Wiktor Juszczenko

Tylko za likwidację opóźnień w wypłacie pensji i emerytur Juszczenko ma dożywotnie miejsce w encyklopedii Ukrainy. Kim jest człowiek nazywany czasami ukraińskim mesjaszem?

Juszczenko był premierem w latach 2001-02 i pokazał, że umie rządzić. W niecałe półtora roku zlikwidował wszystkie zaległości w wypłacie pensji, emerytur i stypendiów, za co jest kochany na Ukrainie. - Niektórzy nie dostawali pensji nawet po cztery lata. Wyobrażasz sobie, jak podle czuje się człowiek, który przez tyle czasu nie widział pieniędzy? - mówi mi Kostia, student, który w kijowskim metrze rozdawał ulotki Juszczenki.

Rząd Juszczenki stworzył budżet bez deficytu, a pieniądze, które wcześniej szły na spłatę długów państwa, przeznaczył na wypłatę pensji i emerytur.

Za jego rządów Ukraina po raz pierwszy zaczęła regularnie płacić Rosji za gaz. Stało się to możliwe dzięki zlikwidowaniu pośrednictwa w imporcie naftowych i gazowych baronów. Pieniądze, które trafiały do ich kieszeni, poszły nie tylko na opłatę bieżących dostaw, ale też na zmniejszenie ukraińskiego długu za gaz wobec Rosji (w 2000 r. - 1,4 mld. dol.). Pod koniec pierwszego roku rządów Juszczenki wzrost gospodarczy wyniósł 6 proc. (po latach spadku). Innym przez lata się nie udawało, bo bali się podjąć radykalne decyzje, zmienić to, co jest. Dlaczego Juszczenko się nie bał? - Był pierwszym premierem, który przyszedł do rządu nie z fabryki, jak większość naszych polityków, ale z banku centralnego. Wszyscy poprzedni myśleli, że krajem kieruje się tak jak kombinatem, w którym pracuje kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Juszczenko zna mechanizmy makroekonomiczne - mówi Leonid Finberg z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej.

Uczeń Hetmana

Urodził się w 1954 r. pod Sumami na wschodniej Ukrainie, rolniczym pustkowiu między Ukrainą i Rosją. Gdy był małym chłopcem, rodzina przeniosła się pod Tarnopol, gdzie przed wojną za ich wsią przechodziła granica polsko-radziecka. - Pamiętam, że chodziliśmy bawić się do parowu, po którego jednej stronie kiedyś była Ukraina, a po drugiej Polska. Starsi często opowiadali o przeszłości. Gdybym mieszkał na Wschodzie, nie miałbym pojęcia, ile Polacy i Ukraińcy mieli wspólnego. Byłbym wychowany w zupełnie innej kulturze - wspomina Juszczenko.

Po szkole uczył się w Tarnopolu na kołchozowego księgowego. Przez kilka lat pracował w terenie, aż wreszcie awansował i trafił do banku centralnego, gdzie zajmował się kredytami dla rolnictwa. Ale prawdziwe perspektywy pojawiły się dopiero po rozpadzie ZSRR. Wraz z kolegami ekonomistami stworzył bank Ukraina, który niedawno upadł, ale za rządów Juszczenki był w znakomitej kondycji. Juszczenko stawał się coraz bardziej znanym bankierem - znał angielski, miał dobre kontakty z zachodnimi instytucjami finansowymi, zajmował coraz wyższe stanowiska w banku centralnym. Miał też ważnego patrona i mentora - Wadyma Hetmana - znanego ekonomistę i pierwszego szefa banku centralnego.

- Od początku lat 90. Hetman próbował budować nową rzeczywistość. Miał ogromną osobowość, był wizjonerem, rozumiał, jak powinno wyglądać nowoczesne państwo. Otaczał się młodymi, zdolnymi ludźmi zorientowanymi na pracę dla Ukrainy, a nie Rosji. W ekipie Hetmana był także Juszczenko - mówi prof. Myrosław Popowycz, dyrektor instytutu filozofii Ukraińskiej Akademii Nauk. Jednak Hetman nie wszystkim się podobał - w 1996 r. zastrzelono go w centrum Kijowa. Śledztwo do dzisiaj na wyjaśniło, kto zlecił zabójstwo. Juszczenko przeżył szok po śmierci Hetmana. Przyjął ją jak ostrzeżenie, ale i wyzwanie, że musi przejąć pałeczkę i wykonać testament mistrza. - Od czasu śmierci Hetmana Wiktor wie, że u nas strzelają. Dlatego jest bardzo ostrożny, ale wie, czego chce - mówi jeden z najbliższych przyjaciół Juszczenki.

Premier Kuczmy

Gdy w grudniu 1999 r. Juszczenko zostawał premierem, wydawało mu się, że poparcie prezydenta Leonida Kuczmy i Zachodu, który oczekiwał przyspieszenia reform, wystarczą, by spokojnie działać. Tymczasem niemal od pierwszego dnia jego rząd był bezpardonowo atakowany przez media kontrolowane przez oligarchów. Nie mogło im się podobać, że Juszczenko chce zmniejszyć szarą strefę, przerwać chory zwyczaj rozliczania się przedsiębiorstw barterem, ograniczyć wpływy oligarchów zarabiających setki milionów dolarów na interesach z Rosją przesyłającą na Zachód gaz przez Ukrainę, ale kosztem budżetu. Partie kontrolowane przez oligarchów wchodziły do tzw. większości proprezydenckiej w Radzie Najwyższej, która popierała gabinet Juszczenki, ale część zachowywała się jak opozycja. Rozpuszczano plotki, że żona Juszczenki - amerykańska Ukrainka - jest agentką CIA, która poprzez męża chce włączyć Ukrainę do amerykańskiej strefy wpływów. Gazety pisały o rzekomych malwersacjach w banku centralnym za czasów prezesury Juszczenki. Wytykano mu, że swe duże mieszkanie w Kijowie kupił ponoć po zaniżonej cenie.

Juszczenko nie odpowiadał agresją na agresję, co było nowością i zaskoczeniem dla przeciwników. Nie podawał gazet do sądu, nie domagał się milionowych odszkodowań, jak zwykli czynić to oligarchowie, ale spokojnie oświadczał, że ma czyste sumienie i ręce. - Ludzie uwierzyli mu, bo był pierwszym politykiem, który nie odpowiadał brudem na brud. Mimo że posądza się nas o agresywność, tak naprawdę Ukraińcom odpowiada spokój i stabilizacja - mówi Finberg. Efekt był taki, że po kilku tygodniach Juszczenko był już najpopularniejszym politykiem. Gdy pojawiły się pierwsze oznaki wzrostu gospodarczego, poparcie było jeszcze większe.

Wszystko to zaniepokoiło prezydenta. Juszczenko był lojalny wobec Kuczmy, na każdym kroku podkreślał, że realizuje jego program, nie zdradzał ambicji politycznych. Wbrew wielu radom nie chciał stworzyć własnej partii ani wstąpić do żadnej innej. Mimo lojalności Kuczma zaczął dyskredytować premiera. Podważał decyzje Juszczenki, czasem publicznie go obrażał (kiedyś nazwał premiera kobyłą do ciągnięcia pługu, którym kieruje prezydent). Kuczmę drażniło też, że Juszczenko jest popularny na Zachodzie. Podczas spotkania z Władimirem Putinem w Soczi we wrześniu 2000 r. prezydent żalił się: "Nic nie mogę zrobić, bo mi premiera przysłali z Ameryki". Juszczenko wszystko to znosił i robił swoje do czasu, aż jesienią 2000 r. wybuchł tzw. skandal kasetowy.

Bądźcie pewni, że tu wrócę

Z nagrań ujawnionych w Radzie Najwyższej przez lidera socjalistów i b. szefa parlamentu Ołeksandra Moroza wynikało, że Kuczma zlecił porwanie opozycyjnego dziennikarza Georgija Gongadze, którego ciało znaleziono w lesie pod Kijowem. Opozycja zażądała dymisji Kuczmy, wyjaśnienia przez prezydenta jego związku ze śmiercią Gongadze i przejęcia obowiązków głowy państwa przez Juszczenkę. Wysuwając takie żądania, opozycja zrobiła premierowi niedźwiedzią przysługę. - Kuczma nabrał pewności, że za skandalem kasetowym stoją Amerykanie, którzy chcą go zamienić na Juszczenkę. I dni rządu były policzone - mówi Julia Mostowa, wiceszefowa tygodnika "Dzerkało Tyżnia".

Liderzy opozycji mieli za złe Juszczence, że w czasie skandalu kasetowego nie zgodził się stanąć na jej czele, choć wiedział, że jego gabinet wkrótce upadnie. Oskarżali go o tchórzostwo, o zmowę z Kuczmą. W niezależnych gazetach pojawiały się komentarze, że premier nie ma jaj... - W czasie skandalu kasetowego Juszczenko nie miał innego wyjścia, niż tonować nastroje - przekonuje jeden z jego doradców. - Na ulicach demonstranci bili się z milicją, atmosfera była bardzo gorąca. Gdyby Juszczenko poparł opozycję, temperatura ulicy podskoczyłaby jeszcze bardziej. Na Ukrainie mogłaby się zacząć wojna domowa. To nie żarty.

Gdy w kwietniu ub.r. partie oligarchów wraz z komunistami odwoływały rząd, doszło do rzeczy bez precedensu w ukraińskiej historii - premier dostał prawie milion listów z poparciem. Leżały w kartonowych pudłach przed mównicą w Radzie Najwyższej, z której po raz ostatni Juszczenko bronił programu "Reformy dla dobrobytu". Premier wyglądał na tle pudeł z listami jak na barykadzie. - Wychodzę stąd z podniesionym czołem i bądźcie pewni, że wrócę do polityki - obiecywał. Zwycięstwo w wyborach parlamentarnych w 2002 roku to dowód, że dotrzymał słowa.

Nasza Ukraina

Po dymisji Juszczenko ogłosił, że stworzy szeroką koalicję centroprawicową z myślą o wyborach parlamentarnych w 2002 r. Na początku szło mu to dość opornie, bo liderzy poszczególnych partii nie mogli się dogadać w sprawie podziału miejsc na listach wyborczych. Sam Juszczenko sprawiał takie wrażenie, jakby chciał odpocząć od polityki - zamiast pracować od rana do nocy, przychodził do biura na godz. 10, a o 17 wychodził do sauny.

Mimo odejścia z rządu Juszczenko zachował popularność. Ufało mu 44 proc. Ukraińców (Kuczma cieszył się wówczas zaufaniem niespełna 10 proc.). Rząd Juszczenki obrósł legendą ekipy, która dla dobra kraju zadarła z prezydentem, oligarchami oraz skorumpowaną elitą polityczną i zapłaciła za to dymisją. - Tylko za likwidację opóźnień w wypłacie pensji i emerytur Juszczenko ma dożywotnie miejsce w encyklopedii Ukrainy - śmieje się historyk Ihor Torbakow. Gdy w 2001 roku Juszczenko - już jako b. premier - pojawił się na kijowskim lotnisku Czajka, gdzie Papież miał odprawić greckokatolicką mszę, tłum oblegał go przez pół godziny. Ludzie brali autografy, skandowali "Juszczenko!", podrzucali do góry jego córeczkę. Spokój zapanował dopiero wtedy, gdy na stadion przyjechał Jan Paweł II. Gdy przez sektory przechodził prezydent Kuczma, słychać było buczenie i gwizdy.

Na początku 2002 roku Juszczence wreszcie udało się powołać blok Nasza Ukraina. Weszły do niego partie z centrum i prawej strony. Wszystkie chciały, by Ukraina szybciej zmierzała na Zachód, była bezpieczniejsza i demokratyczna i by wreszcie przeprowadzono przyzwoite reformy rynkowe. "Zbudujemy kraj dobrobytu bez głodnych emerytów i bezdomnych dzieci. Stworzymy państwo sprawiedliwości i prawa. Zbudujemy społeczeństwo, w jakim najwyższą wartością będzie człowiek" - obiecywał Ukraińcom blok Juszczenki. - Nie dziwię się, dlaczego tak różni ludzie popierają Naszą Ukrainę. To jedyne ugrupowanie, które daje nadzieję i ma program pozytywny - mówi Leonid Finberg.

Juszczenko mówi prawdę o systemie władzy: skorumpowanym i zorientowanym przede wszystkim na zaspokojenie potrzeb nomenklatury i urzędników. Chociaż lider Naszej Ukrainy nie wymienia nazwisk, to mówi o kryzysie władzy, o tym, że ludzie powinni wierzyć tym, co siedzą na górze, że w polityce powinno chodzić o wartości, a nie tylko o władzę. - Dramat polega na tym, że mamy tylko jednego Juszczenkę, gdy w każdym z państw zachodnich jest ich co najmniej kilku - mówił w 2002 roku znany kijowski ekonomista Ołeksandr Paschawer.

Podobno wielkie wrażenie na byłym premierze zrobiły wyjazdy na prowincję podczas kampanii wyborczej do parlamentu. - Juszczenko od lat nie spotykał się ze zwykłymi ludźmi. Teraz miał okazję przejechać się pociągiem podmiejskim, pójść na bazar, zobaczyć, jak żyją ludzie na wsi. Widziałem, że był w szoku - mówił pracownik sztabu Juszczenki. Podczas tych spotkań nabrał przekonania, że jest potrzebny, coraz częściej przemawia nie jak drewniany polityk, ale trybun ludowy. W zachodnich obwodach nazywano go nawet ukraińskim mesjaszem, który może podźwignąć 50-mln kraj.

Nie podoba się to jego przeciwnikom. Gdy w jedną z pierwszych podróży w czasie kampanii wyborczej pojechał do miasteczka Romny na wschodzie, starsze kobiety zasypywały go pytaniami o Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bank Światowy itp. - Gdzie miał pan sumienie, biorąc pożyczki od EBOiR-u [Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju]? - pytała jedna z nich. Juszczenko był zaskoczony. Skąd mieszkańcy Romnów mają takie pojęcie o gospodarce? Ale gdy zapytał emerytów, co to jest EBOiR, nikt nie odpowiedział. Pytania podłożyli sympatycy populistki Natalii Witrenko, która głosi, że jest "postępową socjalistką". Mieszkańcy Romnów głosują na nią od kilkunastu lat, chociaż we wsi nie ma wody, regularnie wyłączają światło, a droga jest okropna.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.