjr Mykoła Melnyczenko, b. ochroniarz Kuczmy, który podsłuchiwał go przez ponad dwa lata.

Lekko zaokrąglony mężczyzna w skórzanej kurtce wcale nie wygląda na agenta. Gładka twarz prawie pozbawiona zarostu, włosy banalnie uczesane z przedziałkiem, niezbyt imponujący wzrost. Tylko małe oczy ruszają się niespokojnie. Jednak można dostrzec to dopiero w naturze albo na filmie. Na nieruchomych fotografiach Mykoła Melnyczenko wygląda jak drobny biznesmen albo taksówkarz. Nie chce się wierzyć, że ten niepozorny mężczyzna w latach 80. pracował w ochronie Kremla, gdzie strzegł bezpieczeństwa Michaiła Gorbaczowa.

Po upadku ZSRR Melnyczenko wrócił z Moskwy na rodzinną Ukrainę do powstającej właśnie Służby Bezpieczeństwa, która zastąpiła KGB. Nie jest jasne, czy zrobił to z własnej woli, czy dostał taki rozkaz od przełożonych. - To Moskwa decydowała o tym, kto ma wejść do służb specjalnych państw tworzących się na gruzach ZSRR. Nie było mowy o samodzielnych decyzjach - mówi prof. Bohdan Osadczuk, znawca spraw ukraińskich.

Na zdjęciach z połowy lat 90. widać, jak Melnyczenko towarzyszy prezydentowi Leonidowi Kuczmie w podróżach po kraju i zagranicę, jak osłania go, gdy Kuczma składa kwiaty przed pomnikiem wieszcza narodowego Tarasa Szewczenki. Potem Melnyczence powierzono kontrolę nad zabezpieczeniem gabinetu prezydenta. Codziennie jako pierwszy i ostatni pracownik ochrony sprawdzał, czy w gabinecie nie ma podsłuchu ani niczego, co mogłoby zagrozić bezpieczeństwu głowy państwa.

Latem 2000 r. Melnyczenko niespodziewanie odchodzi na własną prośbę ze służby. W uzasadnieniu pisze, że jego żona musi się poddać skomplikowanemu leczeniu, być może za granicą, a on sam powinien zająć się dziećmi i znaleźć lepiej płatną pracę. Przełożeni nie robili mu trudności. Potem Melnyczenko przepadł. Zrobiło się o nim głośno jesienią, gdy były szef parlamentu Ołeksandr Moroz ujawnił skandaliczne nagranie z gabinetu prezydenta Kuczmy.

Skandal wybuchł 28 listopada 2000 roku, gdy były szef parlamentu Ukrainy ujawnił nagranie, na którym prezydent Kuczma, którym zleca najbliższym współpracownikom, żeby "zrobili porządek" z opozycyjnym dziennikarzem Georgijem Gongadze.

Gija - jak przyjaciele nazywali Gongadze - redaktor naczelny internetowej "Ukraińskiej Prawdy", przepadł w Kijowie 16 września 2000 r. Dwa miesiące później jego ciało oblane kwasem i z odrąbaną głową znaleziono w lesie za miastem. - Załatw z nim, jak należy - Kuczma mówił o Gongadze poprzedniemu szefowi Służby Bezpieczeństwa Leonidowi Derkaczowi w czerwcu 2000 r.

- Już ja go postawię na miejsce - obiecuje Derkacz.

- Mówię: wywieźć, wyrzucić, oddać Czeczenom, a potem wykup. Albo przywieźć tutaj, rozebrać, zostawić bez spodni, niech siedzi - miesiąc później Kuczma ponagla b. szefa MSW Jurija Krawczenkę.

- Pomyślimy. Zrobimy, jak należy - odpowiada Krawczenko.

Do dziś nie wiadomo, kto zabił Gongadze, czy rozmowa z gabinetu prezydenta miała związek z jego śmiercią. Prokuratura generalna zamiast prowadzić uczciwe śledztwo miesiącami, wymyślała różne wersje. Ostatnia zakłada, że Georgija mogli zastrzelić ludzie z tajnego oddziału specjalnego Orły stworzonego przez ministra Krawczenkę. Głowę odrąbano, by nie można było na podstawie kuli zidentyfikować broni, z której dokonano egzekucji. Prokuratura nie spieszy się jednak z przesłuchaniem Krawczenki, który kieruje dziś administracją podatkową, głównym narzędziem nacisku Kuczmy na przeciwników politycznych.

Nie spał po nocach

Sprawa śmierci Gongadze po jakimś czasie umarłaby, gdyby nie nagrania z gabinetu Kuczmy, do których rejestracji przyznał się mjr Melnyczenko. Kilka dni przed ich ujawnieniem wyjechał z Ukrainy za granicę. Przez kilka miesięcy ukrywał się w Europie Środkowej, potem dostał azyl polityczny w USA, gdzie mieszka do dziś. Jego nagraniami zainteresowało się FBI, które potwierdziło autentyczność najbardziej cennych dla Amerykanów fragmentów, np. o zgodzie Kuczmy na sprzedaż radarów Kolczuga do Iraku wbrew sankcjom ONZ.

Melnyczenko przyznał, że podsłuchiwał prezydenta przez dwa lata i ma na taśmach ponad 3 tys. godzin jego rozmów. Twierdzi, że nagrywał je na dyktafon cyfrowy ukryty pod kanapą w gabinecie Kuczmy. - Bardziej prawdopodobna jest wersja, że Melnyczenko przed odejściem ze służby skopiował na CD-romy nagrania z gabinetu prezydenta, które prowadzono tam oficjalnie dla dokumentacji - mówi jedna z osób analizująca sprawę Melnyczenki w USA.

Melnyczenko wydał niedawno książkę "Na kanapie prezydenta Leonida Kuczmy", w której ujawnia fragmenty rozmów prezydenta z kilkunastoma politykami, urzędnikami, dziennikarzami i ekspertami z pierwszych stron gazet. Rysuje się z niej smutny obraz państwa, w którym prezydent decyduje niemal o wszystkim - od spraw strategicznych, przez nominację lokalnego urzędnika po rozpoczęcie intrygi przeciwko komuś, kto wypadł z łask głowy państwa. "Zwolennicy Kuczmy oskarżają mnie o zdradę państwa. Uwierzcie, że decyzja o nagrywaniu i opublikowaniu rozmów prezydenta, a potem o wyjeździe z kraju była dla mnie niewiarygodnie trudna. Nie spałem dziesiątki nocy, odpowiadając sobie na pytanie, czy dobrze robię" - Melnyczenko pisze w przedmowie. "Podsłuchiwałem prezydenta przez dwa lata. Gdy przyszedłem do oddziału chroniącego Kuczmę, jego urzędnicy byli dla mnie poważnymi mężami stanu. Szybko doznałem wstrząsu. Zachowywali się bardziej chamsko i myśleli prymitywniej niż większość moich znajomych, prostych ludzi. Leksyka i zainteresowania naszych urzędników upodabnia ich do bandytów".

Głosy albo więzienie

Melnyczenko zaczyna książkę od nagrań ilustrujących mechanizm zwycięstwa wyborczego Kuczmy jesienią 1999 r., które zapewniło mu drugą kadencję.

- Musisz zebrać wszystkich swoich "skarbowców" [urzędników skarbowych - red.] z każdej gminy albo chociaż obwodu - Kuczma mówi przed wyborami do b. szefa administracji podatkowej Mykoły Azarowa, dziś pierwszego wicepremiera odpowiedzialnego za finanse. - I uprzedzić: jeśli ktoś przegra w gminie wybory [nie zagwarantuje zwycięstwa Kuczmie - red.], to po wyborach straci pracę. Ani jednego nie zostawimy. Tak samo z każdym przewodniczącym kołchozu: Albo k... pójdziesz siedzieć, albo dasz głosy. Tak czy nie?

- Rozumiem, wszystko będzie - odpowiada Azarow.

Potem Kuczma dzwoni do szefa MSW i powtarza przy Azarowie mniej więcej tę samą instrukcję:

- Mechanizm pracy jest następujący: "skarbowcy" mają haka praktycznie na każdego szefa kołchozu. Trzeba ich zebrać w każdej gminie razem z naczelnikiem milicji i urzędu skarbowego. I powiedzieć: Chłopcy, jeśli nie dacie tyle głosów, ile trzeba, to jutro wszyscy będziecie tam, gdzie powinniście być już dawno. Bawić się dłużej nie będziemy. Szefowie kołchozów to suki - mówi Kuczma.

Po wyborach prezydent dotrzymał słowa. Wszyscy szefowie obwodów, w których Kuczma nie wygrał wyborów, stracili pracę. Kilka miesięcy po wyborach dekretem prezydenta ogłoszono reformę rolną likwidującą kołchozy i z czasem dopuszczającą wolny obrót ziemią.

- Reforma była potrzebna od dawna, ale Kuczma nie wprowadził jej dlatego, że jest jej gorącym zwolennikiem. Chciał ostatecznie zniszczyć lobby kołchozowe, które w wyborach poparło jego przeciwników. Reforma była aktem zemsty - mówi prof. Myrosław Popowycz, filozof z Ukraińskiej Akademii Nauk.

Na podobne żądania Kuczmy ówczesny szef Służby Bezpieczeństwa Leonid Derkacz odpowiada wprost: - Dlaczego mamy tracić władzę? Jeżeli mamy władzę, to jednym z naszych instrumentów jest przecież prokuratura!

Prywatyzacja - przechwytyzacja

Z nagrań wynika, że jednym z podstawowych zajęć Kuczmy jest decydowanie o prywatyzacji największych zakładów. Niektórzy gubernatorzy czy merowie miast sami przychodzą do prezydenta, żeby wskazał odpowiedniego inwestora, by potem uniknąć problemów. Oto fragment rozmowy Kuczmy z Wołodymyrem Szczerbaniem, gubernatorem obwodu sumskiego na wschodzie Ukrainy, nagranej jesienią 2000 r.:

- Chodzi mi o prywatyzację spółki Chimprom - mówi lekko jąkając się Szczerbań. - Produkuje takie nawozy, których nie mają w Rosji ani na zachodniej Ukrainie. Będzie prywatyzowana. Boimy się, żeby nie wpadło w ręce nie wiadomo kogo. Propozycja jest taka - chciałbym, żeby w projekcie brał udział ktoś z waszych zaufanych ludzi. Jestem gotów mu oddać 25 proc. i "złotą akcję", która umożliwi kontrolę nad firmą. W każdym ciekawym przedsiębiorstwie oddamy część osobie, którą pan wskaże - dzieciom, wnukom, takie jest życie.

- Już napisałem Juszczence [ówczesnemu premierowi - red.] i Bondarowi [szefowi agencji zajmującej się prywatyzacją - red.], że prywatyzować trzeba w porozumieniu z gubernatorami - mówi Kuczma. - Dostałeś to pismo? No to pracuj.

- Ja też napiszę pismo. I akcje Nieftieproduktu [duże przedsiębiorstwo paliwowe - red.] też dam komu trzeba - zapewnia Szczerbań.

Kilka miesięcy wcześniej mer Odessy Rusłan Bodelan proponuje w rozmowie z prezydentem, że jego syn wraz z partnerami z zagranicy może zainwestować dużą sumę w dowolny projekt wskazany przez Kuczmę. Żeby zyskać przychylność prezydenta, Bodelan wręcza mu na początku rozmowy piękne naczynie zrobione z uncji złota.

- Mówią, że to XVIII wiek. Francuska albo włoska robota. Tylko żona prezydenta godna jest jeść z czegoś takiego - mówi Bodelan.

- Dobrze, dziękuję. Jak tam interes? - pyta wyraźnie zadowolony Kuczma.

Bodelan proponuje, że suma na "projekt Kuczmy" może być dostarczona w gotówce.

- Ależ nie! Potrzebny jest jakiś interes - zżyma się prezydent.

- Jak pan chce. Jedyna rzecz, żebym wiedział, z kim pracować. Poprzednio był Pustowojtenko [premier w latach 1998-99 - red.]. Pan mu powiedział, on wszystko zrobił, a teraz nie wiem, z kim pracować - żali się Bodelan.

- Z Łytwynem [wówczas szefem administracji prezydenta, obecnie przewodniczącym parlamentu - red.]. Komu jeszcze dać polecenie? - pyta Kuczma.

- Nie trzeba nic pisać, wystarczy komuś powiedzieć, żeby z nami pracował - kończy mer Odessy.

Podobnych rozmów jest więcej. Niezidentyfikowany biznesmen wręczył Kuczmie antyk o wartości 350 tys. dol., który, jak zapewnia, "figuruje w poważnych katalogach światowych". Proponował, żeby to cacko stanowiło zaczątek "prywatnej kolekcji, Ermitażu Kuczmy". "W tym ostatnim wypadku biznesmen był wyjątkowo delikatny, bo wręczył Kuczmie prezent już po załatwieniu sprawy" - komentuje Melnyczenko.

Czasem trzeba pograć

W książce Melnyczenki jest niewiele fragmentów o ukraińskiej polityce zagranicznej. Ukraiński prezydent skarży się na Zachód, ale i na Rosję. Boli go to, że jest krytykowany przez świat, ale nie wie, co zrobić, by to zmienić. Oto fragment nagrania z początku 2000 r., kilka miesięcy po rozpoczęciu drugiej kadencji Kuczmy, podczas której, jak sam zapewniał, miało dojść do przełomu w reformach.

- Rosja mnie nie docenia - Kuczma żali się Derkaczowi, szefowi służb specjalnych. - Nie docenia też Gruzja. Spotkałem się dziś z Leszkiem Balcerowiczem [wówczas wicepremierem, który przywiózł do Kijowa nowe propozycje współpracy między Polską i Ukrainą - red.]. Zachód nie będzie bronił i popierał Ukrainy, nie oglądając się na Rosję. Na pierwszym miejscu stoi dla nich Rosja. A my co robimy? Trzeba się skupić, pokazać, że chcemy podjąć poważne kroki. Prezydent już coś zrobił, ale co dalej? Znowu będą krzyczeć, że prezydent jest zły, ale nikt nic nie proponuje. Ukraina zawsze przegrywała, bo było bardzo wielu zdrajców, którzy służyli Rosji albo Polakom. Dziś jest tak samo.

Na drobnym przykładzie Melnyczenko pokazuje, jak Kuczma szuka narzędzi nacisku na inne państwa. Wiosną 2000 r. ukraińskie służby specjalne zdobyły poufne dokumenty o niemieckim biznesmenie Rudolfie Ritterze, który w latach 90. robił interesy z merostwem Petersburga, gdzie pracował wówczas obecny prezydent Rosji Władimir Putin. Rittera aresztowano później w Niemczech za udział w przemycie narkotyków. Ponieważ Putin był już prezydentem, Rosjanie byli zainteresowani, żeby dokumenty w sprawie Rittera nie ujrzały światła dziennego. Derkacz proponuje Kuczmie, by zagrał kartą Rittera w kolejnych rozmowach z Rosjanami.

- Przekazać [Putinowi - red.] te materiały czy tylko powiedzieć mu, że je mamy? - pyta Kuczma. - A może powiem, że mamy dokumenty z Niemiec i nie będę się wdawać w szczegóły?

- Aha - odpowiada Derkacz.

- Powiem [Putinowi - red.], żeby jego ludzie skontaktowali się z naszymi służbami. A kiedy się do ciebie odezwą, odpowiesz, że wszystko przekazałeś prezydentowi i nie możesz już nic od niego wyciągnąć. Czasem trzeba trochę pograć - śmieje się Kuczma.

Sześć milionów i lewica

Ciekawe są także interesy ludzi z otoczenia Kuczmy, o których stale donoszą mu jego zausznicy z prokuratury, MSW, służb skarbowych. Prezydenta nie dziwi to, że ktoś z polityków uprawia prywatę, ale raczej to, że nie zna umiaru albo publicznie chwali się bogactwem.

- Po co on ujawniał, że zarabia 6 mln hrywien rocznie [1,2 mln dol. - red.] - Kuczma zżyma się na ówczesnego przewodniczącego parlamentu Wiktora Medwedczuka, dziś szefa swojej administracji i lidera Partii Socjaldemokratycznej. - Przecież to miała być partia centrolewicowa. Gdzie 6 mln hrywien i centrolewica? I jeszcze ta willa na Cyprze.

Żadna z afer, o której była mowa w gabinecie Kuczmy, nie ujrzała światła dziennego. W lipcu 2000 r. szef MSW Jurij Krawczenko informuje Kuczmę, że osiem obwodowych zakładów energetycznych zaniża swoje dochody i wywozi ogromne pieniądze za granicę do tzw. rajów podatkowych. Większość udziałów we wszystkich przedsiębiorstwach miał właśnie Medwedczuk i jego wspólnik Hryhoryj Surkis, deputowany do Rady Najwyższej z Partii Socjaldemokratycznej, właściciel klubu piłkarskiego Dynamo Kijów.

- Teraz o energetyce. Mamy osiem postępowań w obwodowych zakładach energetycznych - raportuje prezydentowi Krawczenko. - Według naszych ocen nie wpłacili do budżetu 400 mln hrywien [ok. 80 mln dol. - red.]. W zależności od regionu różne sumy wywieziono za granicę.

- To głównie ekipa Surkisa? - pyta Kuczma.

- Tak, w 90 proc. - odpowiada Krawczenko i opisuje, że zakłady energetyczne zaniżały swoje dochody nawet o dwie trzecie, skarżąc się na słabą ściągalność opłat od ludzi i firm. W rzeczywistości ściągalność była na poziomie ok. 70 proc., a różnicę lokowano na nielegalnych kontach za granicą. Wkrótce po tej rozmowie postępowanie w tej sprawie wstrzymano. Melnyczenko twierdzi, że na polecenie Kuczmy.

Z kim mam pracować?

Są jednak i tacy, których nie trzeba zmuszać do wierności materiałami kompromitującymi, bo sami proponują prezydentowi usługi. Jednym z nich jest znany dziennikarz telewizyjny Wiaczesław Pichowszek, który od lat prowadzi w prywatnej telewizji "1+1" program publicystyczny "Epicentr". Pod koniec lat 80. Pichowszek działał w opozycyjnych organizacjach studenckich, ale potem ujawnił, że cały czas współpracował z KGB, bo "zawsze chciał być po stronie silniejszych".

W marcu 2000 r. Pichowszek pojechał do USA, gdzie jako dziennikarz pytał swych amerykańskich rozmówców o to, jakie mają materiały przeciwko Kuczmie i jego otoczeniu. "Financial Times" i inne gazety pisały wówczas, że Kuczma mógł nielegalnie wyciągać duże sumy z rezerw Banku Centralnego i lokować je na kontach za granicą. Krążyły plotki, że część pieniędzy ze sprzedaży ukraińskich czołgów do Pakistanu też poszła na konta Kuczmy.

- Moim zdaniem ta kampania była inspirowana z samej Ukrainy - mówi Pichowszek. - Napisali, że pan i Wołkow [jeden z ukraińskich oligarchów, b. doradca Kuczmy - red.] macie konta w bankach amerykańskich. A ja im mówię: "Idźcie po tropie. Tam nie ma nic".

- Po pierwsze, nie jestem taki głupi. Gdybym coś ukrył, już dawno by mnie zjedli - odpowiada Kuczma.

Na końcu rozmowy prezydent proponuje Pichowszekowi posadę swego rzecznika.

- Jestem żołnierzem rewolucji. Będzie tak, jak pan powie. To pan decyduje, kto pracuje na jakim stanowisku - odpowiada Pichowszek. Pichowszek w końcu odrzucił propozycję, ale nieformalnie doradza Kuczmie.

Ukraińscy politycy nieustannie deklarują, że ich celem strategicznym jest integracja europejska. Istnieje nawet podpisany przez prezydenta plan, z którego wynika, że za siedem lat Ukraina ma być gotowa, by wstąpić do Unii Europejskiej. W którą stronę rzeczywiście zmierza Ukraina pokazuje rozmowa Kuczmy ze znanym politologiem Dmitrijem Wydrinem.

- Jestem przekonany, że najlepsza jest dla nas droga Kazachstanu - mówi Wydrin i wcale nie wygląda na to, że żartuje. - Kilka razy byłem tam i z wielką sympatią obserwuję to, co się dzieje w tym kraju. Na początku lat 90. z różnych grup wybraliśmy tam najsilniejszą i najbardziej porządną. A kiedy już byli dość silni finansowo, to pod tę grupę stworzono partię, która teraz jest największa w parlamencie. To naprawdę robi wrażenie. Dlaczego nie możemy doprowadzić do tak szybkiego wzrostu gospodarczego i pełnej stabilności politycznej?

Wyjechał, żeby wrócić

Gdy przeczytałem książkę Melnyczenki, przez kilka dni byłem w szoku. Zastanawiałem się czy to wszystko możliwe, czy nagrania nie są mistyfikacją. Zapytałem o to wielu znajomych z Ukrainy. - Łudziłeś się, że te rozmowy będą inne? Myślisz, że w pozostałych państwach b. ZSRR prezydenci mówią inaczej? Taka jest polityka. U nas przynajmniej można o tym mówić. Nikt, przynajmniej na razie, nie wsadza za to do więzienia - drwił sobie ze mnie redaktor jednego z dzienników ukraińskich.

Nikt z moich rozmówców nie dopuścił możliwości, że nagrania są fałszywką. Melnyczenko ogłosił także fragmenty rozmów Kuczmy z politykami opozycji. Kilku z nich publicznie przyznało, że ich treść jest prawdziwa. Władze nie zdementowały autentyczności książki, zapewne w nadziei, że jeśli nie zrobi się o niej głośno, to dotrze ona ledwie do promila społeczeństwa.

"Mam nadzieję, że kiedyś wrócę na Ukrainę i udowodnię przed sądem, że wszystko, co ujawniłem, jest prawdą. Władza jest ciężko chora. Głównym źródłem choroby jest niestety głowa państwa" - pisze Melnyczenko. Proprezydencka Partia Socjaldemokratyczna zgłosiła niedawno projekt ustawy gwarantujący dożywotnią nietykalność dla Kuczmy. Prezydent nie może być sądzony za ukrywanie dochodów, zaległości w płaceniu podatków, zatajanie prezentów, składanie fałszywych danych w deklaracji majątkowej. Czy to przypadek?

Dla "Gazety" komentuje Anatolij Hrycenko, szef kijowskiego Centrum Badań Politycznych i Gospodarczych im. Aleksandra Razumkowa

Melnyczenko ujawnił tylko te fragmenty, które pokazują, jaki system Kuczma stworzył w ciągu ostatnich lat na Ukrainie. To obraz straszny, ale prawdziwy. Major nie ujawnił fragmentów, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu państwa lub jego interesom, co dobrze świadczy o jego intencjach. Książka Melnyczenki to kolejny dowód na to, że system polityczny Ukrainy wymaga gruntownych zmian. Skompromitowany Kuczma nie jest w stanie tego dokonać. Moim zdaniem nie należy na niego bardziej naciskać, przystawiać do ściany, ale pokazać jakieś konstruktywne wyjście z sytuacji. Mogłaby nim być gwarancja ze strony Kuczmy, że następne wybory prezydenckie w 2004 r. [w których Kuczma nie może już kandydować - red.] będą wolne i demokratyczne. Jeżeli Kuczma dotrzyma słowa, to po wyborach mógłby dostać gwarancje nietykalności. Taką propozycję mogliby na przykład zgłosić Amerykanie wsparci przez Unię Europejską i Polskę. Kuczma jest na tyle przenikliwym taktykiem, że mógłby ją zaakceptować. Byłoby to dla niego najlepsze wyjście.

Komentuje prof. Ołeksij Haran, politolog z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej

Mimo wszystkich zjawisk negatywnych Ukraina jest dziś najbardziej demokratycznym krajem spośród wszystkich państw WNP. O Białorusi i Azji Środkowej nie ma co mówić, w Rosji trwa wojna przeciwko własnym obywatelom, zakneblowano tam wolność słowa, Duma jest całkowicie podległa prezydentowi, nie ma realnej opozycji wobec Kremla, główni przeciwnicy Putina zostali zmuszeni do emigracji, a ich imperia finansowe poważnie naruszono. U nas opozycja kontroluje jedną trzecią parlamentu, może publicznie przedstawiać swoje stanowisko, co mimo wszystko daje podstawy do optymizmu. O tym, w którą stronę pójdzie Ukraina, zdecydują ostatecznie wybory prezydenckie w 2004 r.

Komentuje Wiktor Zamiatin, szef działu zagranicznego kijowskiej gazety "Deń"

Czy w związku z taśmami Polska powinna izolować Kuczmę, jak robi to prezydent Bush i wielu przywódców europejskich, czy wciąż wyciągać do niego rękę? Były prezydent Czech Vaclav Havel wyjątkowo nie lubił Kuczmy. Po ujawnieniu taśm Melnyczenki praktycznie nie utrzymywał z nim kontaktów. W czeskiej polityce zagranicznej Ukraina w zasadzie przestała istnieć. Czechy nie mają jednak granicy z Ukrainą ani nie sąsiadują z Rosją. Polska nie ma wyboru. Musi utrzymywać kontakty z Ukrainą niezależnie od tego, kto w niej będzie u władzy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.