Składy sowieckiej broni na Ukranie to bomba ekologiczna

Poszukiwacze złomu dobierają się do magazynów armii radzieckiej, w których porzucono przedmioty niebezpieczne dla środowiska. Ministerstwo obrony i władze odpowiedzialne za ekologię niechętnie ujawniają tajemnicę stacjonujących na Ukrainie jednostek radzieckich, w których składowano broń nuklearną - pisze ukraiński publicysta Orest Sochar*

Składy sowieckiej broni na Ukranie to bomba ekologiczna

Poszukiwacze złomu dobierają się do magazynów armii radzieckiej, w których porzucono przedmioty niebezpieczne dla środowiska. Ministerstwo obrony i władze odpowiedzialne za ekologię niechętnie ujawniają tajemnicę stacjonujących na Ukrainie jednostek radzieckich, w których składowano broń nuklearną - pisze ukraiński publicysta Orest Sochar*

Radzieckie arsenały do dzisiaj zagrażają ludziom - zwłaszcza Ukraińcom - na których terytorium mieściły się bazy rakietowe Armii Czerwonej. Tony radioaktywnych metali trafiły ostatnio na złomowiska. Gdzieniegdzie stwierdzono podwyższony poziom radiacji, a w jednej z gmin obwodu mykołajowskiego 400 osób zachorowało na zakażenie skóry. Generałowie ukraińscy nie chcą przyznać, że istnieje związek między istnieniem odpadów radioaktywnych z działalnością ich poprzedników z Armii Czerwonej. Stosunek wojska do katastrof ekologicznych zdemaskowali niezależni eksperci. Ich zdaniem poszukiwacze metali kolorowych odkryli dotąd tylko część arsenałów radzieckich, o których ukraińskie ministerstwo obrony nie udziela żadnych informacji, chroniąc tajemnice sił zbrojnych ZSRR.

Promieniotwórcza puszka Pandory

Najbardziej znana jest masowa epidemia w gminie Pierwomajska pod Mikołajowem nad Morzem Czarnym, której kulminacja nastąpiła w lipcu i sierpniu. We wsiach masowo chorowali ludzie. Objawy mieli jednakowe - ogólna słabość, zmęczenie, senność. Potem zaczęła się szerzyć nieznana choroba skóry, której przyczyn nie ustalono. Miejscowi lekarze nadali jej nawet oficjalną nazwę - toksykodermia - lecz władze nadal milczały. Według rodziców poszkodowanej Natałki, gdy z Kijowa przyjechała pierwsza brygada wysłanych na pomoc specjalistów, diagnozę miejscowych lekarzy podano w wątpliwość, a strona z karty zdrowia dziecka, na której była notatka o toksykodermii, zginęła w tajemniczych okolicznościach. Mieszkańcy gminy za przyczynę nieszczęść uważają splądrowaną wiosną wyrzutnię rakietową koło wsi Bolesławczyk. W 1978 r. w wyrzutni doszło do awarii. Zginęli w niej ludzie, a do gruntu dostało się paliwo rakietowe. Aby nie narażać środowiska, armia umieściła pozostałe odpady w stalowych kontenerach, których nie wolno było ruszać przez 50 lat. Wiosną samorząd lokalny wydał jednak jednej z rodzin pozwolenie, by wyciągnęła kontenery na złom. Zbiórka metali jest jednym z ulubionych sposobów ukraińskich bezrobotnych na zdobycie środków do życia. Ekspertyza komisji rządowej wykazała, że ze schowka wydobyto blisko 50 ton metalu i wywieziono je do punktów skupu.

Wojskowi zaprzeczyli jednak, że wyciek paliwa rakietowego z kontenerów mógł być przyczyną toksykodermii. Według nich epidemię spowodował nadmiar nawozów wysypanych wiosną na okoliczne pola. Prezydent Leonid Kuczma, który przyjechał do Pierwomajska w sierpniu, bronił wojska, chociaż wówczas nie ogłoszono jeszcze oficjalnych wyników pracy komisji rządowej. Być może sprawa Bolesławczyka nie nabrałaby takiego rozgłosu, gdyby do śledztwa nie włączyli się fachowcy międzynarodowi. Wbrew zaprzeczeniom generałów rządowa komisja ustaliła, że przyczyną epidemii były odpady wojskowe. Według wicepremiera Mykoły Żułyńskiego zachorowania pojawiły się na skutek spalenia izolacji poliwinylowo-chlorowej, stosowanej przez wojsko do osłony kabli i innych części metalowych. W ten sposób poszukiwacze złomu próbowali dostać się do kontenerów. Oprócz tego w raporcie zaznaczono, że przyczyną niektórych chorób może być przekroczenie poziomu azotanu, azotynu oraz soli metali ciężkich, które mogły dostać się do gleby z nawozami. 15 fachowców zagranicznych z USA, Francji, Izraela, Niemiec zgodziło się z wnioskami komisji.

Kilka tygodni po aferze w Bolesławczyku poszukiwacze metali wykopali kilka innych puszek Pandory. Jedną z nich znaleziono na terenie dawnej jednostki wojskowej we wsi Czerwona Góra pod Donieckiem. Tym razem odkrycia dokonały dzieci. Gdy znaleziskiem zainteresowali się fachowcy z ministerstwa spraw nadzwyczajnych, stwierdzili, że pod ziemią ukryto 117 tysięcy sztuk amunicji. Po sprawdzeniu kilkudziesięciu hektarów należących niegdyś do armii, ratownicy znaleźli jeszcze 4 tony materiałów radioaktywnych. W tym wypadku generałowie również wmawiali opinii publicznej, iż wojska radzieckie nie mają z tym nic wspólnego. Później gazety podały informację o wsi Zgarok pod Chmielnickim, gdzie ludność przez długi czas utrzymywała się ze sprzedaży złomu radioaktywnego z jednej z baz dawnej Armii Czerwonej.

Czy armia ukraińska chroni Armię Czerwoną?

Dlaczego ukraiński minister obrony stara się oczyścić Armię Radziecką od winy oraz ile jeszcze min ekologicznych pozostaje na Ukrainie od upadku ZSRR? Na pierwsze z tych pytań odpowiedzieć można łatwo. Mój anonimowy rozmówca zbliżony do ministerstwa obrony przypuszcza, że ukraińscy wojskowi zawarli tajne porozumienie z Rosją o ochronie tajemnic sił zbrojnych byłego ZSRR. Jest ono bardzo wygodne dla Rosji, jedynej spadkobierczyni radzieckiego arsenału nuklearnego, ale Ukrainie nie przynosi żadnych korzyści. Trudniej znaleźć odpowiedź na drugie pytanie. Być może odpowie na nie specjalna komisja utworzona na polecenie prezydenta Kuczmy. Biorąc jednak pod uwagę pozytywny stosunek głowy państwa do armii, można spodziewać się, że komisja niczego nie ustali.

Ludmyła Bondar, wiceszefowa urzędu ds. odpadów radioaktywnych, twierdzi, że ustawy o postępowaniu z odpadami nie dotyczą wojskowych. - Na terenie własnych jednostek wojsko może robić, co chce. Taka jest norma międzynarodowa - mówi Bondar. Po rozformowaniu jednostki armia zazwyczaj przekazuje odpady państwu, a dokładnie ministerstwu sytuacji nadzwyczajnych, które w zeszłym roku przeprowadziło nawet inwentaryzację wszystkich schowków z odpadami radioaktywnymi, ale danych do dziś "nie obrobiło".

Eksperci, którzy kiedyś służyli w Armii Radzieckiej, mówią, że liczby dzikich magazynów ze zwykłą amunicją nie da się nigdy ustalić. - Po przekroczeniu terminu ważności wojskowi po prostu zakopywali naboje i pociski artyleryjskie albo oficerowie dzielili je między sobą. Pieniędzy na ich utylizację nie było - opowiada były oficer Armii Czerwonej. Jeżeli chodzi o broń jądrową, to na terytorium Ukraińskiej SRR były cztery bazy do przechowywania pocisków nuklearnych. Trzy obsługiwały wojska rakietowe, czwarta Flotę Czarnomorską. Oprócz tego w pogotowiu utrzymywano 150 tzw. strategicznych jednostek bojowych, z których część stale zmieniała położenie. W czasie transportu dochodziło do awarii, zużyte części porzucano, gdzie popadnie. Skażone są więc nie tylko same jednostki i tereny do nich przylegające, ale także ogromna liczba lasów (zwłaszcza na Zachodniej Ukrainie), przez które przewożono koleją wyposażenie, amunicję i odpady z jednostek jądrowych. Żadna ze struktur państwowych ani organizacji ekologicznych nie bije jednak w tej sprawie na alarm. A to oznacza, że kolejne tajemnice wojskowe ZSRR odkrywać będą zbieracze złomu.

* Orest Sochar jest szefem działu politycznego kijowskiego tygodnika "Polityka i Kultura"

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.